Chłopi. Władysław Stanisław ReymontЧитать онлайн книгу.
zrobili tak u nas… zaraz, za drugim chłopem już byłam… nie, widzi mi się, że jeszcze za Mateuszem…
Ale te wywody przerwał Boryna wchodząc do izby.
– Tak se na ucho gadacie, aże po drugiej stronie stawu słychać! – zawołał wesoło, czapkę zdjął i witał się ze wszystkimi po kolei. Musiał mieć już w głowie, bo czerwony był jak ćwik, kapotę rozpuścił i głośno a dużo gadał, czego zwyczajny nie był. Chciało mu się przysiąść do Jagusi, ale się wagował, że to tak na oczach wszystkich nijako, póki zmówiona z nim nie jest, to ino wesoło pogadywał i rad na nią patrzył, taka piękna dzisiaj była i wystrojona w chustkę od niego.
Zaraz też Witek z Kubą przynieśli długą ławę przed komin, Józia okryła ją czystym płótnem i zaczęła ustawiać miski i łyżki do jedzenia.
A Boryna wyniósł z komory pękatą, dobrze półgarncową butlę okowitki i jął z nią obchodzić wszystkich po kolei i przepijać.
Dziewczyny się nieco wzdragały, aż któryś z parobków powiedział:
– Łakome na okowitkę, kiej kot na mleko, ino się prosić dają.
– Sam pijanica zatracony, cięgiem siedzi u Jankla, to myśli, że wszyscy!
I piły, odwracały się, przysłaniały twarz ręką, resztę chlustały na ziemię, krzywiły się, mówiły „mocna” i oddawały kieliszek Borynie.
Tylko Jagna uparła się i nie piła, mimo próśb i namawiań.
– Nawet i smaku gorzałki nie znam i nie ciekawam – powiedziała.
– No, siadajcie, ludzie kochane, co jest, to zjemy! – zapraszał stary.
Obsiedli po ceregielach różnych, jak to obyczaj każe, ławę i z wolna jedli, a raz wraz pogadywali.
Z misek dymiło parą, że przysłoniła wszystkich jak chmurą, z której tylko skrzybot łyżek, mlaskanie i to słowo niektóre słychać było.
Jadło zwarzyli wybrane, aż się dziwił niejeden, bo i ziemniaki z rosołem były, i mięso gotowane z prażoną jęczmienną kaszą, i kapusta z grochem – rzetelnie ugościli, po gospodarsku, a do tego Boryna cięgiem zapraszał a przymuszał, a Józia ze swej strony i Hanka pilnowały, by zasię dolać i dołożyć…
Witek dorzucał suchych karpów na ogień, że ino trzaskał wesoło, a Kuba przez ten czas, co jedli, znosił kapustę i zsypywał na kupę, a łakomie wciągał w siebie zapachy, oblizywał się i wzdychał.
– Pół wołu bym zjadł z jedną abo z dwoma miseczkami kaszy… a juchy tak żrą jak te konie wygłodzone, jeszcze gotowe człowiekowi nie zostawić ni kosteczek – myślał z markotnością i przyciągał pasa, tak mu w kiszkach burczało z głodu.
Ale rychło skończyli i podnieśli się z „Bóg zapłać” gospodarstwu.
– Niech wam pójdzie na zdrowie.
Rumor się uczynił, kto wychodził przewietrzyć się i kości przeciągnąć, kto zaś spojrzeć w niebo, czy się nie przejaśnia, a jak parobki, to żeby na ganku pogzić się z dziewczynami.
A Kuba siadł na progu z miską na kolanach i jadł, aż mu się uszy trzęsły, nie zważając na Łapę, któren przypominał się różnie, a widząc, że nic nie wskóra, wysunął się na ganek do psów, co z ludźmi pościągały i gryzły się o kości wyrzucone przez Józię.
Wzięli się akuratnie z powrotem do roboty, kiedy Roch stanął we drzwiach z pochwaleniem.
– Na wieki! – odrzekli chórem.
– Spiesz się, flisie, póki jest na misie… Spóźniliście się, ale jeszcze dla was będzie… – zawołał Boryna, przysuwając mu stołek do komina.
