Od upadku do sukcesu. Thomas EriksonЧитать онлайн книгу.
zgadzać się jak popadnie na wszystkie niesprawiedliwości losu – zdecydowanie nie. Jeśli borykacie się w domu z jakimiś problemami, dobrze byłoby przeprowadzić na ten temat inteligentną i konstruktywną rozmowę. Jeśli twoi współpracownicy są leniwymi nieudacznikami, powinieneś zamienić z nimi słowo. Czasem trzeba się pokusić o mniej pozytywny feedback. Nie mówię tu więc o unikaniu wszystkich nieprzyjemnych rzeczy.
Chodzi mi o ten rodzaj narzekania, które naprawdę do niczego nie prowadzi.
Przykład: twoja partnerka często wraca do domu tak późno, że omija ją kolacja. Jesteś niezadowolony i markotny. Być może to ty przygotowałeś jedzenie, które teraz jest już zimne. Chwilę się z nią kłócisz, po czym sam zjadasz kolację w kompletnej ciszy. Kolejnego wieczora sytuacja się powtarza. Ale czy robisz coś, żeby ją zmienić? Czy podejmujesz jakieś próby, by rozwiązać problem? Czy wiesz, dlaczego partnerka wraca tak późno?
Inny przykład: być może przeszkadza ci, że nigdy nie masz tyle pieniędzy, ile chciałbyś mieć. Do tego rząd poniósł podatek, więc twój portfel jest teraz chudszy o kolejne trzysta koron. Jesteś wielce niezadowolony. Rozmawiasz o tej niesłychanie niesprawiedliwej sytuacji dosłownie z każdym. Jednocześnie sam wydajesz co najmniej trzysta koron miesięcznie na lotto albo kasyno online.
Skarżysz się, że masz słabą kondycję, ale wciąż palisz.
„Narzekanie jest jak piłowanie trocin” – stwierdził mówca Jörgen Ooms. Uważam te słowa za bardzo trafne. Bo co nam może dać piłowanie trocin? Przecież nie ma już czego piłować.
Poza tym najczęściej mamy tendencję do biadolenia nad rzeczami, z którymi tak naprawdę możemy coś zrobić. I chyba to jest w tym wszystkim najdziwniejsze. Narzekamy na innych, na siebie samych, na wyniki, które osiągamy. Mimo że większym problemem jest na przykład grawitacja. Każda rzecz, którą upuścimy, spada na ziemię. To przecież straszne. Ale czy słyszałeś, żeby ktoś kiedykolwiek narzekał na siłę grawitacji?
Podsumowując, najczęściej narzekamy na to, na co mamy wpływ, ale z jakiegoś powodu zdecydowaliśmy, że nic z tym nie zrobimy.
Dlaczego?
To bardzo proste. Zmiany oznaczają ryzyko. Największe z nich to zostać wyśmianym przez innych, usłyszeć, że jest się w błędzie, ponieść porażkę, znaleźć się poza własną strefą komfortu. Te przerażające rzeczy sprawiają, że decydujemy się tkwić w miejscu. I narzekamy. Dzięki temu mamy poczucie, że coś robimy. Ale to tylko złudny obraz rzeczywistości.
A gdyby to wszystko zmienić?
Spójrz na listę ze strony 39. Tak naprawdę moglibyśmy ją spokojnie zmienić. Przecież w każdej chwili mógłbyś:
• zacząć się zdrowo odżywiać.
• nauczyć się odmawiać, gdy ktoś próbuje cię do czegoś zmusić.
• zacząć odrzucać niewłaściwe propozycje pracy.
• zwolnić się z pracy, której tak nienawidzisz.
• przestać ślepo wszystkim ufać.
• zaufać ufać swojej intuicji.
• zacząć ciężko pracować nad realizacją swoich marzeń.
• przestać wydawać pieniądze, których nie masz.
• zacząć dbać o swoje rzeczy.
• nauczyć się prosić o pomoc.
• zacząć tresować swoje psy.
• przeczytać jakiś poradnik i skorzystać z rad, które w nim znajdziesz.
To wszystko jest w zasięgu twojej ręki. Możesz wypracować tyle dobrych nawyków dosłownie w kilka minut. Wystarczyłoby tylko zmienić podejście.
Czy sam jestem w tym mistrzem?
