Zamiana. Beth O'learyЧитать онлайн книгу.
Gdzie po prostu toczy się pozytywny dialog.
W rozmowie wyczuwam efekty najnowszego poradnika mamy. Zdradza je wyważony ton, bezosobowość, wyrażenia typu „krzywdzące rzeczy”, „pozytywny dialog”. Ale gdy zaczynam się wahać i mam już na końcu języka „Tak, mamo, jeżeli to ma ci poprawić samopoczucie…”, myślę o decyzji, którą mama pomogła podjąć Carli. O tym, że pozwoliła mojej siostrze przerwać leczenie i… skapitulować.
Nie jestem pewna, czy nawet hipnoterapia w stylu Derrena Browna pomogłaby mi się z tym uporać.
– Zastanowię się nad tym – mówię. – Do widzenia, mamo.
– Pa, Leena.
Bee przygląda mi się zza stolika, czekając, aż pozbieram myśli.
– W porządku? – pyta w końcu. Przez ostatni rok pracowała ze mną nad projektem dla Upgo; od śmierci Carli widzi mnie pięć razy w tygodniu przez cały dzień. Wie o moich relacjach z matką tyle samo co mój chłopak, jeśli nie więcej – z Ethanem spotykam się tylko w weekendy i raz na jakiś czas wieczorem w środku tygodnia, jeżeli oboje punktualnie wychodzimy z pracy, a z Bee spędzam około szesnastu godzin dziennie.
Mocno przecieram oczy; na rękach mam grudki tuszu do rzęs. Muszę wyglądać jak nieszczęście.
– Miałaś rację – przyznaję. – Powinnam nie odbierać telefonu. Fatalnie to rozegrałam.
– Wydawało mi się, że nieźle sobie poradziłaś – stwierdza Bee.
– Proszę cię, pogadajmy o czymś innym. O czymś, co nie ma związku z moją rodziną. Ani z pracą. Ani z czymś w podobnym stopniu koszmarnym. Opowiedz mi o swojej wczorajszej randce.
– Jeżeli nie chcesz słuchać o czymś koszmarnym, musisz wybrać inny temat – oświadcza Bee, sadowiąc się wygodniej na krześle.
– Och, nie było dobrze? – pytam.
Połykam łzy, ale Bee uprzejmie brnie dalej, udając, że tego nie zauważa.
– Nie. Wstrętnie. Wiedziałam to od razu, kiedy się nachylił, żeby mnie pocałować w policzek, i poczułam stęchły, spleśniały zapach ręcznika z męskiej szatni, którym chyba przemył sobie twarz.
Działa – wyobrażenie jest wystarczająco paskudne, żebym wróciła do teraźniejszości.
– Fuj – rzucam.
– A w kąciku oka miał dużą kulkę ropy. Jak glut.
– Och, Bee… – Szukam odpowiednich słów, które by ją przekonały, żeby nie skreślała tak szybko ludzi, ale wygląda na to, że opuściły mnie umiejętności perswazyjne, zresztą to skojarzenie z ręcznikiem jest naprawdę obrzydliwe.
– Jestem prawie gotowa dać sobie spokój i pogodzić się, że na wieki zostanę samotną matką – ciągnie Bee, starając się zwrócić na nas uwagę kelnera. – Doszłam do wniosku, że randki są rzeczywiście gorsze od samotności. Kiedy jesteś sama, to przynajmniej nie masz nadziei, prawda?
– Nie masz nadziei?
– No, nie masz. Wspaniale. Wszyscy wiemy, jak to wygląda: człowiek sam przychodzi na świat, tak samo z niego odchodzi i tak dalej, i tak dalej… Natomiast randki… randki są pełne nadziei. Prawdę mówiąc, randki to długi i bolesny proces odkrywania, jak bardzo ludzie mogą cię rozczarować. Za każdym razem, gdy zaczynasz wierzyć, że spotkałaś dobrego, miłego faceta… – porusza w powietrzu palcami – zaraz wychodzą na jaw problemy z mamusią, kruche ego i dziwne serowe fetysze.
Kelner wreszcie spogląda w naszą stronę.
– To co zawsze?! – woła przez całą salę.
