Śreżoga. Katarzyna PuzyńskaЧитать онлайн книгу.
nadzieję, że znajdzie tam coś dobrego do jedzenia. To nie było to samo, ale może by trochę pomogło. Niestety zabrakło już nawet pączków, które wypiekała naczelnikowa. Żona Trawińskiego mówiła mu, że chodzi o jakieś charytatywne pieczenie czy coś. Nie ogarniał tematu. Za dużo miał teraz na głowie, żeby słuchać, co paple Maja.
Czajnik elektryczny pyknął głośno. Policjant niemal podskoczył.
– Kurwa – mruknął pod nosem.
Ręce drżały mu, kiedy zamykał lodówkę. Miał dosyć wszystkiego. Dosyć. Dosyć tego, do czego go doprowadzili.Zamiast robić swoją robotę, donosi na kolegów. Sprzedaje informacje. I co jeszcze przyjdzie mu zrobić?
Nie był głupi. Wiedział doskonale, że równia jest pochyła. Będzie tylko gorzej i gorzej. Kiedy nie mógł spać w nocy, a zdarzało się to często, zastanawiał się, jak daleko się posunie. Do czego będzie zdolny. Gdzie przebiega granica, której nie przekroczy? Czy w ogóle taka istnieje?
Przewracał się wtedy z boku na bok i słuchał oddechu żony. Uspokajał go. Odwracał się cicho i patrzył na jej jasne włosy leżące na poduszce. Dla Mai to robił. Lubiła luksus, a on bardzo chciał jej go zapewnić.
Nie pytała, skąd brał pieniądze. Ani razu nie zdziwiło jej, jak Trawiński opłaca drogie prezenty, wyjazdy, coraz to nowsze pomysły na wyposażenie mieszkania, dodatkowe lekcje dla dzieci i tak dalej. Nie wiedział, czy coś podejrzewa. Ale może wolała nie myśleć, że z pensji policjanta nie byłoby go na te wszystkie rzeczy stać. Nie pytała też, czemu zawsze przynosi gotówkę. Czasem lepiej chyba nie wiedzieć. Dlatego jej nie tłumaczył. Może kiedyś przyjdzie na to czas, ale nie teraz.
Zerknął na swoją drżącą dłoń i siłą postarał się uspokoić. Zdrowie psychiczne. Wolne żarty.
– Kurwa – mruknął znów pod nosem.
– Kawę robisz?
Nawet nie zauważył, kiedy do pokoju socjalnego wszedł kolega z wydziału. Trawiński zadrżał. Miał irracjonalne wrażenie, że wszyscy wiedzą. Telefon ciążył mu w kieszeni. Musiał zadzwonić. Musiał przekazać wiadomość, że Strzałkowska pojechała do Starych Świątek dyskutować z tym pojebanym menelem, którego tam wsadzili za zabicie Julii.
Na Trawińskiego to spadło. Cała afera z Julią Szymańską spadła kurwa na niego! A przecież nie był jedyną wtyką w komendzie. Dlaczego on miał to wszystko załatwiać? Przecież nie on jeden zaprzedał duszę diabłu.
– Ktoś tu robi kawę?
No i proszę, na domiar złego zrobiło się zbiegowisko. Do pokoju weszli jeszcze dwaj ruchacze2. Waldek i Jarek musieli zjechać właśnie ze służby. Zazwyczaj bawili Trawińskiego, bo wyglądali jak Flip i Flap. Jeden niewielki i chudy, drugi wysoki i gruby. Mieli poczucie humoru i często sami żartowali na ten temat. Trawiński zawsze uśmiechał się na ich widok. Nie dziś. Dziś czuł, że to, w czym bierze udział, prowadzi do jakiejś katastrofy. I to najpewniej z jego udziałem. Poczucie nadchodzącego zagrożenia zdawało się ciążyć bardziej niż wyrzuty sumienia. Bardziej nawet niż strach o rodzinę.
Nie był głupi. Wiedział, że jest różowo tylko do czasu, kiedy robi, co mu kazano. Jak odmówi, to być może którejś nocy zobaczy na poduszce zakrwawione włosy swojej żony. A nowy rower dla dzieciaków już nikomu się nie przyda.
Trawiński odetchnął, żeby odpędzić te obrazy. Wiedział już, że zrobi, co trzeba, żeby tej tragedii uniknąć. Nawet jeżeli to naprawdę oznaczało zaprzedanie duszy diabłu.
2 Slangowe wyrażenie oznaczające funkcjonariuszy ruchu drogowego.
ROZDZIAŁ 9
Zakład Karny w Starych Świątkach.
Środa, 14 lutego 2018. Godzina 9.50.
