Tylko martwi nie kłamią. Katarzyna BondaЧитать онлайн книгу.
było w rodzinie Schmidtów. Dlaczego żona tak zamożnego człowieka wciąż pracuje jako szeregowa pielęgniarka? Czy włamanie miało związek z zabójstwem śmieciowego barona? I dlaczego zabójcy dokonali morderstwa na Stawowej? O wiele łatwiej byłoby zwabić Schmidta do jego biura czy choćby na jedno z należących do firmy wysypisk śmieci i tam go zaatakować. Wtedy jednak na zwłoki natrafiono by dużo później. Niewykluczone zatem, że zabójcom zależało na szybkim odnalezieniu ciała ofiary. Chcieli pokazać, że baron zadarł nie z tymi, co trzeba. Lekcja dla innych? A może w zbrodnię jest zamieszana bliska ofierze osoba?
W aucie Klaudia odezwała się tylko raz. Zapytała, czy mogłaby zapalić. Naburmuszony dzielnicowy stanowczo odmówił, zaczęła więc jednostajnie pstrykać zapalniczką. Meyer był pewien, że nie robi tego specjalnie, klasyczny nerwowy odruch. Zaciśnięte usta dzielnicowego wskazywały, że jest innego zdania. Chyba nie polubił Klaudii. Nic dziwnego, kiedy tylko ruszyli, odór nieprzetrawionego alkoholu wypełnił wnętrze samochodu i zmieszał się z zapachem benzyny wydzielanym z nieszczelnych przewodów paliwowych. Dzielnicowy natychmiast otworzył wszystkie okna. Jechali w przeciągu. Hałas zagłuszał rozmowę siedzących z przodu Meyera i dzielnicowego.
– Śmierdzi jak zapijaczona lafirynda – mruknął pod nosem Sokołowski.
Meyer odwrócił twarz w kierunku Klaudii, by upewnić się, że kobieta nie usłyszała słów policjanta, i zapytał najłagodniejszym tonem, na jaki potrafił się zdobyć:
– Nieprzetrawiona wóda?
– Chyba całe morze najtańszego spirytu, nadkomisarzu – odburknął dzielnicowy i spojrzał na Meyera, jakby ten spadł z księżyca. – To babsko nie trzeźwiało od kilku dni. Nawet mój szwagier nie doprowadza się do takiego stanu, a on potrafi się upodlić. Boże drogi, i to kobieta, w dodatku pielęgniarka, wstydu nie ma – kwękał.
Profiler uśmiechnął się zagadkowo. Nie zamierzał kontynuować tematu. Skąd niby dzielnicowy miał wiedzieć, że Meyer od lat nie czuje żadnych zapachów. Natura zadbała o jego komfort pracy i pięć lat temu po przebytym zapaleniu zatok po prostu wyłączyła mu zmysł powonienia, by na miejscach zbrodni mógł po prostu myśleć. Potrafił więc całymi godzinami przebywać w mieszkaniach, gdzie odkrywano zalarwione, przegniłe ciała. Niestraszny był mu zapach prosektorium, który rozpoznawał jedynie po łzawieniu z oczu.
Kiedy dotarli do komendy, profiler wskazał wdowie krzesełko przy oknie w holu komendy, podziękował serdecznie dzielnicowemu, a sam podszedł do telefonu i wykręcił numer wewnętrzny podinspektora Szerszenia. Telefon odebrał jeden z jego ludzi.
– Masz wdowę? – padło po drugiej stronie.
– A kto pyta?
– Jacek. Co ty, Hubert, nie poznajesz mnie? – żachnął się starszy sierżant Wesołowski, młody narybek wydziału kryminalnego. Profiler bardzo go lubił. W ubiegłym roku przeszli na „ty”, na co Meyer nieczęsto decydował się wobec tak młodych policjantów. Jacek był wyjątkiem. Rzetelny, z wrodzonym talentem psa gończego. A przy tym nie zadzierał nosa, choć pochodził z rodziny policyjnej i gdyby chciał, mógłby wykorzystać jej wpływy do zrobienia błyskotliwej kariery. On jednak chciał na swój sukces zapracować sam, bez pomocy wuja i tatusia. Tą postawą zaimponował psychologowi.
– Nie poznałem, będziesz bogaty – zaśmiał się Hubert. – Tak, mam ją. Spytaj Waldka, co robić. Ona nie będzie teraz słuchana, jest potrzebna do identyfikacji zwłok. Bez sensu, żeby wchodziła na górę.
– Szerszeń mówił, że sam chce z nią jechać. Ale jeszcze przesłuchuje i nie zapowiada się, że szybko skończy. Poczekaj, pójdę wybadać sprawę.
