Nigdy nie wygrasz. Karolina WójciakЧитать онлайн книгу.
dnia ruszyłam do pracy w hotelu jak na skrzydłach. Pomagałam Marlenie tak jak na początku. Zauważyła to i pochwaliła mnie. Zaczęłyśmy rozmawiać o planach. Choć kusiło mnie, żeby się przyznać, że już niedługo stąd odejdę, trzymałam język za zębami. Słuchałam paplaniny Marleny. Chwaliła się nowo poznanym chłopakiem. W pewnym momencie wyłączyłam się, bo już nie mogłam dłużej znieść jej zachwytów jakimś głupim gościem.
– A ty? – zwróciła się w końcu do mnie, chwytając mnie za ramię.
– Co ja?
– Jesteś zainteresowana?
Rozważałam, czy powinnam przyznać się, że nie słuchałam jej, czy też udać głupią. Wybrałam to drugie.
– Ale czym?
– Tobie to można gadać. No jego kolegą! Chcesz wyjść razem? Nie wiem, jak mam do ciebie mówić, żeby dotarło. On taki sam przygłup jak i ty, bez obrazy.
Zaczęła się śmiać. Mnie wcale nie było do śmiechu.
– Dasz mi odpowiedź do weekendu? Bo jak nie chcesz iść, to ja mu powiem, że masz kogoś.
– A jak on wygląda?
– Tak samo brzydki jak ty – rzuciła rozbawiona.
– Powinnam się na ciebie obrazić, wiesz?
– Mam ci opisywać wygląd faceta? Zobaczysz, ocenisz i zdecydujesz. Ani on nie jest cudem świata, ani ty nie nadajesz się na wybieg. Trzeba też spojrzeć na siebie krytycznie. Jak będziesz tak przebierać, to żadnego nie będziesz miała. Skończysz na starość sama, w ciemnym pokoju, i tylko telewizor będzie buczał dzień i noc.
– Chciałabym kogoś poznać – przyznałam.
– No to chodź ze mną w sobotę.
W sobotę to ja miałam być w autobusie. Nie mogłam jej tego zdradzić. Pewnie gdybym zniknęła tak nagle i na przykład upozorowała porwanie lub napad, nawet by mnie nie szukali. Uwolniłabym się raz na zawsze. Zabrałabym wtedy więcej, a Anka sądziłaby, że to ktoś ukradł i jeszcze mnie skrzywdził. Może nawet byłoby jej mnie szkoda… choć nie, ona pewnie ucieszyłaby się, że problem zniknął.
– Okej – zgodziłam się, mydląc Marlenie oczy. – W sobotę pójdziemy na podwójną randkę.
– Tylko ubierz się ładnie, zrób makijaż… wiesz, żebyś wyglądała dobrze. To się bardzo liczy.
– Yhym – potaknęłam i włączyłam telewizor.
Program śniadaniowy donosił o najnowszych wydarzeniach z kraju. Zastanawiałam się, czy wspomnieli choć słowem, jak w naszym zajeździe kucharz z premedytacją zabił szefa mafii. Żadne media nie podchwyciły jednak tematu. Albo nie mogli o tym mówić, albo ich to po prostu nie interesowało. Był gość i nie ma. Jednego zbója mniej.
Na końcu wiadomości kobieta z uśmiechem ogłosiła, że do tej pory nie zgłosił się zwycięzca ostatniego losowania Lotto. Zamarłam. Mówiła o szczęśliwcu, który zgarnął najwyższą wygraną w historii kraju. Zapraszała, by zgłosił się po odbiór czterdziestu sześciu milionów złotych. Usiadłam z wrażenia na łóżku. Co ja bym dała, żeby wygrać połowę, nie, nawet nie. Jeden milion by mi wystarczył. Kupiłabym dom, psa i cieszyłabym się życiem. Od tylu lat grałam i nie zyskałam nic poza drobnymi wygranymi. Wydawało mi się, że rozgryzłam system. Jednak – jak ze wszystkim w moim życiu – los zdecydował inaczej.
– Ej, patrz – rzuciła stojąca tuż obok Marlena. – Przecież to u nas.
Gdy tylko pokazali miejsce, w którym padła wygrana, zrobiło mi się gorąco. To był mój sklep. A co, jeśli to ja wygrałam?
– Masz w telefonie internet? – zwróciłam się do niej.
– Chcesz sprawdzić liczby?
