Zamiana. Beth O'learyЧитать онлайн книгу.
– Dzień dobry – mówię. – Jestem babcią Leeny.
– Kto tam?!
– Babcia Leeny.
– Czyja babcia?
– Leeny. Mieszka za ścianą – wyjaśniam cierpliwie. Może starsza pani zaczyna trochę fiksować. Zauważyłam coś takiego u Penelope i szalenie się zasmuciłam, chociaż ma to swoją dobrą stronę: najwyraźniej zapomniała, że nie znosi Rolanda. Od pewnego czasu przeżywają coś w rodzaju drugiego miesiąca miodowego.
– A które to z tej trójki? – pyta zza drzwi kobieta. Chrypi, jakby musiała odchrząknąć. – Lesbijka, to eleganckie czy to trzecie?
Mrugam zaskoczona. Lesbijką na pewno jest Martha – powiedziała mi o swojej dziewczynie, kiedy palnęłam gafę i spytałam, kto jest ojcem dziecka. I chociaż bardzo kocham wnuczkę, to kiedy nie nosi kostiumu, zwykle ma na sobie coś z wprasowaną podobizną jakiejś gwiazdy telewizyjnej. Trudno byłoby ją nazwać osobą dbającą o elegancję. Czyli zostaje…
– To trzecie? – ryzykuję.
– To z zaczesanymi do tyłu mysimi włosami? Niskie, wszędzie biega i zawsze ma ponurą minę?
– Leena ma śliczne włosy – protestuję stanowczo, lecz gryzę się w język. – Ale… tak. Pewnie o nią chodzi.
– Aha. Dziękuję, ale to mnie nie interesuje – oznajmia, a po chwili słyszę szuranie oddalających się kroków.
– Co pani nie interesuje? – pytam zdziwiona.
– To, czego pani ode mnie chce – odpowiada.
Marszczę czoło.
– Niczego nie chcę. – Zaczynam rozumieć, dlaczego Arnold tak się złości, kiedy nie wpuszczam go do domu. Nie jest to zbyt wygodny sposób prowadzenia rozmowy. – Przyszłam powiedzieć o pani kotce.
– Aha. – Wydaje się bardziej nieufna niż wcześniej, jednak znowu słyszę szuranie i drzwi uchylają się na kilka centymetrów. Przez szparę spoglądają na mnie duże brązowe oczy.
– Niestety, miała wypadek z balustradą – mówię skruszonym tonem. – To znaczy, zderzyła się z nią.
Oczy za drzwiami mrużą się podejrzliwie.
– Kopnęła ją pani?
– Co takiego? Ależ nigdy nie kopnęłabym kota! – zapewniam ją ze zgrozą. – Sama mam dwa czarne koty. Nazywają się Ant i Dec.
Oczy otwierają się szerzej, szpara w drzwiach też się poszerza.
– Uwielbiam czarne koty – mówi sąsiadka.
Uśmiecham się.
– Wobec tego na pewno się zaprzyjaźnimy. – Wsuwam rękę w otwarte drzwi, aby uścisnąć jej dłoń. – Jestem Eileen.
Tak długo zastanawia się, czy przyjąć moją wyciągniętą rękę, że omal jej nie opuszczam, w końcu jednak czuję uścisk jej palców.
– Letitia – przedstawia się. – Chciałaby pani… Nie sądzę… – Odchrząkuje. – Nie sądzę, żeby miała pani ochotę wejść? Żeby opowiedzieć mi o kocie – dodaje pospiesznie.
– Bardzo chętnie – mówię i przestępuję próg.
*
Mieszkanie Letitii wygląda oryginalnie jak ona, chociaż zupełnie nie tak, jak można by się spodziewać. Jej wygląd kojarzy się trochę z… bezdomnością, natomiast wnętrze mieszkania to zupełnie inna historia. Pełno w nim antyków i osobliwości. Stare monety leżą ułożone spiralnie na blatach dębowych stolików; na sznurze do bielizny wiszą przypięte klamerkami pióra, mieniące się złotem i zielononiebieskimi pawimi barwami. W serwantkach na rachitycznych nóżkach, za oszklonymi drzwiami zaopatrzonymi w uchwyty z kutego żelaza, stoją miseczki z delikatnej porcelany. Niezwykłe wnętrze. Połączenie sklepu ze starociami z zagraconym muzeum… i może trochę z dziecięcą sypialnią.
