Эротические рассказы

Grzech. Max CzornyjЧитать онлайн книгу.

Grzech - Max Czornyj


Скачать книгу
przeniósł spojrzenie z Wolskiego, poprawił marynarkę i szybkim krokiem ruszył w stronę przedpokoju.

      – Niedługo dokończymy tę pogadankę – rzucił, nie odwracając głowy.

      5

      Wolski podreptał za komisarzem, ale ten szybko przemknął przez ogród i dołączył do grupy policjantów z pobudzonymi psami. Przy skrzynce na listy uwijało się dwóch techników, a w okolicy krążyło jeszcze kilku funkcjonariuszy. Przy chodniku stały zaparkowane szeregiem radiowozy. Wszystkie z włączonymi stroboskopami, których niebieskie i czerwone światła skrzyły się w wilgotnym powietrzu. Grupka zaniepokojonych sąsiadów żywo dyskutowała kilkanaście metrów dalej. Wolski nie zamierzał do nich podchodzić. Banda dementów nastawiona na sensację, która mogła urozmaicić ich nudne emeryckie życie. Emocjonalne hieny czerpiące z cudzego nieszczęścia.

      – Proszę się zatrzymać – wysoka policjantka z upiętymi w kucyk blond włosami zagrodziła mu drogę. – Nie widzi pan, że przejścia nie ma?

      Wolski posłusznie stanął. Skołowany spojrzał na kwadratową, kościstą twarz funkcjonariuszki i pomyślał, że nawet bez munduru rozpoznałby w niej wojskową lub policyjną służbistkę. W półmroku podwórza sprawiała posępne wrażenie członkini Waffen SS albo Gestapo. Brak makijażu, króciutkie rzęsy i wąskie usta nie były w stanie odciągnąć uwagi od wielkich, wybałuszonych oczu.

      – To służby z całego Lublina? – wskazał w stronę radiowozów.

      – Nie docenia pan naszych możliwości.

      Głos funkcjonariuszki przypominał apel poległych.

      – Czy to standardowe procedury? Parę godzin temu olaliście moje zgłoszenie.

      – A czy ja jestem od tego, żeby odpowiadać na pańskie pytania?

      Kolejny przejaw urzędniczej usłużności i sympatii dla petentów. W prasie pojawiły się ostatnio wzmianki, że na hasło policji wybrano piękny slogan „Chronią i służą”. Bardziej pasowałoby „Musztrują i zbywają”.

      – Myślałem, że bycie na służbie – zaakcentował słowa „na służbie” – właśnie do tego zobowiązuje.

      – Pan powinien teraz odpocząć, a nie myśleć.

      Wezbrane w nim złość, rozpacz i bezradność już dawno przekroczyły stany alarmowe, a teraz wystąpiły z brzegów, rozlewając się po całym ciele. Komisarza mógł potraktować jak mężczyznę, zdzielić po pysku, dać się skuć i oskarżyć o obrazę funkcjonariusza. Ale policjantka, chociaż praktycznie nie przypominała kobiety, a w jej organizmie więcej było zapewne testosteronu niż progesteronu, to coś innego.

      – Do kurwy nędzy – wycedził, zaciskając z całych sił pięści. – Nie wiem, czy nauczyli was myśleć. Nie wiem, czy nauczyli was, że w przeciwieństwie do UB jesteście dla obywatela, a nie przeciw niemu. Ale proszę, cholernie uprzejmie proszę – zniżył głos – nie róbcie ze mnie idioty. Mam iloraz inteligencji wyższy od pantofelka i potrafię zrozumieć, kiedy coś się święci. Domyślam się też, że cały pierdolony hufiec komendy nie przyjeżdża oglądać kartki pocztowej z niezrozumiałym zdaniem, skleconym z liter nieudolnie wyciętych z gazety.

      Z każdym jego słowem twarz policjantki nabierała ludzkich rysów. Wreszcie kiedy zamilkł, wydało mu się, że wręcz dostrzega na niej przychylne mu, szczere współczucie.

      – Przepraszam – wydusiła funkcjonariuszka. – Wszyscy jesteśmy podenerwowani.

