Tylko martwi nie kłamią. Katarzyna BondaЧитать онлайн книгу.
ubiegłym roku omal nie dotarłam na pana wykłady. – Uśmiechnęła się.
– Wobec tego bardzo żałuję – odrzekł niskim głosem o ciepłej barwie.
– Mamy szczęście, że Hubert był akurat w okolicy. Niełatwo go zwerbować do sprawy. – Podinspektor Szerszeń natychmiast włączył się do rozmowy, pozwalając Hubertowi i prokuratorce na wzajemne oglądanie się. – Nasz kochany komendant trzyma go jak słowika w złotej klatce i nie chce nawet słyszeć o wycieczkach poza okręg Katowic. Wie, jaki jest skuteczny. Dzięki temu na Śląsku od lat wzrasta wykrywalność, a szef tylko odbiera medale.
Skonfundowany tymi komplementami Meyer odwrócił głowę do okna. Źle się czuł w roli gwiazdy.
– Możesz teraz zadać mu wszystkie swoje pytania, Werko. Liczę, że Hubert zbada naszą sprawę i dzięki jego profilowi szybko złapiemy klienta – dokończył przemówienie Szerszeń.
Meyer nerwowo drapał się po policzku. W domu Szerszenia zmienił zapoconą koszulę na czarne polo. Nie zdążył się już jednak ogolić. Na twarzy czuł szczecinę, swędziały go policzki. Nie wyglądał jednak niechlujnie. Należał do tego typu mężczyzn, którym niewielki zarost jedynie przydaje uroku.
– Chyba mnie przeceniasz, Waldek. Jak wiesz, cudotwórcą nie jestem. Zrobię co w mojej mocy. – Promienny uśmiech rozjaśnił mu twarz. Prokurator Rudy poczuła sympatię do tego mężczyzny. Kiedy jednak podniósł dłoń do swędzącej brody, zauważyła, że na serdecznym palcu nosi obrączkę z wygrawerowanymi tajemniczymi znakami.
– No i co pan tutaj znalazł, czego nie widzą zwykli policjanci? – zapytała nagle tonem oskarżyciela.
– Zobaczymy, muszę zebrać dane. – Szare tęczówki profilera pociemniały. Zarejestrował, że w mgnieniu oka jej nastawienie się zmieniło. Usztywniła się i przybrała wojowniczą pozę. Nie rozumiał jednak przyczyny. – Muszę to wszystko poukładać i przeanalizować. Jak mówiłem, nie jestem wróżką.
– Śladów jest dużo. Chyba mamy odciski i krew sprawców. Przy szybkim zatrzymaniu będzie materiał porównawczy i sprawca znajdzie się w areszcie w ciągu czterdziestu ośmiu godzin. Podinspektor Szerszeń to najlepszy policjant w tutejszym wydziale zabójstw. Jestem gotowa wydać postanowienie o postawieniu zarzutów – wyrecytowała Weronika, jakby składała raport zwierzchnikom.
Wtedy już obaj – Szerszeń i Meyer – spojrzeli na nią zdziwieni.
– Werka, dziecko, chyba trochę przedwcześnie – jęknął Szerszeń z politowaniem.
– Pani prokurator, ja nie wchodzę w paradę detektywom. Taką mam zasadę – zaczął cicho, lecz stanowczo Meyer. – Zbieram ślady behawioralne, czyli ślady zachowania. Analizuję hipotezy. Badam sposób ułożenia zwłok, sposób zadania ciosów, analizuję liczbę ran. Ale nie po to, by ustalić przyczynę zgonu. Nie jestem medykiem sądowym. Szukam motywów. I nie w rozumieniu prawnym, lecz psychologicznym. To jest o wiele bardziej skomplikowane niż dostosowanie paragrafu do sprawy.
– Sugeruje pan, że prokurator nie potrafi ocenić, jaki jest motyw zbrodni? – zapytała wyzywająco.
– Niczego nie sugeruję. Tłumaczę tylko, na czym polega moja praca.
– Słyszałam o panu i znam to słowo. Profilowanie. Choć może to pana dziwi. – Najwyraźniej dążyła do kłótni.
– Daj spokój, Werko. Co cię ugryzło? – Szerszeń próbował załagodzić sytuację. Ona jednak nie odpuszczała. Nakręcała się w złości.
