Granatowy 44. Grzegorz KalinowskiЧитать онлайн книгу.
gotowy do działania.
Kwadrans przed trzynastą czatował na swoim stanowisku, w bocianim gnieździe, którym była klatka schodowa w domu spółdzielni Zimowe Leże. Projektant domu chciał pewnie dać mieszkańcom jasną klatkę schodową, tymczasem, zupełnie nieświadomie, stworzył Wickowi idealny punkt obserwacyjny. Szklany wykusz był niczym kabina bombardiera w samolocie, widoczność niezła, tylko cel wciąż się nie pojawiał. Czas mijał, dziesięć po, kwadrans, dwadzieścia po trzynastej, a Ahrego ani śladu. Co się stało? Tylko ewakuacja albo przyjazd samego Hitlera mogły zmienić jego plany!
Drzwi klatki schodowej otworzyły się i wyszła przez nie atrakcyjna blondynka. Zbiegł po schodach i ruszył za nią. Nazywała się Marta Falska i występowała w polskich, koncesjonowanych przez Niemców teatrzykach jako Fala, a później pod bardziej stosownym pseudonimem: Fräulein Welle. Była jedną z tych dziewczyn, które zadawały się z niemieckimi oficerami, choć ona akurat tylko z jednym. Ciekawa historia… Ahre nie miał żony, a ona wystąpiła o wpisanie na folkslistę. Czyżby po to, żeby mógł się nią ożenić? Na razie była kochanką i mogła znać miejsce pobytu kapitana. Wcześniej Rybski nie myślał o takim sposobie rozwiązania sprawy, jednak Niemiec postawił go pod ścianą.
Rybski dogonił kobietę, stanął przed nią i grzecznie uchylił kapelusza.
– Pani Falska?
– Tak! – odpowiedziała opryskliwie.
– Policja kryminalna. – Machnął legitymacją.
– Może mieć pan kłopoty! – ostrzegła.
– Już mam. Nawet pani nie wie jakie. – Zrobił krok w jej stronę i nie wyjmując ręki z kieszeni płaszcza, przystawił jej do boku lufę pistoletu. – Jak zrobisz scenę, zastrzelę cię i Ahre ci nie pomoże. Wracasz do mieszkania, tam sobie porozmawiamy!
– Pożałujesz – syknęła.
Kiedy wchodzili na klatkę schodową, stało się coś zupełnie nieprzewidzianego: od strony Weichselstrasse, czyli przedwojennej Krasińskiego, dobiegły odgłosy strzałów. Zrazu pojedyncze, po chwili przeszły w gwałtowną wymianę ognia. Strzelano dwieście, może trzysta metrów od nich, mniej więcej na wysokości ulicy Suzina. Przechodnie uciekali, zapanowało zamieszanie, Falska się szarpnęła i nagle Rybski zobaczył w jej dłoni mały pistolecik. Był jednak szybszy, nacisnął na cyngiel, nie wyjmując ręki z kieszeni. Wystrzał wypalił w jego płaszczu dziurę, a w brzuchu Felińskiej wyszarpał ranę. Padła na trotuar, wypuszczając pistolecik. Pochylił się nad nią, coś szeptała.
– Durak, blad’, job twoju mać! Nastojaszczij durak!
I to były jej ostatnie słowa.
4. POETA
Na ulicy nikt nie słyszał wystrzału, ponieważ utonął w kanonadzie dochodzącej od strony Krasińskiego i Suzina. To nie była zwykła strzelanina, zdecydowanie coś większego. Czy to już? Może i już, ale na pewno on ma teraz kłopoty, zastrzelił kobietę, która miała go doprowadzić do Ahrego, zastrzelił tancerkę z rewii nur für Deutsche, choć należało jej się tylko ogolenie głowy. Ale czy na pewno była jedynie tancerką? Skąd u niej pistolecik? Schował go do kieszeni, zabrał jej dokumenty, zostawił leżącą w drzwiach klatki schodowej i ruszył chodnikiem.
Pomocy, doktora, postrzelili kobietę! Pomocy! – darł się, przekrzykując kanonadę.
Strzały nie cichły, jednak wokół tancerki zaczęli zbierać się ludzie.
– Co się stało? Co się stało, mój Boże!
– Zabłąkana kula ją dosięgła. Jezus Maria, co tam się dzieje!?
– To już powstanie? Zaczęło się?
– Mój Boże jedyny, kochany, ona chyba nie żyje, taka młoda!
– A ten mężczyzna gdzie, mężczyzna z nią był, w płaszczu taki!