Młodszy aspirant Emilia Strzałkowska
Strzałkowska podążała szybkim krokiem za klawiszem. Mężczyzna to zwalniał, to przyspieszał. Jakby z jakiegoś tajemniczego powodu utrzymanie równego tempa było niemożliwe. Teraz akurat był w fazie czegoś, co było niemal biegiem. Szczerze mówiąc, miała trudności, żeby go dogonić. Był wysoki, z długimi nogami i na jego jeden krok przypadały co najmniej jej dwa. Ciekawa była, czy mężczyzna zdaje sobie sprawę z jej trudności. A może właśnie o to mu chodziło? Nie wydawał się zbyt przyjemnym typem. Choć podobno nikt tu nie był przyjemny. Więzienie cieszyło się złą sławą. Nie tylko w kręgach osadzonych, ale też wśród policjantów.
Nie chodziło tylko o ludzi. Budynek też zdawał się emanować złą energią. Nikogo poza nimi na korytarzu nie było, ale i tak miała wrażenie, że nawet te stare mury ją lustrują. Wszystko tu było obskurne. Inaczej Emilia nie umiała tego nazwać. Ostatni remont przeprowadzono tu chyba dobrych kilkadziesiąt lat temu i nie zanosiło się na kolejny. Czuła się, jakby została przeniesiona w czasie do najgorszych lat Peerelu.
Odetchnęła głębiej, żeby wyrównać przyspieszony oddech. Powietrze wypełniał nieprzyjemny zapach detergentów i potu męskich ciał. Teraz niemal żałowała, że tu przyjechała. Niemal. Bo dziwny nacisk prokuratora, żeby zamknąć sprawę Julii Szymańskiej jak najszybciej, sprawił, że Emilia chciała poznać fakty. Zdążyła już przejrzeć częściowo dokumentację wykonaną przez naczelnika Urbańskiego. Nie dopatrzyła się błędów, ale postanowiła porozmawiać z głównym podejrzanym. Może właśnie na przekór Zjawie.
– No to co? – zagadnął klawisz, zwalniając nieco.
Na twarzy miał dziwny uśmiech. Widziała jego żółtawe zęby. Patrzył na nią pożądliwie, jakby sam był tu zamknięty i latami nie widział kobiety. A przecież mógł stąd wychodzić, a ona nawet nie należała do bardzo atrakcyjnych. Za niska, za szeroka w biodrach i udach. Mysia policjantka, jak mówiła o niej Klementyna Kopp. W końcu Strzałkowska zdecydowała się ufarbować włosy na blond, żeby dodać sobie trochę wyrazu. Czasem wierzyła nawet, że to pomogło.
– W jakim sensie? – zapytała ostro. Nie podobało jej się ani jego spojrzenie, ani ton.
– Ten Rychu Pietrzak sobie tu u nas posiedzi, prawda? – odpowiedział pytaniem klawisz. Jego głos aż ociekał satysfakcją.
Znów rzucił Emilii nieprzyjemne spojrzenie. Krążyły pogłoski, że niektórzy pracownicy tego więzienia są gorsi niż ludzie, których tu osadzono. W tej chwili była skłonna w to uwierzyć.
– Nie wiem – odparła. Starała się nie odwracać wzroku. Nie chciała, żeby klawisz domyślił się, że się go boi. – Nie mam w zwyczaju ferować przedwczesnych wyroków.
Mężczyzna wzruszył ramionami i ruszył dalej bez słowa. Jego ciężkie buty łomotały po posadzce więziennego korytarza. Echo rozchodziło się daleko i zapowiadało ich przybycie na długo, zanim skręcili w korytarz do sali, gdzie czekał podejrzany.
Drzwi właśnie się otwierały. Ze środka wyszła trójka osób. Dwie kobiety i mężczyzna. Pierwsza szła dziewczyna, która przypominała Emilii Pamelę Anderson z czasów Słonecznego patrolu. Tuż za nią kroczył wysoki mężczyzna. Twarz miał gładko ogoloną. Jakby wydepilowaną. Dopiero po chwili Strzałkowska zauważyła, że usunął nawet brwi. Chyba przez to jego rzęsy wydawały się nienaturalnie pogrubione. Jakby pomalowane. Były jedynym owłosieniem na jego twarzy.
– To pani jest tą policjantką, co miała rozmawiać z Rychem?!
Tej dziwnej dwójce towarzyszyła wychudzona starsza kobieta. Zdawała się zupełnie wyniszczona. Emilia widywała takie osoby za często, żeby mieć jakiekolwiek wątpliwości. To była alkoholiczka. Ziemista cera i podpuchnięte oczy niezbyt pasowały do starannie wyprasowanej czarnej sukienki. Mimo wszelkich starań ubranie wisiało na kobiecie jak na wieszaku. Potęgowało wrażenie