Grzech. Max CzornyjЧитать онлайн книгу.
to martwica spowodowana stanem niedokrwienia – wyjaśnił fachowym tonem. – Dochodzi do niego poprzez zwężenie bądź całkowite zamknięcie naczyń wieńcowych doprowadzających krew do mięśnia sercowego. Najczęstszą przyczyną są zmiany miażdżycowe, ale groźny skurcz naczyń wieńcowych może nastąpić również z innych przyczyn.
– Jakie to mogą być przyczyny?
Lekarz przygryzł wargę, zastanawiając się, czy powinien mówić o czymś, co nie jest diagnozą medyczną. Właściwie czemu nie? Ze względów czysto naukowych, nawet nie teoretycznych, ale praktycznych, było to możliwe.
– Na przykład gwałtowny, niepohamowany stres. Bezgraniczny strach…
Gawiński poprowadził komisarza piętro niżej, do chłodni. Kiedy byli na klatce schodowej, sierżant Banach poinformował go telefonicznie, że właśnie przyjechał Robert Wolski.
– Każcie mu zaczekać przed chłodnią – rozkazał oschle Deryło. – Jak będę gotowy, to go wezwę.
– Zrozumiane.
Komisarz był przekonany, że Banach strzelił właśnie obcasami. Podążył za patologiem i cierpliwie czekał, aż ten wygrzebie z kieszeni fartucha klucze. Nigdy nie lubił tego miejsca. Mimo że w rzeczywistości pachniało w nim środkami czyszczącymi, czuł mdłości. Zupełnie jakby podświadomie wyczuwał zapach śmierci.
Zamek zgrzytnął i patolog pchnął metalowe drzwi.
Kiedy weszli do środka, światło po kilku mrugnięciach zapaliło się automatycznie. Jarzeniówki wydawały z siebie nieprzyjemne bzyczenie.
Pomieszczenie miało kilkanaście metrów kwadratowych. Na jego dłuższej ścianie umieszczono otwory do szuflad chłodniczych, a przy krótszej stał wysoki metalowy regał. Patolog podszedł do niego, przez chwilę lustrował szereg tabliczek, wreszcie wysunął jedną z głębokich szuflad. Wyjął z niej duże tekturowe pudełko.
– To jej rzeczy.
Postawił karton na krześle przy regale. Wyciągnął z niego zawinięte w przezroczystą folię adidasy, sportowe skarpetki, dresy Nike i czarne majtki. Komisarz ostrożnie wziął każdy z pakunków i uważnie im się przyjrzał. Ubrania nie były na pierwszy rzut oka zakrwawione, ale będą musieli je dokładnie zbadać specjaliści. Miał nadzieję, że znajdą jakiekolwiek ślady tego świra.
– To wszystko? – zapytał, zerkając w stronę pudełka.
– Niezupełnie. – Lekarz pochylił się, wyciągając z niego jeszcze jedno foliowe zawiniątko. – Jak zawsze najlepsze zostawiłem na koniec.
– Co takiego?
– Miała to wciśnięte w dłonie. Między innymi dlatego połamał jej palce.
Komisarz popatrzył na pokazany przedmiot i dopiero po chwili zrozumiał, co to jest.
– Cholera jasna!
12
Robert Wolski czekał na korytarzu. Widząc go, Deryło pomyślał, że jest idealnym przykładem obrazującym, co znaczy być kłębkiem nerwów. Wolski mimo pobliskiej ławki dreptał w miejscu, obgryzał paznokcie i płakał. Wszystko jednocześnie. Kiedy zobaczył komisarza, natychmiast otarł policzki, ale nie zmieniło to wyrazu jego twarzy. Był blady, wręcz trupioblady, miał czerwone oczy i smarki roztarte pod nosem. Komisarz nie spodziewał się, że akurat ten mężczyzna całkowicie się rozklei. Nie zmieniało to faktu, że go rozumiał.
– Jest pan gotowy? – zapytał służbowo.
Wolski jedynie skinął głową.
– Możemy chwilę zaczekać.
– Nie trzeba.
