Эротические рассказы

Grzech. Max CzornyjЧитать онлайн книгу.

Grzech - Max Czornyj


Скачать книгу
Banach poruszył się nerwowo, sugerując, że może udzielić na nie odpowiedzi.

      – Tak? – Komisarz wycelował w niego ołówkiem. – Mów śmiało.

      – Dzwonili z zakładu. Według nich tą kobietę zamordowano wczoraj wieczorem. Najwcześniej wczoraj po południu.

      Deryło nie cierpiał, kiedy ktoś zamiast „tę” mówił „tą”. Do tego nie cierpiał, kiedy o czymś, o czym powinien zostać poinformowany niezwłocznie, dowiadywał się dopiero wtedy, gdy o to zapytał.

      – I tyle czasu zajęło ci zebranie dupy i przekazanie tego? Stoisz tu od kwadransa i przewracasz oczami, zamiast się odezwać?

      Starsza posterunkowa Nowak odsunęła się od Banacha niczym od trędowatego. Policjant stojący po jego drugiej stronie zrobił to samo.

      – Nie chciałem przerywać panu komisarzowi.

      – Przerywać czego? Co ja takiego robiłem, żebyś mi przerywał? Gdybyś chwilę pomyślał, doszedłbyś do wniosku, że to nawet dobrze przerwać komuś, kto właśnie cię opierdala. Ale nie pomyślałeś!

      Deryło zatrzymał fotel i przysunął się do biurka. Popatrzył ze złością po całej trójce.

      – Co nam daje ta tak wyczekiwana informacja? – zapytał, odkładając z trzaskiem ołówek.

      – Wiemy, że sprawca miał wczoraj bardzo pracowity dzień – skwitowała Nowak. – Nie tylko zamordował tę kobietę, ale także stworzył i doręczył list do Wolskiego. A później jeszcze zawiózł i rozłożył tam ciało.

      Plus za „tę”, minus za pustosłowie.

      – Mordowanie i przygotowywanie zwłok także nie trwało chwilę.

      – A ile trwa chwila?

      Po tej złośliwej uwadze posterunkowa zamilkła, a komisarz przeniósł spojrzenie na trzeciego policjanta. Był to Andrzej Brzeski, wysoki, przesadnie szczupły mężczyzna z pociągłą, sympatyczną twarzą typowego blondyna. Przed rokiem został mianowany na stopień aspiranta, a niedługo później trafił do zespołu Deryły. Swoją sumienną pracą zasłużył na opinię rzetelnego i dociekliwego.

      – Dzwoniłem męczyć laboratorium – zaraportował dźwięcznym głosem. – Skład substancji, którą sklejono dłonie, oraz wyniki analizy różańca i ubrań będą jutro rano.

      – Pieprzone lenie.

      – Naturalnie prosiłem o pośpiech, ale zlali mnie. Zagroziłem, że prześlę im do analizy każdą bryłę ziemi, jaką znajdziemy w promieniu kilometra, ale nie zrobiło to na nich wrażenia.

      Deryło wziął filiżankę kawy, sprawdzając czubkiem języka, czy wystygła.

      – Byliby zadowoleni, że mają tyle roboty. Nie przyjęliby nic przez najbliższe dwa lata.

      – Jeszcze jedno, panie komisarzu.

      – Słucham?

      – Deszcz spłukał większość śladów, ale badania traseologiczne wyodrębniły te najświeższe.

      – I co?

      – To informacja niepewna i wstępna. – Brzeski najwyraźniej flirtował z którąś z panienek z kryminalistycznego. – Otrzymałem ją zupełnie nieoficjalnie.

      – Ale wydusisz ją z siebie?

      – Ślady najprawdopodobniej pochodzą od dwóch osób. I jak wiemy, żadne nie należały do ofiary.

      – Ty też chciałeś to trzymać w tajemnicy do jutra?

      Aspirant zmieszał się, ale nie pozwolił komisarzowi przejść do ofensywy.

      – Nie chciałem wyrywać się z czymś, co może być nieprawdą.

