MALARZ DUSZ. ОтсутствуетЧитать онлайн книгу.
po północy. Wyglądało na to, że don Manuel uwierzył w jego tłumaczenia, a przynajmniej przyjął je do wiadomości. Jeżeli nie złoży doniesienia, wojsko ani policja nie będą sobie zawracać głowy jego siostrą – miały poważniejsze problemy.
Kiedy otworzył drzwi mieszkania, opadło go zmęczenie. Marzył tylko o tym, by położyć się do łóżka. Był już po kolacji: Paco co wieczór przynosił mu jedzenie z pobliskiej jadłodajni. Podczas posiłku asystowali mu najczęściej malcy mieszkający w fabryce – Dalmau zawsze coś im zostawiał. Po wejściu do mieszkania wpadł na matkę i siostrę, które czekały na niego w jadalni.
– To prawda, co mi powiedziała matka? – zapytała Montserrat, nawet nie przywitawszy się z bratem.
Dalmau westchnął, zdejmując płaszcz.
– Przypuszczam, że tak – odpowiedział i usiadł z nimi przy stole. – Skoro ci powiedziała.
– To prawda, że Emma chodzi za mnie do zakonnic?
Dalmau spojrzał na Josefę.
– Wymknęło mi się – powiedziała przepraszającym tonem. – Nie mogłam pozwolić, żeby wątpiła w ideały Emmy, żeby ciągle jej ubliżała.
– Nie zamierzam cofać tych obelg! Ja chrześcijanką! – wykrzyknęła Montserrat. Trudno było wyobrazić sobie bardziej pogardliwy ton.
– To nie wszystko – przerwał jej zmęczonym głosem Dalmau. Nieoczekiwane spotkanie i niepokój, jaki wywołały w nim słowa Montserrat, nie zdołały wykrzesać z niego energii. Wręcz przeciwnie: świadomość, że siostra zna prawdę, sprawiła, że kompletnie oklapł. – Obiecałem też, że sam się nawrócę i będę dawał lekcje rysunku w szkole prowadzonej przez księży, tu niedaleko, u pijarów. – Wskazał kciukiem za siebie. – I dotrzymałem słowa. Znoszę kazania wielebnego Jacinta… To dobry człowiek, ale robię to dla ciebie.
– Dla mnie! – wybuchnęła Montserrat. – Ty i Emma… Nawet matka! Naprawdę myślicie, że zrobiliście to dla mnie? Przyzwalając na szantaż księży i burżujów? To zaraza! Wolałabym siedzieć w więzieniu! Ostrzegałam cię, kiedy mi to zaproponowałeś.
Dalmau nie poznawał siostry. Jej twarz płonęła gniewem, oczy zdawały się przeszywać go na wylot. Wszyscy się dla niej poświęcili, a ona nawet nie była im wdzięczna. Zaślepiały ją walka o prawa robotników i fanatyczna nienawiść do mieszczan i katolików.
– Może i tak – odparł z powagą. – Ale prosiłaś mnie też, żebym cię stamtąd wyciągnął, pamiętasz?
Montserrat chciała wejść mu w słowo, lecz powstrzymał ją, kładąc rękę na jej dłoni. Zaskoczona tym czułym gestem, pozwoliła mu kontynuować.
– Przepraszam, może popełniłem błąd. Na pewno – zakończył, wstając od stołu i kierując się w stronę swojego pokoju. – Dobranoc. Aha! Niewykluczone, że znowu cię aresztują. Emma już nie chodzi do zakonnic – dodał, zanim zamknął za sobą drzwi.
– W takim razie niech aresztują Emmę! – wykrzyknęła Montserrat, kiedy wchodził do sypialni bez okien. – To ona nie dotrzymała obietnicy! – zawyła jak opętana.
DZIEWCZYNY PRZESTAŁY UTRZYMYWAĆ KONTAKTY. Dalmau opowiedział Emmie o kłótni z Montserrat. Szukał u niej zrozumienia i czułości, których nie znalazł u siostry. Był przekonany, że postąpił właściwie, wyciągając ją z więzienia, przecież błagała go o to ze łzami w oczach, domagała się tego także matka, i jego własne sumienie. W zamian doczekał się wyłącznie pogardy.
– Niewdzięcznica! – poskarżyła się Emma. – Codziennie powtarzałam bzdury o Bogu, pierdolonej Panience i wszystkich świętych, a ona nawet nie potrafi podziękować. I jeszcze mi to wypomina!
W końcu jednak dziewczyny się spotkały.
