Nigdy nie wygrasz. Karolina WójciakЧитать онлайн книгу.
słowa zabolały mnie tak bardzo, że musiałem dać sobie chwilę czasu na ochłonięcie. Nie mogłem jej teraz powiedzieć tego, co myślałem. Krzyczałbym o braku wsparcia, o egoizmie i o tym, że myliłem się co do fundamentów naszego związku. Zawsze wydawało mi się, że jesteśmy partnerami, którzy wspierają się i pomagają sobie nawzajem. Przynajmniej ja to robiłem dla niej. Kiedy ja potrzebowałem jej wsparcia, dostałem kubeł zimnej wody na łeb.
– Dlaczego tak mówisz? – zapytałem ostrożnie.
– Chcę, żebyś był realistą. Tyle lat udało ci się trzymać tę marzycielską stronę pod kontrolą, ale widzę, że na nowo wypływa. Co się stało? Potrzebujesz rozrywki? Adrenaliny? Masz za mało bodźców w życiu i pracy? Seks cię nie zadowala?
– Nic z tych rzeczy – odparłem zbulwersowany jej pomysłami. Szybko jednak opanowałem irytację, bo bardzo mi zależało, by zrozumiała moje nastawienie. – Nie masz czegoś, co chciałabyś zrobić? Czegoś, o czym byś skrycie marzyła? Takiej wewnętrznej potrzeby sięgnięcia po to.
– Tak – przyznała przede mną i uśmiechnęła się. – Rodzina taka jak nasza. Mąż taki jak ty. To było moje marzenie.
– A zawodowo?
– Zawodowo pracuję dlatego, by uszczęśliwiać rodzinę, a nie odwrotnie.
– Nie poświęcałbym rodziny, by się spełniać zawodowo – powiedziałem, czując, że jej poprzednia wypowiedź miała właśnie takie przesłanie.
– No nie wiem – rzuciła i minęła mnie w drodze na dół, potwierdzając tym moje przypuszczenia.
Po raz kolejny ruszyłem za nią. Zastanawiałem się, co powiedziałem nie tak, że ta rozmowa poszła w takim kierunku. Patrzyłem, jak Dagmara krząta się w kuchni. Zaproponowała mi herbatę, a ja się zgodziłem.
– Przyjąłem to zlecenie – powiedziałem ni to do niej, ni w powietrze.
– Zanim ze mną porozmawiałeś? – Nawet nie odwróciła się do mnie.
– Nie sądziłem, że to będzie taki problem. Codziennie tłukę się po półtorej godziny w jedną stronę, żeby dojechać do biura, żeby pracować przy tym, co lubię, a kiedy nadarza mi się okazja, notabene załatwiona po znajomości, nie mogę nie skorzystać.
– Już dawno mówiłam, że te dojazdy są bezcelowe. Mamy w urzędzie posadę w rejestrze gruntów. Moglibyśmy pracować razem.
Zamknąłem oczy. Nigdy nie sądziłem, że Dagmara będzie taka ślepa na to, jak wiele dla nas poświeciłem. Jak wiele oddałem, by ona była szczęśliwa. Jak mogła mi oferować coś, co by mnie zabiło. Siedzenie i bicie pieczątek to nie praca dla mnie. Jeśli tego nie rozumiała, czy to oznaczało, że nic o mnie nie wiedziała?
– No sam zobacz – podeszła do mnie zadowolona – nie dość, że zaoszczędziłbyś czas, to jeszcze pieniądze na paliwo, no i w domu byłbyś częściej i dłużej. Nawet jeśli nie dla mnie, to mógłbyś to zrobić dla dziewczynek.
– A kariera? – zapytałem, choć wiedziałem, że nie powinienem w ogóle poruszać tego tematu.
– Karierą możesz się zająć, jak pójdą na studia. Zresztą ja też miałam wizję, że będę pracować na giełdzie. Też mi się wydawało, że mogę wszystko. Wybrałam jednak to, co dla mnie ważne. Nie potrafisz tak?
Patrzyła mi prosto w oczy. Mógłbym skłamać, bo doskonale wiedziałem, co chce usłyszeć. Wyobrażałem sobie nawet jej matkę, która po tej właściwej odpowiedzi palnęłaby, że jestem najlepszym mężem. Problem polegał na tym, że nie chciałem już dłużej tak żyć. Udawać ślepego na swój własny ból, na własną wewnętrzną walkę.
