Krawędź wieczności. Ken FollettЧитать онлайн книгу.
wszystko skrupulatnie.
Taka teczka nie może zawierać wielu informacji, pomyślała Rebecca, ale coś musi w niej być. Jeśli policjant ma tak skąpą wiedzę o rodzinie wezwanej osoby, to co zwróciło jego uwagę?
– Jesteście nauczycielką angielskiego – powiedział.
– Nie, uczę rosyjskiego.
– Znowu kłamiecie.
– Nie kłamię i przedtem też nie kłamałam – odparła zwięźle Rebecca, dziwiąc się samej sobie, że tak buńczucznie odzywa się do funkcjonariusza bezpieki. Nie czuła już takiej obawy jak na początku. Może to głupota. Ten człowiek był młody i niedoświadczony, lecz wciąż mógł zrujnować jej życie. – Mam dyplom z języka i literatury rosyjskiej – ciągnęła, siląc się na przyjazny uśmiech. – W szkole kieruję wydziałem rusycystycznym, ale połowa nauczycieli wyjechała na Zachód, więc musimy sobie jakoś radzić. Dlatego w zeszłym tygodniu poprowadziłam dwie lekcje angielskiego.
– Czyli jednak miałem rację! I w czasie lekcji zatruwacie umysły dzieci amerykańską propagandą.
– O cholera – jęknęła Rebecca. – Czyżby chodziło o ulotkę z poradami dla amerykańskich żołnierzy?
Policjant przeczytał z notatek:
– Tu jest napisane: „Miejcie w pamięci, że w Niemczech Wschodnich nie ma wolności słowa”. Czy to nie jest amerykańska propaganda?
– Wytłumaczyłam uczniom, że Amerykanie kultywują prymitywne przedmarksistowskie wyobrażenie wolności – odparowała Rebecca. – Przypuszczam, że wasz informator zapomniał o tym wspomnieć. – Zastanawiała się, kto był tą szują. Na pewno uczeń bądź rodzic, któremu powiedziano o zajęciach. Stasi miało więcej szpicli niż naziści.
– A dalej: „W Berlinie Wschodnim nie pytajcie o drogę policjantów. W odróżnieniu od amerykańskich, nie mają oni za zadanie pomagać ludziom”. Co wy na to?
– Czy to nieprawda? – odpowiedziała pytaniem Rebecca. – Czy jako nastolatek zapytaliście kiedyś Vopo, jak dojść na stację metra? – Policja w Niemczech Wschodnich nazywała się Volkspolizei, w skrócie Vopo.
– Nie mogliście znaleźć odpowiedniejszego materiału do nauczania dzieci?
– Może sami przyjdziecie do szkoły i dacie lekcję angielskiego?
– Nie znam angielskiego!
– Ani ja! – zawołała Rebecca i od razu pożałowała, że podniosła głos. Ale Scholz się nie rozgniewał, sprawiał wrażenie trochę onieśmielonego. Z pewnością brakowało mu doświadczenia, mimo to nie powinna sobie pozwalać na nierozwagę. – Ani ja – powtórzyła ciszej. – Improwizuję i korzystam ze wszelkich materiałów w języku angielskim, jakie wpadną mi w ręce. – Przyszło jej na myśl, że pora udać skruchę. – Z pewnością popełniłam błąd i bardzo tego żałuję, sierżancie.
– Sprawiacie wrażenie inteligentnej osoby – rzucił policjant.
Zmrużyła lekko powieki. Czyżby zastawiał na nią pułapkę?
– Dziękuję za komplement – odparła neutralnym tonem.
– Potrzeba nam inteligentnych osób, zwłaszcza kobiet.
Rebecca się zdziwiła.
– Do czego?
– Do tego, by miały oczy otwarte, orientowały się w sytuacji i dawały nam znać, kiedy dzieje się coś złego.
Teraz Rebeccę ogarnęło wzburzenie.
– Prosicie mnie, bym została informatorką Stasi? – spytała po chwili z niedowierzaniem.
– To jest ważne działanie obywatelskie. Ma kluczowe znaczenie zwłaszcza w szkołach, bo tam kształtują się ludzkie postawy.
– Rozumiem.
