Dziewczyna, która igrała z ogniem. Stieg LarssonЧитать онлайн книгу.
operacyjne” to żargon, ale chodziło o robotę w terenie. Mogło to oznaczać wszystko, od ochrony osobistej po specjalistyczny nadzór ekspozycji sztuki. Jego zespół operacyjny to niezawodni i pewni weterani, często z doświadczeniem w policji. Poza tym w dziewięćdziesięciu procentach to mężczyźni. Lisbeth Salander stanowiła jaskrawy wyjątek od kryteriów, które stosował dla ludzi z jednostek operacyjnych Milton Security.
– No więc… – odezwał się z powątpiewaniem.
– Nie musisz się wysilać. Biorę tylko taką robotę, która mnie zainteresuje, tak więc są duże szanse, że odmówię. Odezwij się, gdy będziesz miał naprawdę trudny problem. Jestem niezła w rozwiązywaniu zagadek.
Odwróciła się na pięcie i wyszła. Dragan Armanski potrząsnął głową. Jest stuknięta. Naprawdę stuknięta.
Po sekundzie Lisbeth znów stała w drzwiach.
– A tak w ogóle… Dwóch twoich ludzi od miesiąca ochrania tę aktorkę, Christine Ruterford, przed jakimś wariatem, który wypisuje anonimowe groźby. Myślicie, że to robota kogoś z wewnątrz, bo zna tyle szczegółów z jej życia.
Dragan Armanski wpatrywał się w Lisbeth. Przeszedł go prąd. Znowu to zrobiła. Rzuciła uwagę na temat, o którym nie mogła nic a nic wiedzieć. Nie mogła wiedzieć.
– Tak…?
– Zapomnij. To lipa. Ona i jej chłopak napisali te listy, żeby wzbudzić zainteresowanie. W najbliższych dniach dostanie kolejny list, w przyszłym tygodniu będzie przeciek do mediów. Jest spore ryzyko, że oskarży o to Milton Security. Skreśl ją z listy klientów.
Zanim Dragan Armanski zdążył otworzyć usta, Lisbeth zniknęła. Gapił się na puste wejście. Na zdrowy rozum nie mogła nic wiedzieć o tej sprawie. Musi mieć wtyczkę w Milton, kogoś, kto wynosi dane i informuje ją na bieżąco. Ale tylko czterech-pięciu ludzi znało tę sprawę: sam Armanski, szef operacyjny i tych kilka osób, które zajmowały się groźbami… doświadczeni i pewni zawodowcy. Armanski potarł brodę.
Spojrzał na biurko. Teczka ze sprawą Ruterford leżała w szufladzie zamkniętej na klucz. W biurze była instalacja alarmowa. Zerkając znów na zegarek, stwierdził, że Harry Fransson, szef działu technicznego, poszedł już do domu. Otworzył pocztę i wysłał do Franssona mail z prośbą, by zjawił się w jego biurze następnego dnia i zainstalował ukrytą kamerę.
Lisbeth Salander poszła prosto do domu na Mosebacke. Przyspieszyła kroku z poczuciem, że musi szybko coś zrobić.
Zadzwoniła do södermalmskiego szpitala i przedarłszy się przez najróżniejsze centrale, zdołała po chwili zlokalizować Holgera Palmgrena. Od czternastu miesięcy przebywał w ośrodku rehabilitacyjnym Erstaviken w Älta. Nagle stanęło jej przed oczami Äppelviken. Dodzwoniwszy się, uzyskała informację, że Palmgren śpi, ale można go odwiedzić następnego dnia.
Spędziła wieczór, chodząc tam i z powrotem po mieszkaniu. Czuła się nieswojo. Położyła się wcześnie i niemal od razu zasnęła. Obudziła się o siódmej, wzięła prysznic i zjadła śniadanie w 7-Eleven. Około ósmej przeszła się do wypożyczalni samochodów przy Ringvägen. Muszę sprawić sobie własny samochód. Wypożyczyła tego samego nissana micrę, którym pojechała do Äppelviken kilka tygodni wcześniej.
Parkując przed ośrodkiem, poczuła nagły niepokój, ale zebrała się na odwagę i weszła do recepcji, gdzie poprosiła o spotkanie z Holgerem Palmgrenem.
Recepcjonistka z widniejącym na identyfikatorze imieniem Margit, sprawdziwszy w dokumentach, że Palmgren jest właśnie na rehabilitacji, wytłumaczyła, że nie będzie dostępny wcześniej niż po jedenastej. Lisbeth może posiedzieć w poczekalni albo przyjść później. Wróciła więc na parking i wsiadła do samochodu; czekając, wypaliła trzy papierosy. O jedenastej znów poszła do recepcji. Wskazano jej jadalnię, korytarzem na prawo, a potem w lewo.