Sączę filiżankę herbaty, już trzecią, odkąd przekroczyłam próg mieszkania Letitii, i posyłam jej promienny uśmiech przez kolekcję dzbanuszków i wazonów, która zajmuje większą część stołu w jadalni. Nie czułam się tak dobrze przez cały dzień. Ależ to interesująca kobieta, i w dodatku znalazłam ją tuż po sąsiedzku! Naprawdę dziwne, że Leena nigdy o niej nie wspominała – chociaż wygląda na to, że niezbyt często miały ze sobą kontakt. Trudno mi w to uwierzyć, skoro dzieli je tylko cienka ściana, ale z tego, co zrozumiałam, Letitia nie rozmawia z żadnym z sąsiadów. A ściślej mówiąc, żaden sąsiad nie rozmawia z Letitią.
– Zupełnie nikt? – upewniam się. – Ani jedna osoba, która wprowadziła się do budynku, nie przyszła się przedstawić?
Kręci głową, pobrzękując długimi kolczykami, które ściągają w dół płatki uszu, co nadaje jej nieco mistyczną aurę.
– Nikt ze mną nie rozmawia – przytakuje, choć bez szczególnego rozgoryczenia. – Jesteś pierwszą osobą, do której odezwałam się od… – zawiesza głos – zeszłego piątku, kiedy odbierałam dostawę mrożonek z Iceland.
– Och, skarbie. A ta wspólna część sąsiedzka na dole? Próbowałaś tam kiedyś usiąść, żeby każdy, kto przechodził obok, mógł ci powiedzieć „Dzień dobry”?
– Raz próbowałam – odpowiada Letitia. – Ale ktoś się poskarżył. Podobno to psuło image budynku. No więc siedzę sobie tutaj, żeby nikomu nie przeszkadzać.
– Okropne! Nie czujesz się samotna? – Zaraz się reflektuję. – Przepraszam, zawsze pytam o takie osobiste sprawy.
– Czuję się samotna – przyznaje po chwili. – Ale mam Solstice. Moją kotkę. Nawiasem mówiąc, zawsze trochę dziwnie chodzi – dodaje. Zaczęłyśmy rozmowę od jej kota, potem jednak przeszłyśmy na inne tematy i tak minęły trzy godziny.
– W każdym razie przykro mi, że Leena nigdy tu nie zajrzała – mówię.
Letitia wzrusza ramionami. Na jej luźnej sukience-tunice dostrzegam plamy i lekko się wzdrygam.
– Z tego, co wiem, prawie nigdy nie ma jej w domu, a kiedy jest, to ze swoim facetem. Tym z błyszczącymi włosami. On mi się nie podoba. Wygląda mi… – Macha ręką, potrącając wiszący nad jej głową łapacz snów, a on z kolei zahacza o srebrno-fioletowe wietrzne dzwonki, które cicho pobrzękują. – Wygląda mi na mięczaka.
Och, ta kobieta naprawdę mi się podoba.
Zagląda do mojej filiżanki. Pijemy czarną herbatę, liściastą; na dnie mojej filiżanki unosi się warstwa fusów.
– Chcesz, żebym ci powróżyła? – proponuje.
– Umiesz wróżyć z fusów?
– Byłam wróżką – informuje mnie Letitia. – Kiedyś siedziałam na Trafalgar Square i zajmowałam się chiromancją.
Niewykluczone, że to najbardziej interesująca kobieta, jaką w życiu poznałam. I pomyśleć, że tkwi tutaj dzień w dzień i nie ma do kogo otworzyć ust! Ciekawe, ilu jeszcze intrygujących ludzi chowa się w takich mieszkankach po całym mieście.
– Ależ cudownie! Bardzo proszę, zobacz, co tam widzisz. – Podsuwam jej filiżankę.
Przecząco macha dłonią.
– Weź do lewej ręki i zakręć co najmniej trzy razy – instruuje mnie.
Spełniam to polecenie, przyglądając się, jak fusy wirują w ostatnim łyku herbaty na dnie.
– W ten sposób?
–