Dziewczyna z Dzielnicy Cudów. Aneta JadowskaЧитать онлайн книгу.
też na swój sposób zsynchronizowani z Warsem i jego zmienionymi liniami. Mogli opuścić miasto, ale nie chcieli, bo nigdzie nie osiągali takiego potencjału jak tu. Można powiedzieć, że miejsce to dbało, by nie zabrakło mu mieszkańców. A przebywali tu jeszcze tacy jak ja czy Karma – przybysze, którzy osiedlili się tu z własnej woli i w jakimś sensie zrobili to w ramach pokuty za dawne grzechy, bo w tym mieście poza awanturą i śmiercią nic nie przychodziło łatwo.
Skręciłam w wąski korytarz, który prowadził do kabiny operatora. Za dźwiękoszczelnymi drzwiami wciąż stała konsola i szpulowe projektory wymierzone w większości zmurszałe już ekrany. Po otwarciu niewielkich drzwi opisanych wciąż wyraźnymi białymi literami „Uwaga! Prąd!” nie znajdowało się jednak bezpieczników, a nowoczesną windę. Pozwoliłam maszynie zeskanować mój kciuk. Wkrótce kabina windy stanęła przede mną otworem i wjechałam na wyższe piętro. To tu mieszkała i pracowała Karma. Geniusz w ciele małej gotki.
– Jesteś za wcześnie – burknęła, nie odwracając się od komputera.
Odłożyłam torbę i opadłam na wielką czarną kanapę. W mieszkaniu Karmy prawie wszystko było w dwóch kolorach, czarnym i czerwonym. Włącznie z nią samą. Była drobna, wedle przyjętych kanonów kobiecej urody niemal zbyt szczupła. Długie nogi, z wystającymi jak u małej dziewczynki kolanami, oblekała w rajstopy w czarno-czerwone paski. Koszulka z długim rękawem w analogiczny wzór wystawała spod skórzanego gorsetu. Czerwona spódniczka z postrzępionego tiulu w kolorze krwistej czerwieni sięgała połowy uda i kojarzyła mi się z gotycką wersją stroju małej baletnicy. Znałam Karmę od czterech lat i nigdy nie widziałam jej w innych kolorach. Nawet włosy pasowały. Dziś czerwieniły się grzywka i końcówki sięgających do ramion czarnych kosmyków. Karma miewała włosy krótkie, długie, gładkie i potargane. Nie zmieniało się tylko to, że zawsze były w tych dwóch kolorach. Miałam pewność, że stało za tym w tym coś więcej niż tylko sympatia do kontrastujących barw, ale Karma nigdy nic na ten temat nie wspominała. Jej pomalowane na czarno paznokcie stukały o klawiaturę z zawrotną prędkością. Raz czy dwa westchnęła sfrustrowana, ale nie przestawała wpisywać komend. Ekrany migotały błyskawicznie zmieniającymi się ciągami cyfr. Nie znam się na komputerach, nie wiem o nich więcej od przeciętnego użytkownika. Jeśli ich używam, nie widuję niebieskich ekranów wypełnionych ciągami numerycznymi i liniami kodów, a jeśli zdarza mi się je zobaczyć, to znaczy, że coś się zepsuło i muszę zadzwonić do Karmy. To jej żywioł.
Nie rozumiem do końca jej magii. Uczono mnie na szkoleniu, że magia i technologia się nie lubią i niechętnie ze sobą współpracują. Często tak było w istocie. Znałam stworzenia magiczne, które jeśli chciały prowadzić samochód, musiały wybierać stare modele, takie sprzed epoki pokładowych komputerów. Im mniej elektroniki, tym lepiej. Może na ten rynek zbytu liczył facet, który założył fabrykę rowerów.
Magia Karmy wiązała się z cyframi. Potrafiła zobaczyć w nich świat, ułożyć wzór, wprowadzić zmienną i tym samym zmienić rzeczywistość. Wybrała więc tę cyfrową, bo tam funkcjonowała niczym królowa kier, niepokonana. Umiała znaleźć w sieci wszystkie informacje, jakich potrzebowała, ludzi, pieniądze, miejsca. Właśnie dlatego tak mi zależało, by zgodziła się ze mną współpracować – nawet gdyby ceną za to była konieczność sprania tyłka każdemu Cieniowi nasłanemu przez Matkę. Początkowo chodziło mi tylko o jedno zlecenie: chciałam znaleźć mojego ojca. A wcześniej sposób, w jaki mogę go zabić. Karma nie zdołała mi w tym pomóc. Wyglądało na to, że Ernst Szalony zniknął ze świata ludzi na chwilę po tym, jak Dora i jej najemnicy mnie odbili. Kiedyś wróci. I będziemy o tym wiedziały. Do tego czasu Karma zaoferowała mi współpracę. Pomagała mi przy zleceniach, a ja odpalałam jej uczciwy procent.
