MALARZ DUSZ. ОтсутствуетЧитать онлайн книгу.
stojąc przy biurku, za którym siedziała zakonnica.
– Tak… czcigodna matko przełożona – poprawiła ją kobieta.
Emma przez kilka sekund przyswajała sobie jej słowa. Wiedziała, że musi być posłuszna, w przeciwnym razie jej obecność w tym miejscu na nic się nie zda.
– Tak… czcigodna matko przełożona – powtórzyła cicho, potulnie spuszczając wzrok. Uśmiechnęła się w myślach: jeżeli tego właśnie od niej chcą, nie zawiedzie ich.
– Czy jesteś gotowa postępować zgodnie z zasadami chrześcijaństwa, modlić się do Pana Boga, kochać go, naśladować i przyjąć do swojego serca?
– Tak, czcigodna matko przełożona.
– Czy jesteś gotowa służyć mu do końca swoich dni, wyrzec się Szatana i grzechu, który jest jego dziełem, i żyć na łonie świętej Matki Kościoła katolickiego, rzymskiego i apostolskiego?
– Tak, czcigodna matko przełożona – powtórzyła Emma.
Zakonnica w milczeniu mierzyła ją wzrokiem, jakby próbowała odczytać jej myśli. Po chwili podjęła z kamienną twarzą:
– Poza zasadami religii uczymy tu dziewczęta sztuki i kobiecych prac, by wyplenić z nich zepsucie i wyzwolić je od zła. Normalnie nasze podopieczne mieszkają w przytułku, wiąże się to jednak z dodatkowymi kosztami. Ponieważ don Manuel nic o tym nie wspomniał, będziesz przychodziła tu co wieczór…
– Czcigodna matko, nie… – próbowała protestować Emma.
– Przełożona.
– Przełożona – powtórzyła dziewczyna.
– Czcigodna matko przełożona.
– Czcigodna matko przełożona. – Emma starała się pohamować złość.
– Otóż to, Montserrat. I nie przerywaj mi, kiedy do ciebie mówię.
– Ale ja nie mogę przychodzić wieczorami – powiedziała dziewczyna, ignorując ostrzeżenie zakonnicy. Matka przełożona rzuciła jej pytające spojrzenie. – Odkąd… Po wyjściu z więzienia nie znalazłam pracy w żadnej z fabryk. W końcu zatrudnili mnie w jadłodajni i właśnie wieczorami jest tam największy ruch.
– Bogu służy się o każdej porze…
– Nie mogłabym przychodzić rano? O świcie? Potrzebuję tej pracy. Pomagam matce, jest wdową, dorabia w domu jako szwaczka.
– Nauka zawodu i praca są konieczne, by wrócić na dobrą drogę – oznajmiła pouczającym tonem zakonnica. – Jak już wspomniałam, to metoda, którą obrało nasze zgromadzenie. Nie będziemy zabraniać ci pracować.
Spojrzała pytająco na zakonnicę, która stała nieruchomo kilka kroków za dziewczyną; to ona przyprowadziła Emmę do gabinetu po tym, jak furtianka wpuściła ją do budynku. Ta widocznie skinęła głową, bo matka przełożona przystała na warunki Emmy.
– W poniedziałki, środy i piątki, punktualnie o szóstej rano. Siostra Inés przekaże ci pozostałe instrukcje.
Emma nie bardzo wiedziała, czy może odejść. Siostra Inés złapała ją za rękę i pociągnęła w stronę drzwi.
– Dziękuję, czcigodna matko przełożona – powiedziała dziewczyna.
WIECZOREM CZEKAŁA NA DALMAUA przed szkołą pijarów. Z czułością ujęła jego dłoń, widząc, że siłą powstrzymuje łzy i walczy ze wzruszeniem, które ściska mu gardło. Zdołał jedynie wychrypieć zwykłe „Dziękuję”.
Za to Bertrán był niezadowolony, kiedy oznajmiła mu, że w niektóre dni będzie przychodzić do pracy godzinę później. Kilka razy w tygodniu szef zabierał ją ze sobą na zakupy. Miała wyostrzone zmysły smaku i węchu (Dalmau dodałby do tego dotyk), dzięki czemu potrafiła rozpoznać podrobione produkty, które kramarze próbowali sprzedać jako pełnowartościowe; w tamtych czasach była to w Barcelonie prawdziwa plaga. Na przykład smarowali roztworem sody zepsute mięso pochodzące ze zdechłych albo chorych zwierząt. Na szczęście akurat w tej kwestii Bertrán mógł polegać na Sebastianie, stryju Emmy, który pracował w rzeźni i zaopatrywał jadłodajnię w tusze zdrowych zwierząt ubijanych pod czujnym okiem weterynarza. Choć Emma nigdy nie kwestionowała głośno jakości mięsa, które im dostarczał, zdarzało się, że miała wątpliwości.