Rybski szedł szybko w stronę Mickiewicza, znalazł się przy szklanym domu i skręcił w kierunku placu Wilsona.
– Za pozwoleniem, co tam się dzieje? – zaczepiła go jakaś kobieta. – Czy to powstanie?
– Nie wiem, wiem tylko, ze strzelają i zbłąkana kula trafiła kobietę, lepiej się stąd zbierać, droga pani!
Ludzie szli szybko chodnikiem, wielu zawróciło, zmieniło plany, uznając, że lepiej nie zbliżać się do miejsca, z którego dochodziły strzały.
To była długa walka, wciąż było ją słychać, kiedy dotarł do przystanku krańcowego linii numer cztery. Nie wsiadł jednak do pustawego tramwaju, bo od strony Marymontu nadjechała czternastka. Wskoczył do niej i wmieszał się w tłum podekscytowanych pasażerów.
– Panie, co tam się dzieje? – zagadnął go stary apasz. – Strzelają czy jak?
– Wiem tyle co i pan, strzelają – odparł Rybski sucho.
– Patrz pan, a mówią, że u nas na Marymoncie to się hece dzieją! – Mieszkaniec jednego z najpodlejszych zakątków miasta pokręcił głową.
– Te, panie mądry, to nie heca, to powstanie – zwrócił uwagę równolatek starego apasza, tylko staranniej ubrany.
– Jak powstanie, to dlaczego pan nie uczestniczysz? – odciął się apasz. – Taki z pana patriota?
Strzelanina nie ustawała, od strony Cytadeli jechały ciężarówki z wojskiem, a kiedy po dziesięciu minutach znaleźli się na wiadukcie przy Dworcu Gdańskim, Niemcy zakładali tam posterunki. Widać było, że okolice dworca, który znajdował się między Żoliborzem, Starówką i Muranowem, mają dla nich znaczenie strategiczne.
– Odetną Żoliborz – jęknął ktoś.
– To go przyszyjemy – próbował poprawić wszystkim nastrój jakiś rezolutny optymista.
Rybski starał się uspokoić i zebrać myśli: mówiła po rosyjsku, nazwała go głupkiem.
Kim była, do cholery? Miał w kieszeni jej dokumenty, ale z nich na pewno nie wynikało, dlaczego ostatnie słowa w życiu wypowiedziała po rosyjsku. Pójdzie z tym do Nałęcza, o ile uda mu się do niego dotrzeć.
W tramwaju było mnóstwo młodych ludzi, na przystankach wsiadali kolejni, wielu się znało, wyglądali tak, jakby jechali na mecz, przedstawienie albo wycieczkę. Rozmawiali o strzelaninie na Żoliborzu i przyglądali się niemieckim samochodom. Wiele jechało w kierunku Żoliborza, ale widać też było, że policja i wojsko posyłają na ulice kolejne patrole. Dochodziło w pół do trzeciej, kiedy tramwaj, klucząc przez Starówkę, plac Bankowy i plac Żelaznej Bramy robił pętlę, nadkładając drogi.
Niemcy przebili Marszałkowską do placu Bankowego, jednak tramwaje wciąż jeździły po staremu, nikt nie miał teraz głowy do układania nowych torów i stawiania trakcji.
Wreszcie Rybski dotarł na Widok. Dzwonił, pukał, czekał, na próżno. Poszedł więc na róg Alej i Marszałkowskiej Pod Setkę, lecz tylko na erzac kawy. Siedział w knajpie i patrzył na ruch uliczny, który zamiast o tej porze narastać, zanikał.
Znów poszedł na Widok i znów nikogo nie zastał, usiadł więc na parapecie okna klatki schodowej i czekał. Był kwadrans po szesnastej, więc postanowił pójść do Muzeum. Miał się tam nie pojawiać bez wcześniejszego kontaktu, lecz tak samo było z konspiracyjnym lokalem Nałęcza. Muzeum przy Mazowieckiej zamykali o siedemnastej, więc poszedł lekkim łukiem, nie najkrótszą drogą przez plac Pięciu Rogów, Szpitalną i plac Napoleona. Chciał zabić czas, poza tym uważał, że w razie łapanki łatwiej mu będzie prysnąć z Marszałkowskiej. Jeszcze niedawno szedłby bez obaw, legitka Kripo, nawet polskiego, czyniła cuda, jednak z godziny na godzinę Warszawa i jego położenie zmieniały się w tempie ekspresowym. Przez całą wojnę Warszawa o tej porze dnia nie była tak pusta i młoda. Z minuty na minutę ubywało