Nagle klasnęła w dłonie i zaśmiała się z satysfakcją w taki sposób, że nie mogło to oznaczać nic dobrego. Wpisała jeszcze kilka komend i obróciła się w moją stronę z rękoma skrzyżowanymi na piersi. Robiła wszystko, by ukryć delikatne i wciąż bardzo dziewczęce rysy twarzy pod mocnym makijażem, za sprawą którego jej cera wydawała się jeszcze bardziej blada, a oczy jeszcze większe. Pokręciła głową, aż zagrzechotały liczne srebrne kółeczka w jej uszach.
– Przyjechałaś za wcześnie – przypomniała.
– Coś mnie trzyma z dala od domu. – Skrzywiłam się. – Sprawdzisz mi kogoś?
Uniosła brwi z niemym pytaniem: „Czy kiedyś zawiodłam?”.
Podałam jej teczkę Robina i przyglądałam się, jak przebiega oczami po tekście. Kilka razy prychnęła z niesmakiem.
– To jest jedna wielka ściema – powiedziała. – Nawet daty się nie zgadzają. Dwie z tych akcji były twoje, czy oni naprawdę nie wpadli na to, że się domyślisz, że ten koleś nie walczył w twoim własnym zespole?
– Nie wiem, o czym myślała Matka, dając mi ten spis idiotyzmów. Ale uparła się, że koleś ma być moim partnerem. Chcę wiedzieć dlaczego i kim, u diabła, jest ten facet. I czy wie, gdzie naprawdę mieszkam.
– To on cię trzyma z dala od mieszkania?
Skinęłam głową. Jeśli kręcił się po okolicy, nie zamierzałam go doprowadzać do mojego prawdziwego domu. Zamknęła teczkę z hukiem.
– Odkładamy dzisiejszą akcję? – zapytała.
– Nie, to już ostatnia prosta. Zwłoka za dużo będzie nas kosztować. Masz to, o co pytałam?
Podała mi wydruki z wyciągami bankowymi i bilingami faceta, który był naszym celem. Prosty do zauważenia wzór tylko upewnił mnie, że nie ma sensu odkładać finału, bo to robota na kilka godzin.
– Gdzie Ilia? – spytałam, chowając papiery do torby.
– Nie jestem jego stróżem – burknęła.
Uniosłam brew. To raczej Ilia pilnował Karmy. Nie wiem, czy nie wychodziła na zewnątrz, bo miała prawdziwą agorafobię, czy po prostu nie chciała. Mogła tego nie robić w dużej mierze dlatego, że miała Ilię. Wielki jak niedźwiedź i równie zgryźliwy facet był jej współlokatorem i specjalistą od aprowizacji. Nie potrafiłam dokładnie nazwać tego, co ich łączyło. Zależało mu na niej, to na pewno. Nawet kiedy była wredna i mało przyjazna, kręcił się tu każdego dnia.
– Daj mu znać, by uważał bardziej niż zwykle, dobrze? Wciąż nie wiem, czego się spodziewać po tym całym partnerze.
Ilia był najsłabszym ogniwem w systemie Karmy – a wiem o tym, bo osobiście starałam się znaleźć jej słaby punkt.
– Wróci – burknęła. – Zawsze wraca, nawet jeśli każę mu iść w cholerę.
– Kazałaś mu iść w cholerę? – zapytałam, powstrzymując uśmiech.
Karma miała poczucie humoru, tyle że akurat gdzieś się ulatniało, kiedy pojawiał się temat Ilii.
– Powiedział, że powinnam odpuścić w kwestii smoka. Bo są niebezpieczne. – Przesadnie zaakcentowała każdą sylabę ostatniego słowa i prychnęła.
Smok. Wymarzone zwierzątko Karmy. Szukała go cierpliwie od lat w sieci i w realu. Miałam nadzieję, że jednak nie znajdzie, bo Ilia miał rację. To były cholernie niebezpieczne stworzenia. Nie powiedziałam tego na głos.
– Ilia to dobry facet.
– Tacy giną najszybciej, nie uważasz? – Skrzywiła się i okręciła na fotelu, znów zwracając się twarzą do monitorów. – Idź już, mam robotę.
Posiadała wiele zalet i kilka cnót. Gościnność i uprzejmość nigdy do nich nie należały.
Wychodząc z windy, usłyszałam hałas. Podążyłam za nim wzdłuż holu do najmniejszej sali kinowej – studyjnej, wedle napisu na drzwiach. Pchnęłam