Sybirpunk 3. Michał GołkowskiЧитать онлайн книгу.
każdego na koszt firmy, ale dziś mamy sytuację nadzwyczajną… No już, przebierać się i do widzenia, wypad!
Poczekał, aż ostatni z marudzących coś, odgrażających się bodybuilderów wyjdzie, potem zaryglował za nimi. Dopiero wtedy otworzył drzwi do kanciapy, włączył światło… Sapnął, zamarł na progu.
– Chudy! – wyrzucił z siebie.
– Siemano, Dimka – odpowiedziałem, mrużąc oczy od blasku. – Dobrze cię widzieć.
Widziałem, że nie zdecydował jeszcze, jak na mnie zareagować. Ucieszyć się? Zachować powściągliwy spokój? Wkurwić?
Powoli uczyłem się używać mojego cybernetycznego oka i muszę przyznać, że było… Nooo, wybajerowane było! Jeszcze nie ogarniałem przełączania opcji i trybów, nerwy nie zrosły się wystarczająco z zakończeniami interfejsu. Teraz jednak na przykład udało mi się włączyć spektrum cieplne i wyraźnie widziałem, jak spoconemu z nerwów Cesarzowi grzeje się głowa.
– Chudy! Co ty tu robisz? Przecież szuka cię psiarnia, człowieku… Gdzie ty w ogóle przepadłeś?!
Podał mi mimo wszystko rękę, poklepał po ramieniu. Był najwyraźniej tak zaskoczony, że aż usiadł obok mnie na kanapie zamiast w swoim fotelu.
– Musiałem się wylizać z ran. – Machnąłem ręką lekceważąco. – Powiedz mi, jak po akcji na Baryszewie? Jakie straty, jaka sytuacja?
Zmarkotniał.
– No, nie udało nam się obronić, ale to już wiesz, bo sam dałeś sygnał do odwrotu. Bydlaki! Nie sądziłem, że ot tak, po prostu wszystko wysadzą! Jakbym ich dorwał w swoje ręce, to…
Aż zamrugałem, bo tym razem mnie wzięło z zaskoczki.
No tak, dobra, okej.
Przecież ja nikomu poza Mykołą w sumie nie mówiłem, jaki był ten prawdziwy-prawdziwy plan.
– Spokojnie, Cesarz, może nie jest tak źle.
– Nie jest źle?! Chudy, straciłem tam ludzi, rozumiesz?! Straciliśmy to jest, bo przecież skoro ty…
Zająknął się, urwał. No tak, logiczne – zdążył już pogodzić się z tym, że ja wypadłem z równania. Ale, o dziwo, nawet sam z siebie przyjął mnie z powrotem, jak się pojawiłem. No dobra, gramy w to.
– Spoko, mogliście snuć domysły, rozumiem. Jak bardzo źle jest na rynku?
Spojrzał na mnie spode łba.
– Nie ma rynku, Chudy. Wszystko pierdolnęło tak, że… Zresztą widziałeś, co się na ulicach dzieje. Nasi kucharze pracują na trzy zmiany, ale nie jesteśmy w stanie wyrobić nawet na bieżącą produkcję. Dobrze, że się pojawiłeś, bo przecież towar od tego twojego…
– Cesarz, powoli – przerwałem mu, żeby przypadkiem nie zaczął zadawać pytań. – Powiedz mi, co z Taranem i Walerą?
– No a co ma być? Dostali po łbie, ale już zaczynają robić pod nas podejścia! Wiedzą, że mamy jeszcze trochę zapasu na czarną godzinę. Ta suka, ta idiotka rozpowiada po mieście, żeśmy się sprzymierzyli z najemnikami z Kaukazu.
– O…?
– I że podobno opłacamy się jakimś korporacjom!
– No popatrz, popatrz… – Cmoknąłem i pokręciłem głową. – Czego to ludzie nie wymyślą.
– Chudy, jest słabo. I jeszcze za tobą rozesłali listy, widziałeś?
Widziałem, a jakże.
Widziałem też, że Cesarz był autentycznie, nieudawanie przerażony całą sytuacją.
W sumie trudno mu się dziwić: większość ludzi jest w tym biznesie dla kasy. A jeśli wyschło spore źródełko – zaś źródełko wyschło i wypaliło się w ogniu pożaru – to kasy nie ma, a ludzie sobie idą.