Rebecca rozumiała i to, że ten młody funkcjonariusz Stasi popełnił poważny błąd. Zdobył informacje o jej poczynaniach w miejscu pracy, ale nie dowiedział się niczego o rodzinie, która u komunistycznych władz miała bardzo złą opinię. Gdyby to sprawdził, z całą pewnością nie zwróciłby się do niej z taką propozycją.
Mogła sobie wyobrazić, jak do tego doszło. Nazwisko Hoffmann było jednym z najpospolitszych, a imię Rebecca także nie należało do nietypowych. Żółtodziób z tajnej policji mógł łatwo podążyć tym fałszywym tropem.
– Jednak ci, którzy wykonują tę pracę, muszą być całkowicie uczciwi i godni zaufania – oświadczył Scholz.
Omal nie parsknęła śmiechem, usłyszawszy ten paradoks.
– Uczciwi i godni zaufania? – powtórzyła. – I mają szpiegować znajomych?
– Jak najbardziej – potwierdził, nie dostrzegając ironii. – Są także pewne korzyści – dodał, ściszając głos. – Stalibyście się jedną z nas.
– Nie wiem, co odpowiedzieć.
– Nie musicie podejmować decyzji w tej chwili. Idźcie do domu i zastanówcie się, ale nikomu o tym nie opowiadajcie. Sprawa musi pozostać w tajemnicy, oczywiście.
– Oczywiście.
Rebecca odczuła ulgę. Scholz szybko odkryje, że wybrał nader niewłaściwą kandydatkę, i wycofa propozycję. Jednak w tej chwili trudno mu było znów udawać, że ma do czynienia z siewczynią kapitalistycznej propagandy. Może uda jej się wyjść z opresji bez szwanku.
Wstał, ona zaś poszła za jego przykładem. Czy to możliwe, by wizyta w kwaterze Stasi zakończyła się tak pomyślnie? To było zbyt piękne, by mogło być prawdziwe.
Grzecznie otworzył jej drzwi i poprowadził ją nieprzyjemnie żółtym korytarzem. Przed drzwiami windy stało kilku agentów bezpieki i żywo o czymś rozprawiało. Na widok znajomej postaci aż się zlękła: mężczyzna był rosły i barczysty, o lekko pochylonej postawie. Miał na sobie jasnoszary flanelowy garnitur, który także doskonale znała. Zbliżała się do windy i patrzyła, nic nie rozumiejąc.
To był jej mąż, Hans.
Dlaczego się tu znalazł? W pierwszej chwili z obawą pomyślała, że on także stawił się na przesłuchanie. Jednak po chwili, spoglądając na mężczyzn, uświadomiła sobie, że pozostali nie traktują go jak podejrzanego.
A zatem? Serce biło jej ze strachu, ale czego się bała?
Może wezwały go obowiązki urzędnika Ministerstwa Sprawiedliwości, zastanawiała się w duchu. Nagle usłyszała, jak jeden z mężczyzn mówi: „Z całym szacunkiem, poruczniku…”. Nie dosłyszała reszty zdania. Poruczniku? Pracownicy administracji państwowej nie mieli stopni wojskowych – chyba że byli w policji…
I wtedy Hans zauważył żonę.
Dostrzegła emocje na jego twarzy; mężczyźni są tak łatwi do rozszyfrowania. Najpierw zmarszczył czoło, jakby ujrzał coś dobrze znanego w nietypowym otoczeniu, na przykład buraka w bibliotece. Potem otworzył szerzej oczy i lekko rozchylił usta, uświadomiwszy sobie, kogo widzi. Jednakże najsilniejsze wrażenie zrobiło na niej to, co stało się potem: policzki męża zaczerwieniły się ze wstydu i odwrócił głowę, chcąc ukryć poczucie winy.
Milczała dłuższą chwilę, usiłując ogarnąć sytuację. A później, wciąż nie do końca zdając sobie sprawę z tego, co się dzieje, powiedziała:
– Dzień dobry, poruczniku Hoffmann.
– Znacie porucznika? – spytał zaskoczony i przestraszony Scholz.
– I to całkiem dobrze – odparła Rebecca. Z trudem panowała nad