Tylko martwi nie kłamią. Katarzyna BondaЧитать онлайн книгу.
Dlatego już po dwudziestej pruł sto czterdzieści na godzinę po gierkówce. GPS ostrzegał go przed stadem fotoradarów. Ale Meyer chciał jak najszybciej dotrzeć do swojego domu w Katowicach-Ligocie. Liczył, że przed północą znajdzie się w łóżku i choć raz wyśpi jak człowiek, bo następnego dnia wyjątkowo miał wolne. W okolicy Siewierza usłyszał stukanie w lewym przednim kole. Zwolnił do siedemdziesięciu, szukając jakiegoś miejsca do zaparkowania, gdzie mógłby sprawdzić oponę. Jechał tak kilka kilometrów, aż nagle rozległ się huk, auto wypadło z drogi ekspresowej i prawym bokiem zatrzymało się na parkanie fabryki wafli. Tylko poduszce powietrznej, zapiętym pasom i stosunkowo niedużej prędkości zawdzięczał życie. Wydostał się z wraku, zerknął na zmiażdżoną plątaninę blachy, która jeszcze niedawno była jego passatem, i nie mógł uwierzyć, że nic mu się nie stało. Obdzwaniał właśnie wszystkie służby, by zawiadomić o wypadku, kiedy zatelefonował Szerszeń.
– Śpisz, chłopie? – Podinspektor spytał radośnie, jakby to był ranek, a nie grubo po dwudziestej drugiej. I nie czekając na odpowiedź, zaczął Meyerowi wyłuszczać swój genialny pomysł dotyczący sprawy internetowego pedofila, nad którą pracowali z psychologiem niecałe dwa tygodnie temu. – Siedzę tu sobie przy piwku i nagle, słuchaj, eureka. On je wyłapuje w sieci, ale wybiera tylko dziewczynki z okolicy Będzina. Zorka z kadr tam mieszka. Jej córka chodzi do tej samej klasy co jedna z tych biednych ośmiolatek, więc podszyje się pod małolatę, nada temat, że jest uczennicą tej szkółki, i chwycimy go na gorącym… Cały budynek będzie otoczony. Nie będzie miał szans!
– Tak, Waldek, świetnie… Jutro pogadamy – próbował zbyć go Hubert i jednocześnie wydobyć z bagażnika trójkąt ostrzegawczy, który powinien ustawić za wrakiem passata.
– No przyznaj. Sam byś lepiej nie wymyślił! – Szerszeń wydawał się lekko obrażony.
– Tak, świetnie to obmyśliłeś, przyznaję. Jutro wszystko omówimy. Pomogę ci. Ale teraz, wiesz… – psycholog zawiesił głos i starannie zasłonił głośnik telefonu ręką, tak by nie przedostawały się przezeń odgłosy dobiegające z trasy szybkiego ruchu – …jestem w takim biurze… Wiesz, w takim miejscu… Mam tu trochę słaby zasięg. Halo, halo… – Meyer wstydził się przyznać, że w idiotyczny sposób rozbił swój ukochany wóz. W tym momencie obok niego przejechała ciężarówka, głośno trąbiąc klaksonem i całkowicie zagłuszając rozmowę.
– W biurze? W jakim biurze? – natychmiast zreflektował się podinspektor. – Co ty mi tu za farmazony napieprzasz? Ty myślisz, że ja głuchy jestem? Co ty, autostopem jedziesz, że ciężarówki słyszę?
– No… właściwie to jestem na ulicy… – jąkał się Meyer.
– Miałeś wypadek? Co ci się stało? Gadaj!
– Rozwaliłem się jak baba – skapitulował Hubert. – Opona mi pękła. Już miesiąc temu mnie ostrzegali, że są na niej jakieś burchle i powinienem wymienić. Ale czasu nie było… Kurwa mać, żeby tak własne auto mnie zawiodło!
– Gdzie jesteś? – Szerszeń natychmiast spoważniał. – Ile wypiłeś?
– No co ty, Waldek. Nie wsiadłbym za kółko, za kogo mnie masz – żachnął się Meyer.
– Słabość ludzka rzecz. Lepiej powiedz prawdę.
– Jestem trzeźwy – powtórzył Meyer z naciskiem. – Jak niemowlę.
– Dobra, kurwa. Gdzie jesteś?
– Pod Siewierzem.
Zerknął na parkan z napisem.
– Darex. Fabryka wafli – odczytał.