Oczywiście nikt nie ciągnął szerokiej lewizny z samego Baryszewa, żeby nie było wątpliwości. Natomiast jeśli nagle zaostrzono kontrole na innych, pomniejszych zakładach produkcyjnych i uszczelniono dystrybucję, to na rynku naprawdę zapanowała posucha. Tym bardziej że mundurówka od razu rozpoczęła rajdy i konfiskaty.
A tymczasem ja… ja miałem…
– Cesarz, mam dwa i pół tysiąca litrów – rzuciłem ni w pięć, ni w dziewięć. Nieco szybciej, niż zdążyłem pomyśleć.
Dima chciał coś powiedzieć, ale chyba zachłysnął się powietrzem. Zrobił wielkie oczy, szczęka mu opadła tak, że zobaczyłem wszystkie złote zęby.
– Czego…? – sapnął.
– No a czego? Tego, co na Baryszewie pędziłem przecież. Zdołałem uratować przynajmniej część…
Nie dokończyłem, bo Dima najpierw się skrzywił, a potem rozpłakał.
Autentycznie uderzył w bek, zalał się łzami, osmarkał i w ogóle. Wyciągnął z rękawa chusteczkę, taką najprawdziwszą, niejednorazową! Wydmuchał głośno nos, chciał coś powiedzieć, ale znów zaniósł się szlochem.
Odczekałem cierpliwie, aż wyrzuci z siebie emocje, męskim gestem najwyższego pocieszenia poklepałem po plecach. Jakbym ja miał płakać za każdą nerwówkę w ostatnim czasie, to… to sam nie wiem.
– Jak?! – zdołał wydusić.
Wzruszyłem ramionami, rozłożyłem ręce.
– No, tak jakoś się udało, już bez wnikania w szczegóły. Tak czy inaczej, możemy dzięki temu chyba wrócić do gry, co?
– Chudy… – W jego oczach zapłonęła autentyczna, dzika nadzieja. – Przecież będziemy królami tego miasta! Przy tym wszystkim, co się teraz dzieje, to nas obsypią złotem!
– Albo nafaszerują ołowiem, podobno tylko jeden atom różnicy. Idziemy w to razem, Dima?
Pokiwał gorączkowo głową.
– Pewnie! Słuchaj, bo póki co się trzymamy jeszcze, ekipa Trzydziestegoczwartego nie daje tamtym podejść… Ale wiesz, to są najemnicy.
– Wiem.
Wiedziałem doskonale. Przecież poszli za mną dla kasy. Jakkolwiek sam herszt tej bandy cyberposrańców szanował Cesarza, to nie miałem cienia wątpliwości, że nie walczył po naszej stronie z sympatii ani do mnie, ani do niego.
– To… gdzie ta synta, Chudy?
Pytanie było zupełnie normalne i naturalne, ale z jakiegoś powodu zapaliła mi się w głowie ostrzegawcza lampka.
Niby nie miałem powodu się Cesarza obawiać ani mu nie ufać, ale – ale po wydarzeniach ostatnich tygodni chyba zrobiłem się mocno przewrażliwiony. Statystycznie im mniej osób wiedziało o danym planie, tym częściej udawało mi się go zrealizować.
– Muszę sprawdzić najpierw, czy wszystko poszło, jak powinno – powiedziałem wymijająco. – Cesarz, będę potrzebował trochę kasy pożyczyć na czip, bo jestem prawie goły.
– U nas też krucho, ale jasne, zobaczę, co się da zrobić. Chudy, może mi powiedz jednak, co? Ja tam chłopaków poślę. Ty lepiej się nie wychylaj, bo przecież pół miasta zaraz będzie cię szukać.
– Nie da się inaczej, Cesarz. Muszę sam to ogarnąć, a potem dam ci znać.
Pokiwał głową, chociaż widziałem, że nie był do końca przekonany. Spięliśmy się czipami, on spojrzał z powątpiewaniem na moją nową tożsamość, ale nie powiedział nic, tylko przelał mi paręset rubli.
W zasadzie to kusiło mnie, żeby poprosić go o jakiś środek transportu, ale… no właśnie, ale. Przemieszczając się wraz z masą pasażerów transportu publicznego, byłem