– Kocham cię najbardziej na świecie, tak samo dziewczynki – zacząłem spokojnie – ale wezmę tę ofertę. Chcę zobaczyć, czy to, co mnie zawsze pociągało, to moje powołanie, czy też złudne marzenia. Jeśli okaże się, że to jednak złudne marzenia, a ja nie nadaję się do tej pracy, będzie to ostatnie zlecenie. Obiecuję.
Dagmara nawet nie drgnęła. Czekała na dalsze wyjaśnienia. Tyle że ja nie miałem nic więcej do powiedzenia. Uśmiechnęła się do mnie w końcu, co ja na początku odebrałem jako dobry sygnał. Jej słowa jednak zgasiły mnie kompletnie.
– Rozumiem, że od teraz każde z nas decyduje o sobie samo. Tak, jakbyśmy byli singlami, a nie małżonkami.
Zamiast ciągnąć tę rozmowę, pobiegłem na górę, wrzuciłem na siebie ubrania i pojechałem po dzieci. Dagmara wysłała mi wiadomość, że ustaliła z matką nocleg, ale ja robiłem po swojemu. Biorąc pod uwagę, jaka atmosfera zawisła między nami, wolałem mieć dzieci przy sobie. One wprowadzały w moje życie radość, nieważne, co zrobiły lub powiedziały.
Kiedy zaparkowałem pod domem teściowej, wybiegła ubrana już w koszulę nocną. Miała na głowie chustkę, wyjęła też szczękę. Po raz pierwszy widziałem ją bez zębów.
– Tso się stało? – wysepleniła.
– Nic. – Posłałem jej ciepły uśmiech. – Wróciłem z delegacji i chciałem zobaczyć dziewczynki. Tęskniłem za nimi.
– Nie było cię dwa dni – wypomniała mi, zakładając sobie ręce na piersiach.
– To nic. – Wyminąłem ją i skierowałem się do domu.
Dziewczynki, również w piżamach, stały w progu i czekały, aż podejdę. Nie wytrzymały jednak i rzuciły się do mnie biegiem. Objęły mnie za szyję, całowały i ściskały, ciesząc się na mój widok.
– Pakujcie manatki – poleciłem.
– Posłuchamy w samochodzie Frozen? – zapytała Sandra.
– Czemu nie!
Zanim opuściłem gospodarstwo teściowej, złapała mnie za rękaw. Dziewczynki właśnie wsiadały do samochodu.
– Ale nie pokłóciłeś się z Dagmarą, co? – Zmrużyła oczy, chcąc prześwietlić mnie wzrokiem.
Wiedziałem, że Dagmara jej wszystko powie. Traktowała swoją matkę jak konfesjonał. Spowiadała się jej z naszego życia z takimi szczegółami, że teściowa zamiast oglądać seriale, przychodziła do żony po rozrywkę. Miałem świadomość, że jej nie oszukam. Mogłem udawać, że mnie ta wymiana zdań nie poruszyła. W sumie obie pewnie postrzegały mnie jako typowego faceta, który nie ma uczuć.
– A mama to się zawsze z ojcem zgadzała? – odpowiedziałem wymijająco.
– Ojciec to mnie zawse słuchał – wypaliła i uśmiechnęła się do mnie dziąsłami. – Dobry chłop był.
Walczyłem, by się nie roześmiać.
– Dobrej nocy – powiedziałem i wsiadłem w samochód.
– Tatoo… – przeciągnęła Sonia, gdy tylko wykręciłem. – Obiecałeś…
– Tak, wiem… – Sięgnąłem po telefon i wybrałem ścieżkę dźwiękową z filmu Frozen.
Żadna z nich nie chciała być Anną, więc we dwie śpiewały wszystkie kwestie Elsy, a ja fałszowałem razem z Anną. Mimo że żadne z nas nie miało talentu, śpiewaliśmy głośno, a za każdym razem gdy piosenka dobiegała końca, dziewczynki wierciły się i krzyczały jednocześnie:
– Jeszcze raz!
Miałem dość tej piosenki już dobry rok temu, ale widząc, jaką sprawia im to frajdę, pozwalałem im cieszyć się chwilą. Nie wymigiwałem się, bo wiedziałem, jak zgasiłbym je odmową, kiedy były tak rozemocjonowane i pewne, że podzielę tę ich niesamowitą energię. Dagmara często tak robiła. Uważała, że to proces wychowawczy, którego według niej ja czasami