Skinęłam głową. Usiadła obok mnie i klikała w telefonie. Serce z minuty na minutę biło mi coraz głośniej i coraz szybciej. W końcu załadowała stronę. Pokazała mi wyniki ostatniego losowania. Patrzyłam na liczby, ale nagle mój wzrok stracił ostrość. Mózg nie kodował tego, co widziałam na ekranie. Wpatrywałam się, nie umiejąc odczytać informacji. To musiał być stres, który mnie tak sparaliżował. Przecież nikt inny w tym zapyziałym miejscu nie grał. To musiałam być ja.
– Wygrałaś? – zapytała po chwili Marlena.
– Nie wiem. – Przełknęłam głośno.
– To nie wiesz, jakie numery obstawiasz? – Odsunęła się ode mnie, by lepiej mnie widzieć. – Nie wybierasz dat?
– Każdy tak robi. – Pokręciłam głową z niedowierzaniem, że ona też wybrałaby właśnie taką metodę.
Zerwałam się z miejsca. Chwyciłam notatnik na biurku i długopis. Spisałam liczby z telefonu Marleny i wybiegłam na korytarz. Prawie wpadłam na jednego z gości. Nawet go nie przeprosiłam, głos ugrzązł mi w gardle. Zdawało mi się, że te numery były tak znajome, ale przecież po latach grania każda kombinacja wyglądała podobnie.
Wpadłam do baru i zaczęłam szukać portfela. Chowałam go na wypadek, gdyby ktoś włamał się do środka podczas mojej nieobecności. Gdy go znalazłam, dłonie odmawiały mi posłuszeństwa. Szarpałam się z zamknięciem, nie umiałam otworzyć klapki. Prawie porwałam los, usiłując go wyciągnąć z przegrody.
Wzięłam głęboki oddech. Położyłam los na kartce z notatnika i porównałam liczby. To moja szóstka. To ja wygrałam.
Gdy doszłam do siebie, sprawdziłam tył kuponu. Szukałam informacji, jak odebrać wygraną. Nie mogłam jednak nic znaleźć. Pobiegłam więc z powrotem do Marleny. Ona jedyna była w posiadaniu telefonu z dostępem do internetu.
Pokazując jej kupon, nie puściłam go z rąk. To była moja przepustka do lepszego życia i choćbym miała nie spać dzień i noc, by pilnować tego skrawka papieru, byłam gotowa to zrobić. Marlena piszczała ze szczęścia, powtarzając w kółko, że już nie będziemy musiały pracować. Założyła, że podzielę się z nią wygraną. Zaskoczyło mnie to, ale doszłam do wniosku, że dla dobra sprawy przytaknę. Teraz potrzebowałam ustalić, jak odebrać nagrodę, a nie skupiać się na tym, czy Marlena zasługuje choć na parę złotych.
Z internetu dowiedziałyśmy się, że po tak dużą wygraną należy udać się do punktu. W dosłownie pół godziny Marlena zorganizowała samochód. To ten nowy chłopak zaoferował się nas zawieźć. Ku mojemu zaskoczeniu w ciągu kolejnej godziny wyjechaliśmy na trasę. Nawet Marlena porzuciła miejsce pracy. Jej chłopak z kolei żartował, że w ramach podziękowania kupię mu nowy samochód, bo teraz dla mnie koszt kilkudziesięciu tysięcy nie stanowił żadnego problemu. Siedziałam cicho na tylnej kanapie i nie komentowałam ich rozmowy. Choć te żarty działały mi na nerwy, chciałam jak najszybciej zgłosić się po pieniądze. Mimo że szczęśliwcy zawsze mieli dwa miesiące na to, by pojawić się w punkcie, to czułam podskórnie, że znalazłoby się wielu chętnych na ten kupon. Marlena ze swoim chłopakiem planowała już nawet wakacje. Według niej wszystko od tej pory miałyśmy robić razem. Tak, jakbyśmy były najlepszymi przyjaciółkami. I to takimi od lat.
Po zgłoszeniu się po wygraną świat zmienił się nie do poznania. Po pierwsze, nagle pojawiło się w moim otoczeniu wielu ludzi. Doradzali, co zrobić ze środkami i jak je mądrze wykorzystać. Miałam udzielić wywiadu, pokazać twarz w mediach, by w blasku fleszy potwierdzić, że warto grać, żeby ludzie rzucili się teraz jak ślepi do punktów. Rachunek musiał się zgadzać. Mieli zaraz wypłacić mi zawrotną kwotę pomniejszoną jedynie o podatek. Na moim rachunku bankowym kwoty nigdy nie przekroczyły równowartości jednej pensji. Każdego miesiąca schodziłam do zera. Czasami nawet brałam produkty na kreskę, bo nie było mnie stać na podstawowe rzeczy, gdy pojawił się jakiś