Krawędź wieczności. Ken FollettЧитать онлайн книгу.
lecz bezskutecznie usiłuje wymyślić jakąś prawdopodobną bajeczkę.
– Nie wiedziałem! – tłumaczył się Scholz, który był bliski płaczu.
– Jestem żoną Hansa – oznajmiła Rebecca, nie odrywając wzroku od męża.
Wyraz jego twarzy znów się zmienił, poczucie winy ustąpiło miejsca gniewowi. W końcu odpowiedział, ale nie zwracał się do Rebekki:
– Stul pysk, Scholz.
Naraz Rebecca zrozumiała i jej świat się zawalił.
Scholz był zbyt oszołomiony i puścił mimo uszu ostrzeżenie Hansa.
– Jesteście tą Frau Hoffmann? – zapytał Rebeccę.
Wściekły Hans zareagował błyskawicznie: zamachnął się prawą ręką i duża twarda pięść wylądowała na twarzy Scholza. Ten zatoczył się do tyłu, a jego usta zaczęły krwawić.
– Ty cholerny durniu – warknął Hans. – Właśnie spaprałeś dwa lata mozolnej tajniackiej pracy.
– Dziwne telefony, nagłe zebrania, podarte kartki… – wyliczała cicho Rebecca. A więc jednak Hans nie miał kochanki.
Prawda była o wiele gorsza.
Kręciło jej się w głowie, ale wiedziała, że jeśli chce poznać prawdę, ma teraz jedyną szansę. Wszyscy byli zbici z tropu, lecz później zaczną kłamać i preparować wymówki.
– Ożeniłeś się ze mną po to, by mnie szpiegować?
Patrzył na nią bez słowa.
Scholz odwrócił się i ruszył korytarzem.
– Idźcie za nim – polecił Hans kolegom.
Nadjechała winda i Rebecca wsiadła do kabiny.
– Aresztować tego idiotę i do celi z nim! – krzyknął Hans.
Chciał coś powiedzieć do żony, ale drzwi się zamknęły. Rebecca wcisnęła guzik.
Ledwie widziała przez łzy, kiedy przemierzała hol. Nikt jej nie zaczepił, widok zapłakanych ludzi był tam zapewne codziennością. Pokonała w deszczu parking i dotarła do przystanku autobusowego.
Małżeństwo okazało się jednym wielkim fałszem. Rebecce trudno się było z tym pogodzić. Spała z Hansem, kochała go i wyszła za niego, a on przez cały czas ją oszukiwał. Niewierność można uznać za chwilowe potknięcie, lecz Hans był fałszywy od samego początku. Na pewno zaczął się z nią umawiać na randki po to, by ją szpiegować.
Nie zamierzał się z nią żenić. Prawdopodobnie za pomocą flirtu chciał wślizgnąć się do domu. Podstęp udał się aż nazbyt dobrze. To musiał być dla niego szok, kiedy Rebecca zaproponowała ślub. Może wymuszono na nim tę decyzję: albo odmówi i zaprzestanie inwigilacji, albo ożeni się i będzie mógł kontynuować robotę. Niewykluczone, że dostał rozkaz, by przyjąć oświadczyny. Rebecca zastanawiała się teraz, jak mogła tak bardzo dać się wyprowadzić w pole.
Nadjechał autobus. Wsiadła szybko i ze spuszczoną głową przeszła na koniec. Usiadłszy, ukryła twarz w dłoniach.
Wspominała okres ich narzeczeństwa. Kiedy przywoływała na pamięć kwestie, które stanęły na drodze jej poprzednich romansów – poglądy feministyczne i antykomunistyczne, bliski związek z Carlą – Hans zawsze udzielał poprawnych odpowiedzi. Uwierzyła, że oboje mają podobne przekonania, co było nieomal cudem. Nigdy nie przyszło jej na myśl, że narzeczony przez cały czas udaje.
Autobus w ślimaczym tempie wlókł się ulicami wśród ruin i nowych budynków z betonu, zmierzając ku centralnej dzielnicy Mitte. Rebecca usiłowała skupić się na przyszłości, ale nie była w stanie. W jej głowie nieustannie przewijały się obrazy przeszłości. Przypominała sobie dzień ślubu, miodowy miesiąc i pierwszy rok związku. Hans traktował wszystko jak przedstawienie, w którym grał. Ukradł jej dwa lata życia i tak ją to rozgniewało, że przestała płakać.
