Afekt. Remigiusz MrózЧитать онлайн книгу.
porozmawiać o przeszłości – odparł Kordian.
– Czyli?
– O naszym ostatnim, mało fortunnym spotkaniu i tak dalej. Nic pomocnego, ale uznałem, że lepiej chwilę z nią pogadać. Utrzymanie w miarę dobrej relacji może się opłacić.
Chyłka przez moment milczała.
– Czy ty się właśnie tłumaczysz, Zordon?
– Nie.
– Ale tak zabrzmiałeś.
– Ty za to brzmisz, jakbyś mnie przesłuchiwała.
Oryński rozpiął guzik przy kołnierzyku, odnosząc wrażenie, że na klatce schodowej zrobiło się nieco cieplej.
– Nieważne – zbyła temat Chyłka. – Zasuwaj do kancelarii, musimy ustalić strategię.
– Jaką?
– Sądową. Jedziemy na czołówkę z Żelaznym i zamierzam być przygotowana.
– Więc jednak zmieniłaś zdanie?
Usłyszał, jak Joanna cicho westchnęła.
– Nie mamy specjalnego wyboru – odparła. – Poza tym alibi zmienia sytuację.
– To zależy, jak jest mocne – zauważył Kordian.
– Bardzo. Przyszło prosto od dawnego prokuratora generalnego, a obecnego wiceszefa PE. W dodatku ma on dostarczyć jakieś zdjęcia na poparcie tezy, że w dniu, który nas interesuje, Halski był ponad sześćset kilometrów od imprezowni Szajnera.
Oryński starał się skupić na tym, o czym rozmawiali, ale bezskutecznie. Myśli wciąż robiły się rozproszone, a emocje nie malały.
Sześć lat.
Kim był ten chłopak? Czy miał z niego coś poza tym, że był do niego fizycznie podobny? Czy może geny nie miały znaczenia, bo jego charakter ukształtowała samotnie go wychowująca matka?
– Zordon!
– Coś mi przerwało.
– Żebym ja ci wymarzonego związku nie przerwała i nie wymieniła cię na jakieś zwierzę domowe – rzuciła Joanna.
– Takie niebezpieczeństwo chyba nie zachodzi.
– Nigdy nie wiadomo. Mogę obudzić się pewnego dnia i przypomnieć sobie stare ludowe porzekadło.
– Niby jakie?
– Na górze róże, na dole kuweta, adoptuj kota, rzuć faceta.
Kordian mimowolnie lekko się uśmiechnął, a potem poszedł w kierunku wyjścia. Zawadę dostrzegł przy iks piątce i bez trudu rozpoznał pełne zniecierpliwienia i irytacji spojrzenie.
– Wsiadam do auta – powiedział. – Niedługo będę.
– Tylko żadnego hip-hopu w samochodzie.
– Może chociaż…
– Taco Hemingway wyłącznie w wydaniu Umowy o dzieło.
– W porządku.
Oryński przypuszczał, że o tej porze w kierunku centrum ruch będzie umiarkowany – dojazd zabierze im w porywach dwadzieścia minut. Było to mniej więcej o dwadzieścia za dużo, bo ostatnim, czego chciał, była długa rozmowa z Igą.
Streścił jej, co powiedziała mu Chyłka, a potem przez jakiś czas udawał, że słucha spekulacji aplikantki. Musiał znieść też dwa żarty, które znał każdy, kto kiedykolwiek natknął się na dowcipy o prawnikach.
Dotarł do KMK jak w transie, odpowiadając półsłówkami i starając się robić wrażenie, jakby całe jego życie właśnie nie wywróciło się do góry nogami.
Przy Zawadzie udawało mu się to bez trudu, ale nie miał pojęcia, jak poradzi sobie w towarzystwie Chyłki.
Przyszła do jego gabinetu chwilę po tym, jak zamknął za sobą drzwi. Właściwie zdążył tylko zrzucić marynarkę i powiesić ją na oparciu fotela. Joanna posłała mu badawcze spojrzenie, a jemu wydało się, że przejrzała go w ułamku sekundy.
– Lewandowscy się rozstali? – rzuciła.
– Co? Nie.
– To czemu jesteś taki smętny?
Oryński potrząsnął głową, starając się doprowadzić myśli do jakiegoś ładu.
– Bo nie wiem, czy w końcu bronimy pedofila, czy niewinnego faceta.
Nie zabrzmiało to wiarygodnie i Chyłce to z pewnością nie umknęło. Co mogła sobie pomyśleć? Że w trakcie rozmowy z byłą dziewczyną odżyły jakieś zahibernowane emocje? Nie, raczej nie, wiedziała doskonale, że przy tych, które czuł do niej, nie było już miejsca na żadne inne.
– Zordon, nie pierdol.
Kordian ciężko wypuścił powietrze nosem.
– Aśka zerwała zaręczyny po tym, jak doszło między nami do…
– Stosunku płciowego, obcowania seksualnego, współżycia i spółkowania – pomogła mu Joanna. – No i? Masz jakiś pojedynczy wyrzut sumienia z tego powodu?
– Trochę.
Zmrużyła oczy, zupełnie nieprzekonana. Zdawała się jednak odsunąć tę kwestię na później, a teraz zająć się tym, co miało realne znaczenie.
– Halski jest niewinny – powiedziała. – Groźbą ani prośbą nie załatwiłby sobie tak solidnego alibi.
– To co robimy?
– Mówiłam ci, idziemy do sądu i zrobimy z Żelaznego marmoladę.
– Wcześniej twierdziłaś, że to jest mu na rękę…
– Bo z pewnością tak było – przyznała Chyłka, stając przy oknie i wodząc wzrokiem po panoramie znacznie bardziej imponującej niż ta, która roztaczała się z jej gabinetu. – Ale teraz Żeleźniak nie ma pojęcia, że mamy asa w postaci alibi. Przerżnie sprawę, my dostaniemy zabezpieczenie roszczenia, a Aśkanna z nikim nie podzieli się swoją historyjką.
Kordian spojrzał na nią niepewnie.
– O kurwa… – burknęła Joanna. – Teraz łapię, dlaczego wyglądasz jak Żelazny, który zgubił swoje spinki.
Oryński z trudem przełknął ślinę.
– Uwierzyłeś jej, co?
– Niezupełnie… to znaczy…
– Jesteś przekonany, że ona nie kłamie.
Właściwie nie było to najgorsze założenie, które mogła przyjąć. W dodatku nie mijało się z prawdą, rzeczywiście uwierzył Aśce. Nigdy nie miała zadatków na dobrą aktorkę, nie potrafiłaby tak dobrze zagrać tego, co zobaczył w jej mieszkaniu.
Kordian czekał, aż Chyłka postara się wyprowadzić go z błędu. Joanna jednak milczała, obrócona do niego plecami.
– A Zawada? – rzuciła.
– Co?
– Też odniosła takie wrażenie?
– Z tego, co mówiła mi w aucie, wynikało, że tak – odparł Oryński.
Chyłka odwróciła się do niego ze zmarszczonym czołem, a on dopiero teraz uświadomił sobie, że dawno minęły czasy, kiedy ignorowała jego zdanie.
– Dobra – powiedziała. – Trzeba będzie posprawdzać wszystko, co możemy, i dwa razy zweryfikować każdy fakt podany przez Halskiego.
Kordian pokiwał głową.
– Dzwonimy