Śreżoga. Katarzyna PuzyńskaЧитать онлайн книгу.
Był zbudowany w zupełnie innym stylu niż zadbane obejście Dąbrowskich. Budynek przypominał jej dom z amerykańskiego horroru. Coś w rodzaju tego, w którym mieszkał Johnny Depp w Sekretnym oknie na podstawie tekstu Stephena Kinga. Domostwo zdawało się trzeszczeć i mruczeć, jakby żyło własnym życiem.
Weszła po skrzypiących schodach na ganek i zadzwoniła do drzwi.
– Młodszy aspirant… – zaczęła się przedstawiać, kiedy się otworzyły.
– Dobrze, że pani jest! – przerwała jej stojąca na progu kobieta. Kasztanowe włosy układały się w idealne fale, ale była przeciwieństwem zadbanej Zofii Dąbrowskiej. Twarz pokryła się siecią zmarszczek, zwłaszcza wokół ust. Musiała dużo palić.
– Pan naczelnik mówił, że kogoś przyśle – ciągnęła gospodyni. – Znam jego żonę. Pewnie dlatego nas puścił do domu, żebyśmy nie czekali na panią na komendzie. Daria bierze udział w moim charytatywnym projekcie Słodka Pomoc. To było strasznie miłe, że nie musieliśmy czekać na komendzie z tymi wszystkimi złoczyńcami. Niech pani mu przekaże podziękowania.
– Oczywiście – zapewniła Strzałkowska.
Wciąż miała w uszach słowa Urbańskiego. Odesłałem ich do domu, żeby nie wisieli nam nad głową. Nie brzmiało to jak przysługa. Raczej jakby naczelnik chciał się pozbyć Kwiatkowskich z komendy.
– Ja jestem Hanna – przedstawiła się kobieta, wprowadzając Emilię do domu. – Zaraz pani pozna mojego męża i pasierba.
Wnętrze domu składało się z wielu maleńkich pomieszczeń. Tworzyły labirynt niekończących się korytarzyków i pokoi. Strzałkowska poczuła, że po czole spływa jej strużka potu. Otarła ją ukradkiem. W małych przestrzeniach zdecydowanie nie czuła się dobrze. Miała nadzieję, że zaraz przejdą do jakiegoś większego pokoju. Ku jej uldze w końcu znalazły się w nieco przestronniejszym saloniku. Przez okno zobaczyła swój zaparkowany przed domem samochód. Wyglądało więc na to, że obeszły cały budynek, żeby znaleźć się w punkcie wyjścia. Dość dziwne rozwiązanie architektoniczne.
W pokoju czekał pan domu z synem. Starszy mężczyzna przypominał trochę Donalda Trumpa. Opalenizna i pomarańczowe włosy zaczesane na środek głowy. Całości dopełniał krzykliwy krawat. Młodszy mężczyzna z kolei składał się z czerni. Długie farbowane na czarno włosy, czarna koszulka z logo jakiegoś metalowego zespołu. Nie potrafiła odczytać zawiłych liter. Daniel pewnie by wiedział. Do tego czarne spodnie i równie czarne buty. Młody Kwiatkowski nawet paznokcie pomalował na czarno.
– Dzień dobry, Sławomir Kwiatkowski się kłania – zawołał jowialnie starszy. – Beniamin, co się mówi?
Zabrzmiało to, jakby mężczyzna strofował małe dziecko. Ubrany na czarno nastolatek zrobił jeszcze bardziej ponurą minę.
– Dzień dobry – mruknął z niechęcią.
– Witamy w naszych skromnych progach! – powiedziała Hanna z takim samym entuzjazmem jak wcześniej. – Proszę się rozgościć.
Emilia rozejrzała się po pomieszczeniu. Było większe niż pokoiki, które minęły, żeby tu dotrzeć, ale całą przestrzeń zajmowały antyki. Ruszyła w stronę kanapy, omijając dawne narzędzia rzemieślnicze. Przy siedzisku stał drewniany kołowrotek z wrzecionem. Policjantka musiała usiąść bokiem, żeby zmieścić się z nogami.
– Skromnie tu. Wiemy. Kiedyś mieliśmy jeszcze filię firmy w Warszawie, ale postanowiliśmy, że teraz skupiamy się na tutejszym rynku. W stolicy został nam tylko telefon – Sławomir Kwiatkowski zaśmiał się. – Napije się pani czegoś? Herbata? Kawa?