Meyer zrobił ruch, jakby chciał odejść. Skrzywił się i wpatrywał w kobietę spode łba, co tylko jeszcze bardziej motywowało ją do konfrontacji.
– Co więc może pan zrobić w tej sprawie, czego nie potrafi podinspektor Szerszeń?
– O, teraz już przesadziłaś… – gwizdnął Szerszeń.
– Proszę pani… – Meyer zrobił krok w przód i zbliżył się do niej. Świadomie przekroczył granicę intymności, by poczuła się zagrożona. Zbladła, i choć starała się tego nie zdradzić, z jej oczu wyczytał, że przez moment poczuła lęk. Uśmiechnął się, kiedy się cofnęła. Wtedy pochylił się w jej kierunku, jakby chciał ją zatrzymać w miejscu, i dokończył: – Mogę pomóc określić, jakimi cechami jest obdarzony sprawca, ile ma lat, jakie ma wykształcenie i wreszcie czy był sam, czy przyszedł z pomocnikiem. A może to była kobieta? To wymaga czasu i analizy całego materiału dowodowego. Pani wybaczy, ale teraz nie będę wysnuwał żadnych wniosków. Tym bardziej pod presją tak młodej prokuratorki… – dodał, a Weronika Rudy z trudem przełknęła obelgę.
– Sprawa wydaje się dość prosta. – Odsunęła się na bezpieczną odległość i dalej atakowała. – Klasyczna zbrodnia na tle rabunkowym.
– Małe garnuszki prędko kipią, Werko – wtrącił Szerszeń, ale prokuratorka go zignorowała.
– Widziałam rany ofiary, ten bałagan… – wypaliła, ale w tym samym momencie poczuła, jak mało warte są jej uwagi, i straciła pewność siebie.
– Wobec tego jaki jest, pani zdaniem, motyw? – zapytał Meyer. Miał ochotę wybuchnąć gromkim śmiechem, słysząc te chybione wnioski. Ale nie przestawał się w nią wpatrywać z zaciśniętymi ustami. Zastanawiał się, gdzie kończyła prawo.
– Rabunkowy, już mówiłam.
– Tak? – Uśmiechnął się ironicznie.
– Tak.
– Jest pani tego pewna? – zawiesił głos.
Weronika milczała.
Szerszeń się zaśmiał.
– Dobry jest, co?
Prokuratorka spiorunowała go wzrokiem.
– Zabójcy chcieli, by tak właśnie pani myślała – podjął wątek Meyer. Chwycił ją pod ramię i zaprowadził do pokoju, w którym w dalszym ciągu znajdowały się zwłoki. Zdziwił się, że nie odskoczyła, usztywniła się tylko i pozwoliła zaprowadzić pod jeden z regałów. – Upozorowali rabunek, by nas zmylić.
– Werka, dałaś się zwieść na lewe sanki, wstyd! – Szerszeń cieszył się jak dziecko.
– Motywem na pewno nie jest rabunek. Ponadto można sądzić, że to zbrodnia na zlecenie. Być może nagrana przez osobę bliską dla ofiary. Dlaczego tak uważam? Co pani widzi?
Rudy zacisnęła usta i milczała. Szerszeń zaś z pobłażliwym uśmiechem przysłuchiwał się ich potyczce słownej.
– Proszę się rozejrzeć. Co pani widzi? – powtórzył Meyer i obrócił się wokół własnej osi, wskazując ręką bałagan w pomieszczeniu.
Werka wpatrywała się w porozrzucane przedmioty, wybebeszone łóżko, telewizor leżący na podłodze. W głowie miała pustkę.
– Wielki bajzel.
– Zgadza się. – Meyer kiwnął głową i wskazał na szafki w wielkiej bibliotece oraz regał obok okna w salonie. – A tutaj?
Przedmioty pozostawały na swoich miejscach, jakby były poza zasięgiem rąk zabójców. Były równo poukładane, prawdopodobnie nikt ich nie dotykał. Profiler włożył rękawiczkę i wyciągnął kilka książek, materiałową teczkę pełną dokumentów oraz szkatułkę z biżuterią. Ostrożnie zdjął ją z półki i zdmuchnął kurz.
– Bałagan jest zaplanowany – stwierdził stanowczo. – Sprawcy nie wspinali się na górę, by gruntownie zbadać zawartość regałów powyżej ich