Robotnicy z różnych zakładów nadal strajkowali, ale fabryki nie chciały spełnić postulatów wysuniętych przez metalowców. Nie zamierzały iść na żadne ustępstwa, mimo ostrzeżeń ze strony lewicowych polityków, którzy straszyli rozlewem krwi. Sytuacja stawała się nieznośna. W niedzielę szesnastego lutego 1902 roku w Barcelonie odbyło się ponad czterdzieści wieców solidarności ze strajkującymi. Na jeden z nich, zorganizowany w Circo Teatro Español przy Paral·lel, przyszły trzy tysiące osób, w tym reprezentanci trzydziestu stowarzyszeń robotniczych.
Na każdym ze spotkań anarchiści nawoływali do strajku powszechnego. Siedemnastego lutego Barcelonę sparaliżował strajk stu tysięcy robotników. Rano doszło do pierwszych starć z Gwardią Obywatelską, kilka osób zginęło, wiele zostało rannych. Pikiety złożone z kobiet dzierżących czerwone sztandary należały do najaktywniejszych: zmuszały łamistrajków do zamykania fabryk i sklepów. Przestały kursować tramwaje i omnibusy, nie wychodziły gazety, zamknięto rzeźnię, strajkujący blokowali dostawy żywności do miasta. Władzę przejęli wojskowi, ogłosili stan wyjątkowy, ulice zalali żołnierze uzbrojeni w mausery i karabiny maszynowe. Zamknięta została jadłodajnia Ca Bertrán. Nieczynne były szkoły. Nie pracowała fabryka płytek don Manuela Bella. Mistrz i jego rodzina opuścili Barcelonę, tak jak wielu innych bogatych mieszczan i przemysłowców, którzy schronili się w swoich letnich domach w Maresme i Camprodon. Mimo to Dalmau codziennie przychodził do fabryki – Paco dyskretnie wpuszczał go do środka – i rysował w pogrążonej w ciszy pracowni, niemal po ciemku, by nie przyciągać uwagi pikietujących. Naszkicował dziesiątki portretów siostry.
Strajk trwał już trzeci dzień. Mieszkańcy budowali barykady na ulicach: ściągali worki z piaskiem, stare meble, wozy, kostki brukowe… Za jedną z nich – w pobliżu targowiska Sant Antoni – czuwała Emma wraz z setkami innych strajkujących. Znała wielu z nich, bo mieszkali w pobliżu albo przychodzili do jadłodajni. Wszyscy domagali się godziwych warunków pracy. „Burżuje, zastanówcie się!”, krzyczeli z pięściami w górze. To hasło powtarzało się na tysiącach plakatów oklejających Barcelonę.
Padało. Mocno padało.
Kiedy rozeszła się pogłoska, że nadciąga oddział żołnierzy, pilnujący barykady robotnicy podzielili się na dwie grupy: jedni, w tym Emma, postanowili wzmocnić zaporę – choćby samą swoją obecnością – inni wycofali się na bezpieczną odległość i dalej krzyczeli, mimo że z ich głosów przebijał strach. Zamiast żołnierzy zjawiła się jednak grupa anarchistek z zapałem wymachujących przemoczonymi czerwonymi sztandarami. Na czele szła Montserrat; zdyszana i podekscytowana, wydawała rozkazy głosem ochrypłym od wykrzykiwania haseł.
Wpadły na siebie za barykadą. Obie były przemoknięte: ubrania kleiły im się do ciał, z włosów kapała woda.
– Co tu robisz? – syknęła Montserrat. – Lepiej idź się modlić do kościoła.
– Nie byłoby cię tu teraz, gdybym ja nie poszła do kościoła. Niewdzięcznica!
– Nie mam ci za co dziękować. O nic cię nie prosiłam, nie jestem ci nic winna. Rozumiesz?
– Teraz łatwo ci to mówić, co? Nie prosiłaś brata, żeby wyciągnął cię z Amàlii? Nie błagałaś go o to ze łzami w oczach?
Ich kłótni przysłuchiwała się grupa kobiet, które przyszły z Montserrat. Ta musiała zachować autorytet w ich oczach.
– Zamknęli mnie za walkę o tę samą sprawę, której bronimy teraz. Zostałabym w więzieniu, gdybym wiedziała, że ty i Dalmau będziecie szargać moje imię i moje ideały w jakimś zakonie, przytułku czy kościele.
Kilka kobiet szeptem jej przytaknęło. Emma szukała wśród nich znajomych twarzy, ale żadnej nie rozpoznała. Montserrat zadawała się teraz z radykalnymi rewolucjonistkami.
– Aresztowali