Gdy stanęła w drzwiach pustawej jadalni, zobaczyła Holgera Palmgrena. Siedział zwrócony twarzą w jej stronę, lecz uwagę skupiał na swoim talerzu. Trzymał niezgrabnie widelec całą dłonią i skoncentrowany kierował jedzenie do ust. Mniej więcej jedna próba na trzy kończyła się fiaskiem i jedzenie spadało z widelca.
Zapadł się w sobie i zestarzał. Wyglądał, jakby miał koło setki. Jego twarz była dziwnie drętwa. Siedział na wózku. Dopiero w tym momencie Lisbeth zrozumiała, że Holger Palmgren naprawdę żyje i że Armanski jej nie okłamał.
Holger Palmgren przeklinał cicho, po raz trzeci próbując nabrać na widelec kęs zapiekanego makaronu. Akceptował fakt, iż nie potrafi normalnie chodzić i nie może robić wielu rzeczy. Jednak nie znosił tego, że nie może sprawnie jeść, a chwilami ślini się jak dziecko.
Jego umysł pracował doskonale. Umiał ustawić widelec pod odpowiednim kątem, zgarnąć jedzenie, podnieść i skierować do ust. Problem tkwił w koordynacji. Ręka zdawała się żyć własnym życiem. Gdy nakazywał jej podnieść widelec, powoli przesuwała się w bok. Gdy prowadził ją do ust, w ostatniej chwili zmieniała kierunek, sunąc w stronę policzka albo brody.
Jednak wiedział też, że rehabilitacja przynosi efekty. Jeszcze sześć miesięcy wcześniej jego ręka trzęsła się tak mocno, iż nie mógł donieść do ust nawet jednego kęsa. Teraz spożywanie posiłków szło mu wprawdzie wolno, lecz przynajmniej jadł samodzielnie. Nie zamierzał się poddawać, póki nie odzyska pełnej kontroli nad swoimi kończynami.
Opuścił dłoń, żeby nabrać kolejny kęs, gdy zza jego pleców wyłoniła się ręka i delikatnie wzięła od niego widelec. Zobaczył, jak dłoń nabiera makaron i podnosi widelec do jego ust. Od razu poznał tę wąską jak u lalki piąstkę. Przekręcił głowę i napotkał wzrok Lisbeth Salander mniej niż dziesięć centymetrów od swoich oczu. Patrzyła wyczekująco. Wyglądała na przestraszoną.
Przez dłuższą chwilę Palmgren siedział w bezruchu, gapiąc się na jej twarz. Jego serce zupełnie bez sensu zaczęło nagle walić. Otworzył usta i przyjął podane mu jedzenie.
Karmiła go kęs po kęsie. Zazwyczaj Palmgren nie znosił, gdy ktoś mu pomagał przy posiłku, jednak rozumiał potrzebę Lisbeth. Nie chodziło o to, że jest niesprawny. Karmiła go w geście pokory – w jej przypadku nader niezwykłe zachowanie. Wydzielała kęsy w sam raz i czekała, aż skończy przeżuwać. Gdy wskazał na szklankę mleka ze słomką, podała mu ją spokojnie, żeby mógł się napić.
Nie zamienili ze sobą ani słowa w trakcie całego posiłku. Kiedy przełknął ostatni kęs, odłożyła widelec i spojrzała na niego pytająco. Potrząsnął głową. Nie, nie chcę dokładki.
Holger Palmgren odchylił się na wózku i odetchnął głęboko. Lisbeth wzięła serwetkę i wytarła mu usta. Nagle poczuł się jak ojciec chrzestny z amerykańskiego filmu, capo di tutti capi, któremu okazuje się szacunek. Przed oczami pojawił mu się obraz Lisbeth całującej jego rękę, uśmiechnął się na myśl o tej niedorzecznej fantazji.
– Myślisz, że można tu dostać jakąś kawę? – spytała.
Zamamrotał. Wargi i język nie chciały prawidłowo artykułować dźwięków.
– Buf zarg. Bufet za rogiem.
– Chcesz też? Z mlekiem i bez cukru, jak zawsze?
Kiwnął głową. Uprzątnęła tacę i wróciła po chwili z dwoma kubkami kawy. Zauważył, że pije czarną, co było rzeczą niezwyczajną. Uśmiechnął się, widząc, że zachowała jego słomkę ze szklanki z mlekiem, by mógł pić kawę. Siedzieli w milczeniu. Holger Palmgren chciał poruszyć tysiąc spraw, ale nie potrafił wyartykułować nawet jednej sylaby. Za to ich spojrzenia spotykały się nieustannie. Lisbeth wyglądała na straszliwie świadomą swojej winy. Wreszcie przerwała ciszę.
– Myślałam,