      – Wszyscy? To nie pani żona zaginęła!

      – Wystarczy, że siedzimy w tym gównie po uszy i roztrząsamy coś, co nie daje nam spokoju. Myśli pan, że przyjechałam tu dla towarzystwa?

      – Sama pani powiedziała, że nie powinienem myśleć.

      Policjantka prawie się uśmiechnęła. Zrobiła krok w jego stronę i rozejrzała się konspiracyjnym ruchem. Wokół nich nie było nikogo. Najbliżej znajdowała się dwójka techników, którzy właśnie nachylali się nad odcinkiem trawnika przy skrzynce.

      – Wie pan, co oni teraz robią? – zapytała przyciszonym głosem.

      – Domyślam się, że nie szukają drobniaków.

      – Ściągają potencjalne odciski opon samochodowych i butów, a później będą je całymi dniami analizować i porównywać z innymi próbkami.

      – Z jakimi próbkami?

      – Zebranymi w innych sprawach.

      Wolskiego przeszył zimny dreszcz. Mimo że przed przyjazdem policji narzucił na siebie grubą marynarkę, jej materiał nie chronił przed zimnem grudniowych nocy. Co prawda przez ostatnie dni temperatury były na plusie, ale i tak nie przekraczały ośmiu stopni. Teraz było co najwyżej dwa powyżej zera.

      – O jakich innych sprawach pani mówi?

      Policjantka jeszcze raz rozejrzała się dokoła.

      – Nie pan pierwszy otrzymał tak skonstruowany list i pańska żona nie pierwsza zaginęła. Mówię to oczywiście całkowicie nieoficjalnie.

      – W mediach nie wspomnieli o tym nawet słowem!

      – Prokurator uważa, że sprawa powinna być prowadzona w atmosferze maksymalnego spokoju. Nie ma potrzeby wzbudzać paniki. Komisarz ma oczywiście zupełnie odmienne zdanie, ale musiał się podporządkować, co go doprowadza do podwójnej furii. Cierpimy na tym wszyscy.

      – Czy w tych innych sprawach – Wolski nieumyślnie głośno przełknął ślinę – także zaginęły kobiety?

      – Nic więcej panu nie powiem. Proszę mnie zrozumieć.

      – Dlaczego więc w ogóle pani zaczęła?

      – Odruch humanitaryzmu.

      W ustach tej konkretnej policjantki zabrzmiało to jak słowa Marsylianki śpiewane przez ludożercę. Wolski schował dłonie w mankietach marynarki. W niedawnym wybuchu złości ulotnił się jego gniew, a pozostało przeszywające poczucie bezradności.

      – Myśli pani, że te psy coś wytropią?

      Policjantka powiodła spojrzeniem w stronę miejsca, z którego przed kilkunastoma minutami wyruszyła obława.

      – Na razie zwietrzyły ślad na podstawie okazanej koperty – wyjaśniła służbowym tonem. – To trop najbardziej niepewny, bo niepochodzący z próbek osmologicznych.

      – Z materiału zapachowego? – dopytał Wolski.

      – Dokładnie. Ale już ani słowa. Jak sam pan zauważył, jestem na służbie.

      – Proszę mi tylko powiedzieć, czy…

      – Jeżeli prasa będzie wiedziała cokolwiek – policjantka nie pozwoliła mu skończyć – zapuszkujemy pana za utrudnianie śledztwa.

      – Śledztwa? – trzeźwo podłapał Wolski. – O ile wiem, w sprawie zaginięć prowadzi się dochodzenie.

      Jego wiedza prawnicza mogła być jednak mocno nieaktualna. Kilka podstawowych pojęć poznał lata temu, kiedy dopracowywał fabułę jednej ze swoich książek.

      – Mamy dowody, że te pozostałe kobiety wcale nie zaginęły.

      Policjantka odwróciła się i pomaszerowała w stronę bramy, pozwalając Wolskiemu samodzielnie dopowiedzieć sens zdania. Jednak wcale nie była humanitarna.

      21 GRUDNIA

      1

      Brygada dochodzeniowa skończyła robotę grubo po północy. Psy zgubiły


Скачать книгу
Яндекс.Метрика