Sprzedawca. Krzysztof DomaradzkiЧитать онлайн книгу.
każdy popełnia błędy. Nawet ktoś taki jak ja.
A wtedy robi się nieprzyjemnie.
* * *
Mój błąd miał jakieś sto siedemdziesiąt centymetrów wzrostu. Stroił się w ciuchy znalezione na promocjach w galeriach handlowych. Nosił fryzurę podobną do mojej, choć ze zdecydowanie mniej korzystnym efektem. Starał się nie zatruwać otoczenia negatywizmem, ale rzadko mu się to udawało.
Mój błąd był kobietą.
Mój błąd nazywał się Maria Falk. Komisarz Maria Falk.
Jeśli chciała, potrafiła być piękną kobietą. Książkowo piękną. Miała symetryczną twarz, idealną cerę, duże oczy. Była szczupła i wysportowana. Tylko co z tego, skoro, po pierwsze, kompletnie nie zależało jej na tym, żeby faceci ślinili się na jej widok, a po drugie – nie miała w sobie za grosz seksapilu. Żadnej charakterystycznej cechy. Żadnego punktu zaczepienia, który by ją wyróżniał. Może z wyjątkiem zadziwiająco małych cycków i zadziwiająco płaskiego tyłka, lecz te działały wyłącznie na jej niekorzyść. Przypominała przez to modelkę po mastektomii.
Kiedy ja zarabiałem pieniądze, Maria siedziała naprzeciwko swojego całkowitego przeciwieństwa: dwudziestoparoletniej laski, która wyglądała tak, jakby zerwała się z rury w nocnym klubie. Duży, wywalony na zewnątrz cyc, powiększone kwasem hialuronowym usta, farbowane blond loki. I jeszcze, kurwa, to imię: Mariola. Wprost stworzone dla dupy gangstera, na którego Maria zagięła parol.
– Co by pani zrobiła na moim miejscu? – zapytała Mariola, pociągając nosem.
– Na razie nic. – Maria miała głos adekwatny do wyglądu: zdecydowany i rzeczowy. Zimny. – Pani mąż dopiero trafił do aresztu. Jeszcze nie wiadomo, co się z nim stanie.
– Jak to nie wiadomo?
– Wszystko zależy od jakości dowodów i skuteczności prokuratora.
– Przecież on zabił człowieka.
– Zlecił zabójstwo. Do skazania jeszcze daleka droga. Nie chcę pani robić nadziei, bo już nieraz widziałam przypadki, w których tacy ludzie wychodzili na wolność.
– To co ja mam, kurwa, zrobić?
Dobre pytanie. Nawet ktoś tak rozgarnięty jak Maria nie znał odpowiedzi. Ta upierdliwa policjantka miała jedną paskudną cechę. Była empatyczna. Chorobliwie angażowała się w problemy swoich klientów i naprawdę próbowała je rozwiązać. Konstrukcja psychiczna nie pozwalała jej odpuścić. Zapomnieć o tych bezużytecznych larwach. Nawet jeśli wymagało to od niej użerania się z tępą siksą, która myślała, że jej książę na białym koniu, rypiący na boku dziesiątki takich jak ona, zarobił na jej efektowny apartament na Powiślu i luksusową betę, pracując w komisie samochodowym kumpla z podstawówki.
– Jak dużo pani wie o interesach męża? – spytała Maria.
– Niewiele. Nic mi nie mówił, a ja nie chciałam być wścibska.
– Nie pytam, żeby wkleić pani współudział. Chcę tylko ocenić zagrożenie.
Blondyna długo rozmyślała nad słowami Marii. W końcu bezradnie wzruszyła ramionami.
– Podejrzewałam, że nie wszystko, co robi, jest legalne. Czasem przynosił do domu sporo pieniędzy w gotówce. Bywał podenerwowany. Słyszałam kilka rozmów, w których komuś groził. Ale nie miałam pojęcia, co robi ani z kim.
Maria uważnie się jej przyglądała. Wierzyła, że dziewczyna mówi prawdę. Wierzyła w jej bezdenną głupotę.
– Różnie układa się los takich kobiet – powiedziała. – Czasem dostają ochronę od kumpli swojego faceta i mogą dalej wieść dostatnie życie, jeżeli zagwarantują, że będą wiernie czekać na powrót ukochanego. Czasem trafiają pod skrzydła któregoś z jego kolegów. A czasem muszą wymyślić siebie na nowo. Znaleźć jakieś zajęcie. Pójść do pracy. – Spojrzała na kubek z misiem, z którego siksa popijała herbatkę owocową. – Pani w ogóle kiedyś pracowała?