– Jak pan woli… – Komisarz otworzył drzwi chłodni i wpuścił Wolskiego przodem. – Najpierw pokażę panu kilka rzeczy.
Znowu skinięcie głową.
– To doktor Gawiński – przedstawił patologa.
Lekarz wyciągnął dłoń do Wolskiego, a ten jedynie ją smagnął.
– Proszę tutaj.
Deryło sięgnął do tekturowego pudełka i wyciągnął folię z butami. Przez chwilę obracał nimi przed Wolskim. Następnie pokazał mu zabezpieczone dresy. Skarpetki i majtki sobie darował.
– Czy pańska żona miała podobne?
Wolski ledwie stał. Jego oczy niemalże wypłynęły, a zaciśnięte usta wyglądały, jakby posmarowano je białą pomadką. Zrobił krok do tyłu i mocno pociągnął nosem.
– Tak – odpowiedział krótko, nim głos zdążył się załamać.
Komisarz smutno pokiwał głową. Z jednej strony współczuł Wolskiemu, ale z drugiej był zadowolony, że udało się zidentyfikować ofiarę. Niewiele to wnosiło do śledztwa, ale wprowadzało pewien porządek. Można było połączyć konkretną osobę, konkretny list i konkretny czas zaginięcia.
– Zanim obejrzy pan ciało… – Wyciągnął z pudełka woreczek, który patolog pokazał mu jako ostatni. – Czy widział pan już gdzieś tę rzecz?
Wolski obtarł wierzchem dłoni nos i chwycił róg folii. Przez kilka sekund oglądał znajdujący się w nim przedmiot, złożony z kilkudziesięciu drewnianych kulek i krzyżyka.
– To różaniec? – zapytał bezwiednie.
– Tak sądzę. – Deryło skinął głową. – Doktor Gawiński znalazł go… powiedzmy, że obok ciała.
– Nigdy go nie widziałem. – Wolski oddał woreczek komisarzowi. – Marta nie była specjalnie wierzącą osobą.
– I nie trzymała tego jako pamiątki po babci, prezentu od kolędników czy czegoś takiego?
– Pierwsze widzę.
Deryło odłożył folię do pudełka i wymienił spojrzenie z patologiem. Ten, oparty o ścianę obok regału, niemo przysłuchiwał się rozmowie.
– Chce pan zobaczyć ciało?
Komisarz traktował to już jako formalność. Do tego najbardziej przykrą. Wolski pokiwał głową i wyrażając gotowość, odwrócił się w stronę szuflad chłodniczych.
Patolog bez słowa podszedł do jednej z nich, przekręcił zasuwę i otworzył metalowe drzwiczki. Chwycił za lśniący, stalowy blat stołu. Najpierw pokazały się gołe stopy z przyczepioną, jeszcze niewypełnioną do końca karteczką. Następnie dostrzegli sine łydki, ponad którymi rozłożone zostało białe prześcieradło. Wolski cały drżał i łapał powietrze tak głośno, jakby się miał zaraz udusić. Ze zgrzytem zębów zacisnął szczęki.
Szuflada powoli się wysuwała, skrzypiąc nienasmarowanymi łożyskami. Talia, widoczne wypukłości piersi, szyja osłonięta tak, by nie było widać rany nad mostkiem, a wreszcie blada, ale spokojna twarz. Zamknięte powieki, sine wargi, cienki, zapadnięty nos i zebrane do tyłu blond włosy.
Wolski głośno wypuścił powietrze, podpierając się dłonią o brzeg stołu. Każdy oddech palił go, a serce obijało się o żebra.
– To nie jest Marta – wyszeptał.
13
Komisarz Deryło kręcił się w skórzanym fotelu prezesa. Na biurku przed sobą miał uruchomionego laptopa, telefon, kolejną kawę i stos dokumentów. Bloczek z kartkami do origami leżał schowany w szufladzie. Tym razem miał jednak większą ochotę go rozszarpać, niż składać figurki.
W gabinecie było jeszcze troje policjantów, którym jak zwykle nie zaproponował,