Wróciła myślą do tego wieczoru, kiedy oświadczyła się Hansowi. Spacerowali w Parku Ludowym we Friedrichshain i zatrzymali się przed starą baśniową fontanną, by popatrzeć na kamienne rzeźby żółwi. Miała na sobie sukienkę w swoim ulubionym granatowym kolorze. Hans był ubrany w nową tweedową marynarkę; udawało mu się znajdować dobre ubrania, mimo że pod względem mody Niemcy Wschodnie stanowiły pustynię. Gdy otaczał ją ramieniem, Rebecca czuła się bezpieczna, chroniona i hołubiona. Pragnęła jednego mężczyzny na zawsze i właśnie go znalazła. „Pobierzmy się, Hans”, rzekła z uśmiechem. Pocałował ją i odparł: „Wspaniały pomysł”.
Ależ ja byłam głupia, pomyślała ze złością.
Jedna sprawa się wyjaśniła: Hans na razie nie chciał mieć dzieci. Oznajmił, że najpierw wolałby zaczekać na następny awans i uzbierać na własny dom. Nie wspominał o tym przed ślubem, i Rebecca się zdziwiła: ona miała już dwadzieścia dziewięć lat, on zaś trzydzieści cztery. Teraz poznała prawdziwy powód.
Wysiadając z autobusu, czuła już wściekłość. Szybkim krokiem szła w deszczu i wietrze do wysokiej starej kamienicy, w której mieszkała. Z przedpokoju przez otwarte drzwi zobaczyła matkę pogrążoną w rozmowie z Heinrichem von Kesslem, który po wojnie był wraz z Carlą w radzie miejskiej z ramienia Socjaldemokratycznej Partii Niemiec. Rebecca minęła ich szybko i bez słowa. Jej dwunastoletnia siostra Lili odrabiała lekcje przy stole w kuchni. Z dużego pokoju płynęły dźwięki fortepianu – to jej brat Walli grał bluesa. Rebecca weszła na górę do dwupokojowego mieszkania, które zajmowała z Hansem.
Pierwszą rzeczą, jaką zobaczyła, była makieta, nad którą pracował od początku ich związku. Z zapałek i kleju budował miniaturę Bramy Brandenburskiej i wszyscy znajomi musieli mu oddawać zużyte zapałki. Makieta, prawie skończona, tkwiła na stoliku pośrodku pokoju. Hans zrobił już centralny łuk i skrzydła, a teraz pracował nad kwadrygą, czterokonnym rydwanem stojącym na szczycie, który był o wiele trudniejszy do wykonania.
Z pewnością się nudził, pomyślała z goryczą Rebecca. Projekt pomagał mu przetrwać wieczory, które musiał spędzać z niekochaną kobietą. Ich małżeństwo było taką właśnie makietą, lichą kopią czegoś prawdziwego.
Podeszła do okna i wyjrzała na dwór, deszcz wciąż padał. Po minucie przy krawężniku zatrzymał się brązowy trabant i wysiadł z niego Hans.
Jak on śmie się tutaj pokazać?
Otworzyła okno, nie zważając na wiatr i ulewę.
– Wynoś się!
Hans zatrzymał się na mokrym chodniku i uniósł głowę.
Wzrok Rebekki padł na parę butów, które stały na podłodze tuż obok. Uszył je sędziwy szewc, którego jej mąż znalazł. Wzięła jeden do ręki i cisnęła. Rzut był dobry: mimo że Hans próbował się uchylić, but trafił go w czubek głowy.
– Ty oszalała krowo! – ryknął.
Walli i Lili weszli do pokoju i stanęli w drzwiach. Spoglądali na dorosłą siostrę, jakby stała się inną osobą. Niewykluczone, że mieli rację.
– Ożeniłeś się ze mną na rozkaz Stasi! – zawołała. – Które z nas oszalało?
Rzuciła drugim butem, lecz tym razem chybiła.
– Co ty wyprawiasz? – zdziwiła się Lili.
– Rany, ale odjazd – powiedział z uśmiechem Walli.
Dwoje przechodniów zatrzymało się na chodniku, sąsiad stanął na progu i gapił się na dziwne widowisko. Hans zgromił ich wzrokiem. Żona robiła z niego durnia na oczach innych, raniło to do żywego