Sybirpunk 3. Michał GołkowskiЧитать онлайн книгу.
muszę chyba mówić, że wszystko było nówka sztuka, najlepsza jakość. Prosto ze sklepu.
– O, a to co…? – zamruczałem, wyciągając pakunek z samego dna.
W pierwszej chwili zrobiło mi się gorąco, potem zimno. Potem sam nie wiem jak.
To była moja klimakurtka – ale zarazem też nie była. Piękna, stara, poczciwa, wysłużona klimakurtka z Legii Cudzoziemskiej zamieniła się w nową, niemalże lśniącą klimakurtkę. Co gorsza, zamiast rasowego, stylowego, wypłowiałego khaki była teraz w odcieniach bieli, szarości i czerni, nakładających się na siebie plątaniną geometrycznych plam!
Była moja, bo od środka widać było wypłowiałe stemple i ledwie widoczny, zrobiony tyle lat temu napis markerem: „Ivan Konev” – mój alias na czas służby.
No i teraz patrzyłem i sam nie wiedziałem, czy mam się cieszyć, czy płakać. W sumie, obiektywnie – ciuch wyglądał zajebiście. I na pewno lepiej się zleje z tłem… Gdziekolwiek zrobili renowację, był to kawał doskonałej, rzemieślniczej roboty. Nawet połatali mi dziury przestrzelin. Wymienili byle jak połączone rurki i wiszące pod rękawem, nieco już przetarte przewody.
– Olga… – szepnąłem. – Coś ty najlepszego zrobiła?
No tak, bo to przecież ona musiała za to odpowiadać. W sensie: za to wszystko. Nie tylko za jednoczesną wandalizację i ulepszenie mojej kurtki, ale też za implant, poskładanie mnie, pozszywanie. I w ogóle większość rzeczy, o których nie miałem w tej chwili siły myśleć.
Naciągnąłem na grzbiet termoaktywną koszulę, narzuciłem kurtkę. Jak tylko zapiąłem suwak, od razu zamruczała przyjemnie i złapała temperaturę. Ha, pewnie i dysze przeczyszczone, i akumulatory wreszcie wypoziomowane.
No dobra, zajebiście. Ale co dalej?
Zacząłem myszkować po pomieszczeniu. Aparatura medyczna, sterylizatory, wyparzacze, zapas nici i igieł, kilka skanerów… O, była i lodówka, a w niej prostokątne opakowanie sushi. Z doklejonej na wieczku karteczki spoglądała na mnie narysowana mazakiem uśmiechnięta buźka i podpis: „Smacznego!”.
Zaburczało mi w brzuchu, więc nie zastanawiając się szczególnie, wziąłem pudełko, klapnąłem na mocno wysłużony fotel przy stoliku w rogu i zacząłem pałaszować zawartość. Bez specjalnej nadziei kliknąłem włącznikiem stojącego na blacie holowizora; o dziwo, rozjarzył się, z rzutnika wypłynął obraz, wraz z nim pojawił się dźwięk.
– …ekipy dochodzeniowej. Jak widać za mną, dogaszanie pożaru nadal trwa. Nie udało się jeszcze ustalić dokładnej liczby ofiar, natomiast źródła milicyjne już w tej chwili mówią, że w zakładzie mogli znajdować się niewinni ludzie, prawdopodobnie zakładnicy. O ile nic się nie zmieni, to…
Kliknąłem kolejny kanał, Strumień zaszumiał, złapał inną stację.
– …trwających kolejną noc niepokojów. Jak widać na zdjęciach, element kryminalny atakuje apteki i punkty zaopatrzenia medycznego, licząc najwyraźniej…
Klik.
– Już dzisiaj! Profesjonalny system do utrzymania higieny jelita grubego w warunkach domowych, jako jedyny na rynku wyposażony w ciśnieniowy…
O kurwa, czym prędzej klik.
– …jednym z wyżej postawionych funkcjonariuszy Federalnej Służby Bezpieczeństwa. Podczas wczorajszej konferencji gubernator zapewnił, że sytuacja…
Klik.
– …spalonych samochodów i innych środków transportu. Rejon Leniński nadal jest niespokojny, zaś biuro gubernatora zdecydowało o wysłaniu w punkty zapalne jednostek prewencji, które…
Klik. Dźwięk ścichł, został tylko obraz. Sapnąłem ciężko i odchyliłem się w tył na oparciu.
Ja pierniczę.