– Mleka i chleba daj mi, Józia, a wystarczy.
– Jest jeszcze i ździebko mięsa… – ozwała się nieśmiało Hanka.
– Nie, Bóg zapłać, mięsa nie jadam.
Przymilkli z początku i przypatrywali mu się z życzliwą ciekawością, ale gdy przysiadł do jadła, rozmowy i śmiechy podniesły się na nowo.
Tylko Jagna milczała, poglądała często na wędrownika ze zdumieniem, że to taki człowiek jak wszystkie, a u grobu Jezusowego był, pół świata zeszedł i cudów tyla widział… Jak to tam może być w tym świecie? – myślała. – Gdzie to iść, żeby tam zajść?… Naokół przeciech ino wsie a pola, a bory, a za nimi też wsie i pola, i lasy… Ze sto mil trza iść abo i z tysiąc – myślała i miała dziwną ochotę się spytać, ale gdzieby to zaś mogła, wyśmiałby ją jeszcze…
Chłopak Rafałów, co to był z wojska powrócił, przyniósł skrzypce, nastroił i zaczął przegrywać pieśnie różne.
Cichość się uczyniła, deszcz tylko zacinał w szyby i psy jazgotały przed domem. A on grał wciąż i coraz to coś nowego, przebierał ino palcami i smykiem tak ciągał po strunach, że nuta jakby sama wychodziła… pobożne pieśnie grał jakby la tego wędrownika, któren oczów z niego nie spuszczał, a potem znowu inne, światowe całkiem, tę o Jasiu, jadącym na wojenkę, co ją to często dziewczyny zawodziły po polach… a tak żałośliwie wyciągał nutę z owych drewulek, aż mróz szedł po kościach wszystkich, a Jagusi, że to czujna była na muzykę jak mało kto, łzy ciurkiem pociekły po twarzy.
– A przestań, bo Jagusia płacze!… – zawołała Nastka.
– Nie… to ino tak… ozbiera mnie zawdy granie… nie… – szeptała zawstydzona kryjąc twarz w zapasce.
Nie pomogło to nic, bo choć nie chciała, a łzy same kapały z tej onej tęskliwości dziwnej, co jej była wstała w sercu nie wiadomo za czym…
Ale chłopak grać nie przestał, tyla że teraz rznął od ucha siarczyste mazury a obertasy takie, aż dziewczyny usiedzieć nie mogły, ino ściskały dygoczące z uciechy kolana a rzucały ramionami, parobki przytupywali raz wraz i podśpiewywali wesoło – izba napełniła się wrzawą a tupotem i śmiechami, aż się szyby trzęsły.
Naraz pies jął skowyczeć w sieni i tak przeraźliwie zawył, że umilkli wszyscy.
– Co się stało?
Roch rzucił się do sieni tak prędko, że o mało się nie przewrócił o szatkownicę.
– I, nic… chłopak któryś przyciął psu ogon drzwiami i bez to tak wył! – zawołał Antek, wyjrzawszy do sieni.
– Pewnie to Witka robota – zauważył Boryna.
– Ale, Witek by ta psa krzywdził, któren zbiera po wsi wywłóki różne i lekuje… – broniła gorąco Józia.
Roch powrócił mocno wzburzony, oswobodzić musiał psa, bo skowyt było słychać już gdzieś w opłotkach.
– I pies stworzenie boskie, i czuje krzywdę jako i człowiek… Pan Jezus miał też swojego pieska i nie dał nikomu krzywdzić… – powiedział porywczo.
– Pan Jezus by tam miał pieska, jak wszyscy ludzie?… – wątpiła Jagustynka.
– A żebyście wiedzieli, to miał i Burkiem go przezywał…
– Hale… No! Cie… – odzywały się ciekawe głosy.
Roch milczał chwilę, a potem podniósł siwą głowę, okoloną długimi, równo nad czołem uciętymi włosami, utkwił blade, jakby wypłakane oczy w ogniu i ozwał się cicho, przebierając palcami ziarna różańca…
....W owy czas daleki…
Kiej