Gdy piszę te słowa, przebywam w Oslo. Siedzę w hotelowym pokoju na trzydziestym piętrze. Jestem tu od jakiejś doby, wczoraj wieczorem prowadziłem otwarty wykład. Od momentu, kiedy wszedłem do pokoju, przez drzwi wdziera się do środka ciągły hałas dobiegający z korytarza. To zasługa innych gości, personelu, który jeździ tędy z wózkami, odgłosu dzwoniącego szkła i niewyobrażalnie złej muzyki, która nie przestaje grać. Do pokoju wróciłem wyczerpany dopiero po dwudziestej trzeciej. Nie uwierzysz, jak fatalnie spałem. Jeszcze nigdy nie przyszło mi nocować w tak hałaśliwym miejscu.
Ale do sedna: co zrobiłem, żeby zmienić swoją sytuację? Odpowiedź: nic. Mogę więc winić tylko siebie. Oczywiście mogłem pofatygować się do recepcji już po piętnastu minutach tego harmidru i poprosić o lepszy pokój. Na przykład taki, który nie leży w głównym ciągu komunikacyjnym, przemierzanym bez pardonu przez dosłownie wszystkich.
Nie podjąłem jednak żadnego działania. Odpowiadając więc na pytanie: nie, nie jestem w tym żadnym mistrzem. Zamiast realnie wpłynąć na swoją sytuację, wysłałem tylko SMS-a do żony, oczywiście narzekając na dźwięki dochodzące z korytarza. Jakby mogła coś tym zrobić, znajdując się tysiąc kilometrów dalej. W dodatku gdy było już po fakcie.
To z kolei prowadzi nas do kolejnego interesującego i niekiedy nierozumianego problemu.
Kierujemy skargi do niewłaściwych osób
Czy zastanawiałeś się kiedyś nad tym, że większość z nas ma tendencję do zawracania głowy osobom, które nie mają najmniejszego związku z problemem i w zasadzie nie mogą nam w żaden sposób pomóc?
Niektórzy szukają wsparcia u współpracowników, gdy narzekają na swoich partnerów. Potem wracają do domu i uskarżają się na współpracowników. Dlaczego? Bo tak jest łatwiej. Wylewanie żalów innym niesie ze sobą mniejsze ryzyko niż bezpośrednia konfrontacja z kimś, kogo dotyczy problem. Poproszenie szefa, żeby zaplanował projekt tak, byś nie musiał pracować w niedzielę, wymaga więcej wysiłku niż omówienie tego z żoną. A zasugerowanie mężowi, żeby popracował nad swoim zachowaniem jest zdecydowanie bardziej uciążliwe niż wyżalenie się koledze z pracy podczas lunchu.
Musimy zastąpić takie narzekanie wyraźną chęcią zmiany. Tak naprawdę tylko takie rozwiązanie sprawdza się na dłuższą metę. Jeśli znajdujesz się w sytuacji, z której nie jesteś zadowolony, postaraj się ją zmienić albo uciekaj w podskokach. Popracujcie wspólnie nad związkiem albo się rozwiedźcie. Postaraj się o lepsze warunki pracy albo się zwolnij. Niezależnie od tego, co wybierzesz, doświadczysz jakiejś zmiany.
Tak, wiem, że łatwiej powiedzieć niż zrobić. Ale ciągłe utyskiwanie donikąd cię nie zaprowadzi. Ostatecznie staniesz się tylko zgorzkniałą zrzędą.
A ty, na co narzekasz?
Szukanie u siebie różnych schematycznych zachowań może być bardzo pożyteczne. Dlatego na s. 45 znajdziesz prostą tabelę, która pomoże ci zidentyfikować rzeczy, na które narzekasz, i sytuacje, w których to robisz. Gdy sam kilka lat temu wykonywałem to ćwiczenie, zauważyłem, że robię się naprawdę zrzędliwy w określonym środowisku, wśród określonych ludzi, mówiąc ściślej: w towarzystwie dwóch kolegów z poprzedniej pracy. Skarżyliśmy się na rząd, pogodę, koniunkturę, beznadziejną organizację w pracy, programy szkoleniowe, politykę firmy. W zasadzie wszystko, na czym świat stoi. Narzekaniom nie było końca. Brr, nie spodobało mi się to, co zobaczyłem, więc postanowiłem złamać schemat.
Zauważyłem, że z niewyjaśnionych powodów to poniedziałkowa przerwa na lunch wywołuje tę kakofonię niezadowolenia. Zacząłem więc przygotowywać pudełka z posiłkami i w poniedziałki zjadałem lunch przy komputerze. Gdy jeden ze wspomnianych kolegów chciał, żebym do nich dołączył, wskazywałem na swój lunchbox. Po kilku tygodniach udało mi się przerwać schemat. Zgaduję, że koledzy radzili sobie z poniedziałkowym lamentowaniem beze mnie.
Na co narzekam? | Co sprawia, że narzekam? | Czy mogę coś z tym zrobić? Jeśli tak, to co mogę zmienić? |
|