– Dobra, wiem. Siedź tam i czekaj. Ale to potrwa. Jestem po piwku, muszę zorganizować radiowóz. – Szerszeń odłożył słuchawkę.
Godzinę później auto Meyera trafiło na policyjny parking w Siewierzu, a profiler do domu podinspektora, bo Szerszeń nie chciał nawet słyszeć tłumaczeń Huberta, że weźmie taksówkę do Ligoty albo zanocuje w komendzie. Oczywiście Meyer poskąpił na autocasco, więc będzie musiał wyłożyć trochę grosza na naprawę wozu, a raczej jego złomowanie. Szerszeń całą drogę suszył więc profilerowi głowę.
– Bęcwał jesteś, ot co – powtarzał.
– Wiem, stary. Odpuść już sobie.
– Nie strugaj mi tu bohatera! Zachowałeś się jak cipa!
– I tak miałem fart.
– I to jaki. Tylko passacika szkoda. Ale nic to. Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Dobrze, że Zofijka pojechała akurat do wód. Dopiero byś usłyszał lament.
Meyer tylko westchnął i cierpliwie wysłuchiwał perory podinspektora o stanie polskich dróg, jakości ogumienia, szczęściu i, rzecz jasna, sytuacji w polskiej policji. Szerszeń wreszcie znalazł słuchacza, który nie miał dokąd uciec, i opowiedział Meyerowi kolejne dziesiątki dowcipów, które zresztą profiler słyszał już wiele razy. Po przyjeździe do domu podinspektor wręczył Meyerowi drinka.
– Odpręż się. Znasz to? Pesymista widzi ciemny tunel.
– Chyba nie… – Meyer uśmiechnął się i upił łyk podrzędnej whisky. Czuł, jak alkohol rozgrzewa mu gardło. Im mniej miał alkoholu w szklance, tym bardziej śmieszyły go dowcipy Szerszenia.
– No to słuchaj! – Waldek z impetem uderzył rękoma o uda. – Bo to o mnie i o tobie.
– Tak? – zaciekawił się profiler. – A ja to niby pesymista jestem?
– Zaraz się dowiesz! Coś ty taki w gorącej wodzie kąpany? – uciszył go Szerszeń. – Więc pesymista widzi ciemny tunel. Optymista widzi światełko w tunelu. Realista widzi światło pociągu. A maszynista?
Meyer się zamyślił.
– Semafor?
– Trzech debili na torach widzi! – Szerszeń aż zatrząsł się ze śmiechu. Dostrzegłszy jednak zmarszczone czoło psychologa i jego marsową minę, dodał: – Czyli ciebie, Hubercie. No i mnie. Ja też jestem z tobą na tych torach. Jak zawsze. No już, uśmiechnij się. Humor to najlepsze koło ratunkowe na oceanie życia.
– Zmęczony jestem. – Profilerowi nie drgnął nawet kącik ust. Przymknął oczy i się przeciągnął. Szerszeń usłyszał strzelanie kości.
– To jeszcze po jednym i do wyrka – zarządził.
– A ten trzeci? Kim jest ten trzeci debil? – zainteresował się wreszcie Meyer.
– Czekaj, niech pomyślę. – Podinspektor udał, że się zastanawia. – Może wielki debil z czerwonym godłem za plecami. Nasz stary! Jakby wiedział, że jest na torach razem z nami…
Tym razem Szerszeniowi naprawdę udało się rozśmieszyć psychologa. Akurat przełykał ostatni łyk whisky, kiedy porwał go gromki śmiech. Zakrztusił się i zaczął dusić. Szerszeń ze spokojem wstał z fotela i z impetem walnął go kilka razy w plecy.
– Co ty, fabryka wafli cię nie załatwiła, a chcesz mi tu wykorkować? Wstydu nie masz… – Meyer kasłał jeszcze chwilę, a podinspektor wciąż mówił, nie przerywając ani na chwilę: – Co by zresztą Zośka powiedziała na widok trupa na nowiutkim dywanie. Cipa z ciebie jak nic, Meyer.
Zanim się położyli, było grubo po drugiej w nocy.
Dziś Hubert cieszył się, że skończyło się na kilku szklaneczkach, w przeciwnym razie nie dałby rady przyczołgać się na miejsce zdarzenia, a co dopiero zbierać śladów i je analizować. Wpół do ósmej obudził ich telefon z komendy. Szerszeń został