Chłopi. Władysław Stanisław ReymontЧитать онлайн книгу.
powiedział łagodnie, skończywszy przeżegnał się i poszedł na drugą stronę, gdzie mu już Hanka spanie narządziła, że to wielce był utrudzon.
Głuche milczenie zaległo izbę. Rozważali se wszyscy tę dziwną historię, a dziewczyny niektóre, jak Jagusia, Józka i Nastka, to obcierały ukradkiem oczy, bo tak je rzewnością przejęła dola Pańska i ta Burkowa przygoda; a samo już to, że się taki pies znalazł we świecie, co lepszy był od ludzi i wierniejszy Panu, zastanowiło wszystkich niemało… i poczęli z wolna, po cichu jeszcze czynić uwagi różne i dziwować się nad tym zrządzeniem boskim, aż Jagustynka, która była pilnie słuchała, podniesła głowę, zaśmiała się urągliwie i powiada:
– Baj baju, chłop śliwy rwie, a ino ich dwie! Ja waju lepszą powiem przypowiastkę, o tym, skąd się wół wziął człowiekowi:
Pan Bóg stworzył byka.
I byk był.
A chłop wziął kozika,
Urżnął mu u dołu
i stworzył wołu —
…i wół jest!
– Taka dobra moja prawda jako i Rochowa! – poczęła się śmiać.
Izba też cała gruchnęła śmiechem i wnet posypały się żarty, to gadki, to przypowiastki różne.
– Jagustynka to wszystko wiedzą…
– Jakże, wdowa po trzech chłopach, to i nauczna.
– Juści, jeden ją uczył rano biczyskiem… drugi w połednie rzemieniem, a trzeci na odwieczerz często gęsto kłonicą poganiał… – wołał Rafałów.
– Poszłabym i za czwartego, ale nie za ciebie, boś za głupi i chodzisz usmarkany kiej Żydziak.
– Jak temu psu Jezusowemu było przez Pana, tak kobieta obyć się nie obędzie przez bicia… to i Jagustynce markotno… – rzucił któryś z parobków.
– Głupiś… bacz ino, kiej niesiesz ojcowe ćwiartki do Jankla, by cię nikt nie widział, a wdowieństwu daj spokój, to nie na twój rozum – warknęła ostro, aż przymilkli, bo bali się, że w złości wszystko głośno wypowie, co tylko wie, a mogła wiedzieć sporo. Przekorna baba była, nieustępliwa i o wszystkim mająca swoje powiedzenie, nieraz takie, że aż ludziom skóra cierpła i włosy wstawały na głowie, bo nic nie uszanowała, nawet księdza i kościoła, że już nieraz ją dobrodziej napominał i do opamiętania przynaglał, nie pomogło, a potem ino po wsi mówiła:
– I bez księdza każden do Pana Boga trafi, niech jeno będzie poczciwy; gospodyni lepiej mu pilnować, bo z trzecim chodzi i znowu gdzie zgubi…
Taka była Jagustynka…
Rozchodzić się już mieli, kiedy wszedł wójt z sołtysem, obchodzili chałupy, żeby jutro podług rozkładu wychodzili na szarwark65, na drogę za młyn, rozmytą przez deszcze…
Ale wójt przódzi, skoro jeno wszedł, rozłożył ręce i wykrzyknął:
– Same najpierwsze dziewczyny jucha stary se zwołał!
Jakoż prawdę rzekł, bo były same gospodarskie córki, rodowe – i z wianem.
Boryna gospodarz był przecież pierwszy na całą wieś, to jakże, dziewki służebne, komornice albo biedotę taką, co to w dziesięcioro wisi u krowiego ogona – zwoływałby do siebie i zapraszał!
Wójt pogadał ze starym na osobności, ale tak cicho, że nikt nie usłyszał, pośmiał się z dziewczynami i poszedł rychło, bo jeszcze całe pół wsi zwoływać miał na jutro. Wkrótce też i zaczęli się rozchodzić wszyscy, że to późno było, a i kapusty prawie już zbrakło do obierania.