      – Ale i tak to powiedziałeś.

      – Podkreślając, że to nieoficjalne.

      Nabierającą tempa wymianę zdań przerwał dzwonek telefonu. Komisarz odebrał i przez chwilę z zainteresowaniem słuchał rozmówcy. Wyraz jego twarzy z każdą sekundą wyrażał większe zdziwienie. Oczy rozszerzyły się, a wargi zacisnęły. Kiedy w końcu się rozłączył i odłożył słuchawkę, głośno westchnął. Wszyscy w pomieszczeniu nerwowo oczekiwali, aż się odezwie.

      – No to mamy sprawę religijnego zwyrodnialca.

      Krótkie oświadczenie wzbudziło jeszcze większe zainteresowanie.

      – Różaniec i pentagram mogły na to wskazywać – mruknął sierżant Banach.

      – Dłonie złożone w geście modlitwy też – dorzuciła posterunkowa Nowak.

      Komisarz dopił jednym łykiem kawę. Była to już szósta albo siódma tego dnia, lecz ciągle czuł kofeinowy niedosyt.

      – To teraz dochodzi nam jeszcze analiza listu do Wolskiego – mruknął, odstawiając filiżankę. – Ustalono, że litery zostały wycięte nie z jednego, ale z kilku czasopism. Oczywiście przy założeniu, że nie użyto prasy niszowej, na podstawie barwy papieru, jego gramatury, włóknistości, użytej czcionki i miliona innych czynników, które właśnie mi wymieniono, a których już nie pamiętam, ustalono, że pochodzą z… – zawiesił na chwilę głos – „Gościa Niedzielnego”, „Źródła” i „Naszego Dziennika”.

      Sierżant Banach przestąpił z nogi na nogę.

      – To jakaś perwersja. Gdybym się tego naczytał, też bym pewnie mordował.

      Posterunkowa Nowak obrzuciła go surowym spojrzeniem.

      – W tym kraju katolickie gazety czyta pewnie kilka milionów osób.

      – My musimy wytypować jedną. – Deryło upewnił się, że na dnie filiżanki nie został choćby łyk kawy. – Albo dwie, jeżeli potwierdzą się informacje aspiranta Brzeskiego.

      – Szukanie igły w stogu siana.

      – Też znam kilka związków frazeologicznych. Nie posuwa nas to jednak do przodu. Bardziej interesują mnie słowa… – Komisarz zerknął na kartkę papieru leżącą na biurku, po czym odczytał: – Proszę mi wybaczyć. Tak bardzo jak Pan chcę, żeby przy mnie została.

      – Napisane w liczbie pojedynczej – zauważył Banach.

      – To na razie zostawmy. Jakieś pomysły co do samego sensu?

      – Może to maniak seksualny?

      – I satanista w jednym?

      – Dwa wcześniejsze listy kończył prośbą o wybaczenie. Teraz zaczął się jeszcze tłumaczyć.

      Komisarz kiwnął głową.

      – Niech przebadają je jeszcze raz, również pod kątem użytego papieru. Ostatnim razem zaprzestali na samym sprawdzeniu odcisków palców i śladów biologicznych.

      – Zaraz zadzwonię do laboratorium.

      – Posterunkowa ustali, gdzie w Lublinie i okolicach można kupić te gazety. Nie w każdym kiosku na wystawie jest „Gość Niedzielny”. A o tym „Źródle” chyba nawet nie słyszałem. Istotne też, czy są to tygodniki, dzienniki, czy co.

      Policjantka zapisała to w notatniku. Komisarz podrapał się w zadumie po brodzie.

      – A pan, aspirancie Brzeski – powiedział po chwili – dowie się wszystkiego o lubelskich satanistach. Czy są, czy byli, ilu ich jest, wszystko. Nawet jeżeli ktoś raz w życiu przypalił kota albo podarł Biblię, chcę mieć o nim raport na biurku. Zrozumiano?

      Cała trójka przytaknęła.

      – W takim razie jeszcze raz zapytam.


Скачать книгу
Яндекс.Метрика