– Niech się pośpieszy. Nie będę tu stał jak ten baran w przejściu. – Meyer spojrzał na zegarek. Zbliżała się piętnasta. – Późno jest. Jeszcze muszę załatwić jedną sprawę w Siewierzu.
– Chcesz, to jedź. Chętnie popilnuję wdówki – zaoferował się Jacek i zachichotał.
– Dzięki, stary – odparł psycholog. – Lepiej kopnij się do Szerszenia i dowiedz się, kiedy zamierza skończyć.
– Okay, bankowo. Pamiętaj, wystarczy jeden telefon i złażę.
Meyer odłożył słuchawkę i zerknął na Klaudię. Siedziała, wpatrując się tępo w szklane drzwi, którymi non stop kursowali funkcjonariusze. Chciał do niej zagaić, lecz usłyszał dzwonek swojej komórki. Zerknął na wyświetlacz: Anka. To dzwoniła jego była żona, z którą po rozwodzie utrzymywał znacznie lepsze stosunki niż przez ostatnie trzy lata małżeństwa. Może dlatego, że po rozstaniu z Meyerem błyskawicznie poukładała sobie życie i znalazła idealnego dla siebie mężczyznę. Starszego od niej o piętnaście lat dentystę, który utrzymuje higienę w życiu i pracy. Lubi porządek i może być w domu każdego dnia na kolacji. Odkąd Anka związała się z dentystą i zamieniła niewykończony dom w Ligocie na segment w ciągu domków jednorodzinnych w Sosnowcu, z kominkiem i sauną, a pracę nauczycielki wykonuje tylko po to, by się stroić, ich relacje stały się poniekąd przyjacielskie. Do tego stopnia nawet, że przymknęła oko na ten cholerny film Sprawa Niny Frank, w którym ujawniono wszystkie szczegóły ich pożycia, włącznie z jej zdradą. Teraz pozwalała dzieciakom u niego pomieszkiwać, choć na początku krzywo patrzyła nawet na kilkugodzinne widzenia.
– Co się z tobą dzieje? Miałeś być na występie Michała! Wszyscy ojcowie byli – usłyszał w słuchawce jej poirytowany głos. Meyer poczuł, że nogi ma jak z waty. Zupełnie zapomniał o szkolnej akademii i czuł się teraz potwornie. Nie był w stanie wymyślić na usprawiedliwienie ani jednego kłamstwa. – Czy ty wiesz, jak on się czuł? Pamiętasz jeszcze, że masz dzieci? – pogrążała go w poczuciu winy Anka.
Meyer w dalszym ciągu milczał.
– Halo, słyszysz mnie? Dzwoniłam chyba z dziesięć razy. Jak mam cię poważnie traktować? Jesteś psychologiem, a nie potrafisz sobie wyobrazić, jakie znaczenie ma dla dziecka obecność ojca na występie. Naprawdę nie spodziewałam się tego po tobie.
– Jestem w pracy – westchnął. – I nie wiem, kiedy stąd wyjdę.
– Znów jesteś w robocie? Przecież miałeś wziąć wolne. Tyle nadgodzin, kiedy ty to odbierzesz? – narzekała. Miał nadzieję, że się nagada i szybciej minie jej złość. Ale się przeliczył. Anka jedynie nakręcała się we wściekłości. – Jeśli sądzisz, że wolno ci tak sobie ze mną pogrywać, to się grubo mylisz. Nie jestem idiotką. Mogę…
– Słuchaj, miałem w nocy wypadek – przerwał jej. – Passat jest kompletnie rozbity.
Zamilkła.
– A ty? Co z tobą? – W jej głosie usłyszał niepokój.
– Jestem cały. Choć niewiele brakowało.
– Dzięki Bogu – odetchnęła z ulgą. – Co się stało? Jak do tego doszło? – zarzuciła go pytaniami Anka, a potem zrobiła mu wykład na temat odpowiedzialności i obowiązków wobec dzieci. – Nie wolno ci narażać swojego życia! – jęczała.
Hubert słuchał jej wymówek w milczeniu. Znał ją doskonale i wiedział, że będzie musiał wysłuchiwać tego wszystkiego jeszcze długo, lecz ciepło mu się na sercu zrobiło, kiedy okazała współczucie na wiadomość o wypadku. Odruchowo zerknął na Klaudię Schmidt, która zatopiona w myślach siedziała na krzesełku pod oknem i zdawała się nie zwracać na nikogo uwagi. I pomyślał, że ta kobieta nie uroniła po zamordowanym mężu ani jednej łzy. W takim razie jaka była między nimi relacja? Na pewno nie jest to normalne, myślał. Wyciągnął papierosa z paczki, podszedł do dyżurki i nie odrywając telefonu od ucha, oczami wskazał oficerowi w okienku