Boryna dziękował wszystkim a każdemu z osobna, i co starszym kobietom otwierał drzwi i wyprowadzał…
Jagustynka na odchodnym rzekła w głos:
– Bóg zapłać za ugoszczenie, ale dobrze całkiem nie było.
– Hale! No…
– Gospodyni brak wam, Macieju, a bez to nijakiego porządku nie może być…
– Co robić, moiściewy?… Co robić?… Zrządzenie już takie boskie, że pomarła…
– Mało to dziewczyn! A dyć w każden czwartek ino wypatrują po wsi, czy swaty od was nie idą do której… – mówiła chytrze ciągając go za język, ale Boryna, choć i miał już odpowiedź, podrapał się tylko po głowie i uśmiechał, a szukał bezwiednie oczami Jagusi, która zabierała się do wyjścia…
Na to i czekał Antek, przyodział się nieznacznie i wyszedł naprzód.
Jaguś sama szła do domu, bo inne mieszkały w drugiej stronie, ku młynowi.
– Jaguś! – szepnął wychylając się z ciemności spod płota jakiegoś.
Przystanęła, poznała głos jego i poczęła ździebko dygotać.
– Odprowadzę cię, Jaguś! – Obejrzał się – noc była ciemna, bez gwiazd, wiatr huczał górą i miotał drzewami.
Objął ją wpół mocno i tak przytuleni do siebie zginęli w ciemnościach.
VIII
Nazajutrz gruchnęła po Lipcach wieść o Borynowych z Jagną zmówinach.
Wójt był dziewosłębem – więc wójtowa, że mąż srogo przykazywał pary z gęby nie puszczać przódzi, nim powróci, dopiero na odwieczerzu pobiegła do sąsiadki, rzekomo soli pożyczyć, i już na odchodnym nie wytrzymała, ino wzięła kumę na bok i szepnęła:
– Wiecie to, Boryna posłał z wódką do Jagny! Ino nie mówcie, bo mój tak przykazywał.
– Nie może być! Gdziebym ta z ozorem po wsi latała! Pleciuch to jestem czy co?… Taki dziad i za trzecią kobietę się bierze! Co to dzieci na to powiedzą! O świecie, świecie! – jęknęła ze zgrozą.
A skoro wójtowa wyszła, przyodziała się w zapaskę i chyłkiem przez sad wpadła do Kłębów, co w podle siedzieli, pożyczyć szczotki paczesnej, że jej była się gdziesik zapodziała.
– Słyszeliście? Boryna żeni się z Jagną Dominikówną! Dopiero co szły do niej z wódką.
– Nie! – cudeńka prawicie! Jakże by to, dzieci dorosłe i sam już w latach!
– Juści, że niemłody, ale mu nie odmówią… nie, gospodarz taki, bogacz!
– Albo i ta Jagna! Widzieliście, moi ludzie! To się łachała z tym i owym… a teraz gospodynią pierwszą będzie! Jest to na świecie sprawiedliwość? Co?… A tyla dzieuch siedzi… choćby i te siostrzyne…
– A moje po bracie! A Koprzywianki! A Nastusia! A drugie! To nie gospodarskie? Nie śwarne? Nie poczciwe? Co?…
– Będzie się ona dopiero nadymała! I tak kiej ten paw chodzi a głowy zadziera.
– Bez obrazy boskiej się też obyć nie obędzie – kowal ni drugie dzieci nie darują swojego macosze, nie!
– Hale, poredzą to co? Gront starego, to i wola jego.
– Juści, że po prawie jego, ale po sprawiedliwości i dzieciński też.
– Moiściewy, sprawiedliwość ma zawżdy ten, kogo stać na nią…
Nawyrzekały, nażaliły się na świat i jego sprawy i rozeszły się, a z nimi rozlała się ta wieść po wsi całej.
Że roboty było niewiela i niepilne,
65