Nie było mnie w mieście – no, cztery dni, jeśli wierzyć wyświetlanej w rogu dacie – a tam już szalała autentyczna apokurwalipsa i armagejdon.
Cztery dni. Kawał czasu w sumie…
Musiała mnie karmić przez rurkę, stąd obolałe, piekące gardło i takie, a nie inne wypróżnienia. Powoli z tym sushi, bo jak mnie przegoni, to… no, to nawet automatyczny kibel nie pomoże.
Zwlokłem się z krzesła, przyniosłem sobie wody przepuszczonej przez baterię filtrów i znów włączyłem dźwięk. Trzeba będzie nadrobić wiadomości, żeby w ogóle wiedzieć, co się dzieje.
– …wszystkie służby miejskie. Korki nadal utrzymują się w centrum, gdzie rano doszło do kolizji, w której poszkodowanych zostało…
No dobra, przede wszystkim spadł śnieg, co samo z siebie było dopustem bożym i pierwszym krokiem na drodze do totalnego chaosu i anarchii. Ludzie jeździli jak niespełna rozumu, połowa oczywiście nie miała opon zimowych, druga nie zorientowała się, że może być ślisko. Rok w rok ta sama śpiewka.
– …zabrano pod eskortą służb mundurowych. W tej chwili wszystkie zakłady produkcyjne zostały wzięte pod osobistą kuratelę gubernatora, co pomoże zapobiec w przyszłości…
Śnieg spadał co roku, tylko że przeważnie nieco później, bo w grudniu. Jak już spadł, to zazwyczaj leżał do lata, rozmarzając w słoneczku, zamarzając nocą i zbierając cały zimowy syf. Wypadki, awarie sieci ciepłowniczej, zerwane linie napięcia, zatkane wywiewy powietrza – to dopiero się zaczynało.
– Jak już informowaliśmy we wcześniejszym wydaniu, NeoSybirsk znajduje się na skraju wprowadzenia stanu nadzwyczajnego. Wzmocnione patrole…
Rzecz jasna, wiadomości w Strumieniu były warte tyle, co wszystkie nasze media w całej Federacji. Ich reporterzy w dupie byli i gówno widzieli, tępo czytając z holoprompterów to, co im pisali w redakcji. Natomiast nawet z ich chaotycznych, szarpanych, opartych w większości na domysłach i plotkach relacji wyłaniał się obraz, na podstawie którego ja – znający nasz półświatek od, że tak powiem, kuchni strony – mogłem wyrobić sobie pewien pogląd na sytuację.
Wszystko wskazywało na to, że jednym przyciśnięciem guzika – no dobra, dwoma, bo na pilocie od ładunków dwa guziki były – udało mi się rozpętać w NeoSybirsku miniaturową wojnę.
Miasto zostało bez syntadrenaliny.
Tak totalnie, zupełnie bez jakiegokolwiek liczącego się źródła dostaw tej zbawiennej substancji.
Cokolwiek było na rynku, co tylko były w stanie wydusić z siebie pozostałe zakładziki i fabryczki, od razu rekwirowały służby Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i woziły pancernymi, uzbrojonymi konwojami do klinik i szpitali.
Nie trzeba mówić, że cena mililitra na czarnym rynku pewnie poszybowała totalnie w kosmos. Dilerzy zniknęli z ulic, bo przecież każdy byłby gotów wpakować im kulkę tylko po to, żeby przywłaszczyć sobie towar. Z kolei ćpuny zaczynały atakować apteki, gdzie czasami można było znaleźć tańsze zamienniki.
Na filmikach podsyłanych do redakcji serwisów i portali zdarzało się widzieć stopklatkę z mniej lub bardziej znajomą twarzą. Raz i drugi gotów byłbym przysiąc, że słyszałem czyjś głos w tle.
Słowem – miasto płonęło, a ja siedziałem w piwnicy.
– Kurrrwa mać… – zawarczałem, wyłączając holoprojektor.
Przeszedłem się w tę i we w tę, wypiłem jeszcze wody, odlałem się.
Nie, nie miałem klaustrofobii. Bynajmniej. I wcale nie przeszkadzało mi to, że nie wiem, gdzie jestem. W zasadzie to nawet mogłem dopatrzyć się pewnych zalet w tym, że byłem tu zamknięty…
Byłem?
Przekręciłem tkwiące w pancernych drzwiach dwa elektroniczne klucze, nacisnąłem klamkę. O dziwo, nie były nijak