Dziewczyna pokiwała głową.
– Byłam kelnerką w lokalu na Nowym Świecie. To tam poznałam Marcina.
– Pomyślałabym o powrocie do tego zajęcia. Wydaje mi się, że ma pani… predyspozycje. Jakieś oszczędności?
– Marcin co miesiąc przelewał mi pieniądze na życie. Zostało mi kilka tysięcy złotych.
– To radzę je wypłacić, zanim ktoś się nimi zainteresuje, i wynająć jakąś kawalerkę. Najlepiej z dala od tego miejsca. Może nawet w innym mieście. To dobry moment, żeby się usamodzielnić. Zapomnieć o ostatnich paru latach i spróbować jeszcze raz wejść w dorosłość. Rozumie pani, o czym mówię?
Ponownie pokiwała głową. Ale zupełnie bez przekonania.
Kiedy Maria opuściła to urocze gniazdko urządzone za hajs z haraczy, prostytucji i cholera wie czego jeszcze, siarczyście zaklęła. Miała trzydzieści osiem lat. Niemal połowę życia spędziła w policji. Myślała, że widziała już wszystko – matki topiące noworodki, ojców gwałcących synów, nastoletnich nerdów mordujących starych, którzy nie pozwolili im grać na komputerze. Mimo to wciąż się dziwiła, że ludzie mogą być aż tak głupi. Aż tak naiwni. Aż tak krótkowzroczni. Jakby przeczyli teorii ewolucji.
Przyjechała do tej tępej dzidy powodowana irracjonalną chęcią pomocy bliźniemu, ale po cichu liczyła na to, że coś z niej wyciągnie. Że dowie się czegoś na temat interesów Marcinka, który pewnego pięknego czerwcowego dnia poczuł się poważnym gangusem i zlecił zabójstwo faceta, który mu bruździł. Że zdobędzie jakieś merkantylne uzasadnienie dla poświęcenia Marioli dwóch godzin. Ale jedyne, co uzyskała, to namiary na dobrego fryzjera na Pradze.
Zjechała windą na parter i wyszła przed blok. Zatrzymała się. Obmacała kieszenie. Kilka lat temu rzuciła palenie, ale w takich momentach zawsze miała ochotę zajarać. Było to jak odruch Pawłowa. Tik, którego nie potrafiła się wyzbyć. Była o krok od wydębienia papierosa od jednego z przechodniów, gdy poczuła wibrowanie telefonu. Spojrzała na wyświetlacz. Wiesław Papszon, szef Wydziału do Walki z Terrorem Kryminalnym i Zabójstw. Jej szef.
– Za piętnaście minut będę na komendzie – powiedziała na powitanie.
– To dobrze – odparł zachrypniętym głosem Papszon. – Musisz kogoś poznać.
– Kogo?
– Nowego partnera.
– Kiepsko sobie radzę z pracą zespołową.
– Najwyższy czas to zmienić. Kroi się nowa sprawa i chcę, żebyś się tym zajęła. Razem z tym gościem.
– Z kim? I co to za sprawa?
– Przestań, kurwa, zadawać tyle pytań. Przyjedziesz, to się dowiesz.
Maria pożądliwym wzrokiem odprowadziła dziewczynę z papierosem i ruszyła do samochodu.
* * *
W każdym korpo zarząd wygląda mniej więcej tak samo. Jest prezes, którego wszyscy nienawidzą. Jest wiceprezes, który włazi w dupę prezesowi, po cichu licząc na to, że kiedyś go wygryzie. I jest kilku wiceprezesów, których nikt w firmie nie zna i bez których spółka spokojnie mogłaby istnieć.
Na szczęście nie zaliczam się do żadnej z tych kategorii.
Dzięki temu, że prowadzę szkolenia, udzielam się w mediach, a przez pewien czas realizowałem całkiem popularny kanał na YouTubie, ludzie mnie kojarzą. Wiedzą, że dołączyłem do firmy pół roku temu, wnosząc do niej kaganek oświaty sprzedażowej i gigantyczne ego. Wiedzą, że mogę robić, co mi się żywnie podoba. Wiedzą,