Emilia miała ochotę odmówić, ale z doświadczenia wiedziała, że świadkowie są rozmowniejsi, jeśli przyjmie się ich gościnność. Nie wiedziała jeszcze co prawda, na jaką minę wrzucił ją Urbański. Skoro pozbył się Kwiatkowskich z komendy, to musiało być z nimi coś nie tak. Emilia postanowiła zdobyć ich zaufanie, pokazać się od dobrej strony. Może nie miała szczęścia w miłości, ale pracy zaniedbać nie zamierzała. Za długo walczyła, żeby być w wydziale, żeby teraz Fijałkowska słodkimi oczami utorowała sobie drogę na jej miejsce.
– Poproszę o małą kawę – powiedziała więc.
– Beniamin, idź no przygotować kawę – zarządził Sławomir, kiwając na syna.
Policjantka uśmiechnęła się pod nosem, widząc wyraz absolutnej dezaprobaty na twarzy młodego człowieka. Należał chyba do tych nastolatków, którym wydaje się, że nienawidzą wszystkich i lepiej rozumieją świat niż przeciętny starszy człowiek.
– No leć – ponaglił syna Kwiatkowski.
Chłopak wyszedł z salonu, trzaskając drzwiami. Nie za głośno, ale wystarczająco wymownie.
– Beniamin kończy zaraz osiemnaście lat – poinformowała Hanna Kwiatkowska, jakby to wyjaśniało wszystko. – Jest może trochę nieokrzesany, ale ma artystyczną duszę. Robi piękne zdjęcia. Bardzo subtelne. No i bryluje w szkole.
– Wzorowy uczeń – pochwalił syna Kwiatkowski. – Świetnie pamięta daty. Nauczycielka historii pomaga im zapamiętywać je jakimiś tam technikami. On to ma w małym palcu. Matematyka to samo. Informatyka też. Polski. Naprawdę nie ma przedmiotu, gdzie by nie był w czołówce.
– No ale przepraszamy za jego zachowanie – dodała Hanna.
– Nic nie szkodzi – zapewniła Emilia. Poprawiła się na kanapie. Siedzisko pełne było nieoczekiwanych zagłębień, być może wysiedzianych przez lata. – Mam syna w tym samym wieku. Proszę mi wyjaśnić, dlaczego dziś państwo odwiedzili komendę?
– No właśnie! – zapaliła się Hanna Kwiatkowska. – Chodzi o tę martwą dziewczynę. Wczoraj zobaczyłam jej zdjęcie w Internecie. To znaczy rekonstrukcję jej twarzy. No i sama pani rozumie! Musieliśmy się zgłosić.
Kobieta wskazała palcem na siebie. Wyglądało na to, że mówi o czymś zupełnie oczywistym, jednak policjantka nie wiedziała, o co jej chodzi.
– Dlaczego?
– Dlaczego? Niech pani tylko zobaczy moje zdjęcie!
Kwiatkowska wstała i podeszła do sekretarzyka stojącego pomiędzy wielkim kufrem a czymś, czego przeznaczenia Emilia wolała nawet nie odgadywać. Kobieta otworzyła drzwiczki mebla. W środku było mnóstwo rupieci. Albumy, jakieś książki, szkatułki… Zaraz. Emilia zobaczyła spory słój wypełniony monetami. Miała ochotę zerwać się z kanapy i sprawdzić, czy nie były to stare złotówki z lat siedemdziesiątych. Takie jakie znaleźli w torebce ofiary.
– Niech no pani patrzy!
Gospodyni niemal wetknęła policjantce w twarz otwartą stronę albumu. Było tam zdjęcie młodej kobiety ubranej w skórzany płaszcz z futrzanym kołnierzem, kozaki na słupku i spódnicę do kolan. Na głowie miała beret, a w ręce trzymała torebkę w kształcie podkowy. Sądząc po samochodach na ulicy, fotografia musiała być zrobiona w latach siedemdziesiątych.
– To ja. W młodości.
Emilia wzięła album od Kwiatkowskiej. Miała wrażenie, jakby patrzyła na Julię Szymańską leżącą na stole sekcyjnym, zanim została rozebrana do sekcji zwłok.
– Wiem, kim jest ofiara! – poinformowała z dumą Hanna Kwiatkowska.
Strzałkowska nie odezwała się. Tożsamość zakatowanej siekierą młodej dziewczyny została już potwierdzona przez rodziców, więc zastanawiała się, po co naczelnik ją tu przysłał. Chyba tylko ze względu na znajomość jego żony z Kwiatkowską.
– To ja – zawołała triumfalnie gospodyni. – Przybyłam z przeszłości.
Gdyby obrażony na świat Beniamin Kwiatkowski zdążył przynieść kawę, której tak bardzo nie chciał robić,