Pieczywo – droższe niż w większości dużych europejskich miast – było wybielane siarczanem baru; sypki cukier mieszano ze sproszkowanym węglanem wapnia; ciasta słodzono sacharyną i obciążano zmielonym gipsem; podrabiano ziarna kawy; czekoladę zagęszczano skrobią i sprzedawano ją taniej niż kakao, z którego rzekomo była zrobiona; w klarowanym sztucznie piwie zastępowano chmiel strychniną; ocet robiono z kwasu octowego, a niekiedy nawet siarkowego; mleko rozcieńczano wodą i odtłuszczano. Stosowano tysiące sztuczek, żeby tylko zwiększyć zyski.
Przede wszystkim jednak podrabiano wino. W Europie panoszyła się filoksera, mszyca, która po zniszczeniu katalońskich winnic przerzuciła się na Walencję i inne regiony. Niedobór winogron sprawił, że zaczęto sprowadzać trunek z części Hiszpanii, które nie padły jeszcze ofiarą szkodnika.
Ceny wina wzrosły, w kraju, gdzie uchodziło ono za produkt pierwszej potrzeby. Rozzuchwaleni oszuści prześcigali się w pomysłach: jedni dodawali do trunku chlorek sodu i rozcieńczali go wodą; inni, bardziej wyrafinowani, sprzedawali mieszankę sfermentowanych owoców, wody i taniego niemieckiego spirytusu zabarwioną fuksyną. Ludzie pili to podrabiane wino, niektórzy wręcz je chwalili. Bertrán również czasami je serwował, jednak sam nie dawał się oszukać. Jedna piąta próbek badanych w miejskich laboratoriach okazywała się rozcieńczona albo sfałszowana.
Emma próbowała słodyczy i napitków, chroniąc szefa przed szalbierzami. Lubiła też gotować – córki Bertrana chętnie zamieniały gorącą, wypełnioną zapachami kuchnię, atmosferę napięcia oraz pokrzykiwania i rozkazy matki na królestwo ojca: salę, gdzie Emma pracowała jako kelnerka. Wieczorami dziewczyny dzieliły się niewdzięcznymi zajęciami, jak szorowanie podłóg, zmywanie naczyń, sprzątanie ze stołów i czyszczenie kuchni.
Bertrán potrzebował Emmy, dlatego w końcu dał się przekonać jej argumentom i uznał, że będą chodzili na zakupy w pozostałe dni.
– Co cię obchodzi, co będę robić? – odpowiedziała szorstko na pytanie szefa, ale zaraz dodała, żeby mu się przypodobać: – Pomagam w centrum robotniczym w Gràcii, do którego rano przychodzą najmłodsze dzieci. Spytali, czy nie mogłabym się nimi zajmować.
Bertrán pokręcił głową, cmoknął i zagroził, że będzie musiała odpracować wieczorem stracone godziny.
– Jasne! Może jeszcze mam z tobą sypiać? – oburzyła się Emma. – Tyram tu dłużej niż robotnice w zakładach włókienniczych. Może to do ciebie nie dotarło, ale pracownicy walczą o ośmiogodzinny dzień pracy – dodała z przekąsem. – Niektórym udało się to przeforsować, choćby murarzom.
Znowu pokręcił głową.
– Życie jest cholernie ciężkie, dobrze o tym wiesz.
Miał rację. Wskutek Katastrofy – jak nazywano wojnę z 1898 roku, w wyniku której Hiszpania straciła Kubę i Filipiny, a tym samym zamorskie rynki zbytu – w Katalonii zamknięto wiele zakładów włókienniczych; bez pracy zostało prawie czterdzieści procent osób zatrudnionych w tym sektorze. Mechanizacja wprowadzona przy produkcji korków – w ponad tysiącu dwustu fabryk rozsianych po całej prowincji Girona na północy regionu – pozbawiła zajęcia dziesięć tysięcy robotników. Większość z nich ściągnęła do Barcelony. Tymczasem miejscowe zakłady tekstylne, które jeszcze się ostały,