– Tak! I dodatkowa porcja syropu na jej naleśnikach! – odpowiada Bee, wskazując na mnie.
– „Serowe” fetysze? – upewniam się, że dobrze usłyszałam.
– Powiedzmy, że zobaczyłam parę zdjęć, które mocno zraziły mnie do brie.
– Brie? – powtarzam ze zgrozą. – Boże, przecież brie jest taki pyszny! Jak można zdemoralizować brie?
Bee gładzi mnie po ręce.
– Mam nadzieję, że nie będziesz się musiała o tym nigdy przekonać, moja droga. Słuchaj, skoro mam cię pocieszać, to może porozmawiamy o twoim idealnym życiu uczuciowym, co? Pewnie zaczęło się już odliczanie i Ethan lada chwila się oświadczy. – Dostrzega moją minę. – O tym też nie chcesz rozmawiać?
– Po prostu… – Macham rękami i znowu pieką mnie oczy. – Ogarnia mnie wielka fala przerażenia. O Boże, Boże, Boże…
– Mogę wiedzieć, w związku z którym kryzysem życiowym wzywasz boskiego imienia? – pyta Bee.
– W związku z pracą. – Wciskam zgięte palce w oczy, dopóki nie poczuję bólu. – Nie wierzę, że przez całe dwa miesiące nie dostanę żadnego projektu. To jak… jak małe wylanie z pracy.
– Tak naprawdę – mówi Bee, a ja na dźwięk tonu jej głosu opuszczam ręce i otwieram oczy – to dwumiesięczny urlop.
– No tak, ale…
– Leena, uwielbiam cię i wiem, że jesteś teraz w cholernym dołku, ale spróbuj zrozumieć: to może być coś dobrego! Trudno mi będzie dalej cię uwielbiać, jeżeli przez najbliższe osiem tygodni zamierzasz narzekać, że dostałaś dwa miesiące płatnego urlopu.
– Och, przecież…
– Mogłabyś wyjechać na Bali! Albo na wyprawę do lasów deszczowych Amazonii! Albo w rejs dookoła świata! – Unosi brwi. – Wiesz, ile bym dała za taką wolność?
Przełykam ślinę.
– No tak. Racja. Przepraszam, Bee.
– Nic nie szkodzi. Wiem, że dla ciebie to coś więcej niż wolne od pracy. Pomyśl tylko o tych z nas, którzy spędzają urlop w muzeach dinozaurów, po których biegają tabuny dziewięciolatków, dobrze?
Powoli robię wdech i wypuszczam powietrze z płuc, czekając, aż jej słowa do mnie dotrą.
– Dziękuję – mówię, gdy do naszego stolika zbliża się kelner. – Musiałam to usłyszeć.
Bee uśmiecha się i spogląda na talerz.
– Wiesz – rzuca mimochodem – mogłabyś wykorzystać ten czas, żeby wrócić do naszego biznesplanu.
Krzywię się. Od paru lat przymierzamy się z Bee do założenia własnej firmy konsultingowej – byłyśmy już gotowe zdecydować się na ten krok, gdy zachorowała Carla. A teraz wszystko… trochę utknęło w miejscu.
– Tak. – Silę się na radosny ton. – Oczywiście.
Bee unosi brew. Mój zapał więdnie.
– Przepraszam cię, Bee. Naprawdę chcę, ale wydaje mi się, że… to po prostu niemożliwe. Jak mamy ruszyć z własną firmą, jeżeli trudno mi nawet utrzymać pracę w Selmount?
Z zamyśloną miną przeżuwa kawałek naleśnika.
– Okay – mówi. – Jasne, ostatnio twoja pewność siebie trochę ucierpiała. Mogę poczekać. Ale nawet jeżeli nie wykorzystasz tego czasu na nasz biznesplan, powinnaś go wykorzystać, żeby popracować nad sobą. Moja Leena Cotton nie mówi, że jej jedynym upragnionym celem jest „utrzymanie pracy”, i na pewno nie używa słowa „niemożliwe”. Chcę zobaczyć swoją Leenę Cotton. No więc… – celuje we mnie widelcem – masz dwa miesiące, żeby ją znaleźć.
– Jak mam to zrobić?
Bee wzrusza ramionami.