Эротические рассказы

Czerwony Pająk. Katarzyna BondaЧитать онлайн книгу.

Czerwony Pająk - Katarzyna Bonda


Скачать книгу
większego przypału z narkotykami?

      – Nie jestem dzieckiem. Wiem, co teraz powiesz. Sprawa jest kryta, bo część kasy z tego biznesu wzięli politycy. I jak ja mam to udowodnić?

      Jesiotr wyciągnął z pliku dokumentów długą listę.

      – Przecież daję ci to na tacy. Nazwiska, kwoty, daty. Na kampanię, na swoje prywatne domiszcza, na uciszenie gadatliwych. I wezmą też z kolumbijskiego kanału. Pamiętasz aferę „Żelazo”?

      Norin wykrzywił twarz w grymasie pogardy. Jak miał nie znać tej sprawy? Na Jesiotrze nie zrobiło to jednak wrażenia.

      – Trzej bracia na usługach esbecji zrobili skok stulecia na niemieckie złoto. Przywieźli sto kilogramów, złożyli w ministerstwie. Dostali z tego dilu sześć procent, a resztę rozparcelowano. Cyrankiewiczowa chwaliła się kolią z brylantami. Nawet wtedy byli równi i równiejsi.

      – Sprawiedliwie nie znaczy, że po równo – mruknął prokurator.

      – A komu braciaki się mieli poskarżyć? – oburzył się Jesiotr. – To i tak cud, że udało im się przeżyć. Bo w dzisiejszych czasach raczej by podgrzewali trawę. Teraz jest to samo. Co prawda nie złoto, ale narkotyki, broń i handel ludźmi. Idziemy z czasem i postępem. Ropa, banki, media. To są dzisiejsze żyły złota. Powoli ta ekipa prywatyzuje nasz kraj. To nie jest demokracja, to folwark kilku osób. Otto jest jednym z nich. A on ma swoich nad twoją głową.

      Norin milczał. Jesiotr ciągnął więc dalej:

      – Streściłem ci tylko dwa pierwsze akapity swojego raportu. Istotnych nazwisk jest więcej. Warto, byś poznał te konfiguracje. Bo to nieoczywiste powiązania biznesu, polityki i członków dawnego resortu. Prawdziwa czerwona pajęczyna. Tym powinieneś się zająć. Jeśli trzeba, masz moje wsparcie. Ja odchodzę, ale znam wszystkich. Wiem wiele.

      – Taki z ciebie patriota? – zakpił Norin. – Przecież to jest tajne. Nie znajdę tego w oficjalnym obiegu. Jak mam wykorzystać rzecz procesowo? A może w ujawnieniu tej listy masz swój interes? Niemcy to twoi nowi mocodawcy. Dla kogo tak naprawdę pracujesz?

      – Odpierdol się. Nikt mnie nie opłacił. Ale, przyznaję, ten raport to mój dupochron. I mam misję, zgadza się. Tak samo jak i ty. Dlaczego, myślisz, siedzimy tu i gadamy? Co mam, kurwa, zrobić z tą wiedzą? Jak dalej żyć, patrząc na to gówno?

      – Może wyjedź na Baleary? Kup sobie jacht, ożeń się – zaśmiał się kąśliwie Norin.

      – Próbowałem. Uwierz. Ale szlag mnie trafia. Tak po ludzku. Razem możemy to wysadzić.

      – Nie pomogę ci – oświadczył nagle Norin.

      – Co?

      – Idź już spać, Jesiotr. – Prokurator spojrzał na zegarek. Właśnie minęła pierwsza. – Muszę dziś wcześnie wstać. Renia łeb mi urwie. Ale podwiozę cię do komendy.

      – Wiesz, że to nie może pójść drogą oficjalną. – Pawłowski nie krył zawodu. – Polską policją kręci Otto. Posadził na stołku swoją nową marionetkę, bo stara się skończyła. Ale to zawsze jest ich człowiek. Dlatego muszę dyskretnie rozmówić się z Maksem Lekim. Facet zna ten mechanizm i miałby interes, by zaryzykować ujawnienie listy. Bo nie powiesz mi, że jest zadowolony, że go odstawili od koryta.

      – Odwet? Daj spokój. On za tydzień wyjeżdża do Brukseli. Awansowali go. Będzie oficerem łącznikowym. Klawe życie.

      Jesiotr spojrzał na Norina znacząco.

      – Załatwili go, jak i ciebie załatwią. Pozornym awansem. Nie widzisz tego? Ale on się z tym nie pogodził. Próbował znaleźć na nich esbeckie kwity.

      – Na kogo? – zdenerwował się prokurator. – Nazwiska.

      – Na generała Otto. Na Bronka Zawiszę. Na Romka Maciulewicza, ksywa Jelcyn. Ten nigdy nie objął eksponowanego stanowiska, ale pensję płaci mu MSWiA.

      – Skąd wiesz?

      – Wiem, bo Leki kłapie językiem na prawo i lewo. Jest na nich wściekły. Dlatego tak bardzo wspierał walkę z gangami. Liczył, że któryś z łachudrów skruszeje i wyda mocodawców. Ale oni nic nie wiedzą. Zawsze wpada tylko koordynator. Dalej trop się urywa. I dlatego jestem pewien, że ten ostatni generał, wcześniej gwiazda ruchu drogowego, weźmie te kwity i pójdzie z tym, gdzie trzeba, bo zechce rozegrać swoją partię. A żeby coś zmienić, trzeba tych aparatczyków zmusić do działań. Sprowokować. Na tym zależy Niemcom i Austriakom. Będziemy mieli wsparcie.

      Norin wstał. Zaczął sprzątać ze stołu.

      – Pokój Ani jest wolny. Nie wiem, czy pościel czysta.

      – Myślałem, że jednak masz jaja.

      Norin spojrzał na przyjaciela. Jesiotr widział, że prokurator walczy ze sobą.

      – Jak sam zauważyłeś, mam rodzinę. Nie będę narażał żony i dziecka. – Wskazał raport. – I nie będę tego czytał. Prosiłbym cię, abyś ponownie zapieczętował swój ładunek, bo ja się na sapera nie nadaję. Co innego, jeśli wypłynie przy okazji zgonu jakiegoś mafiosa, rozróby, strzelaniny, co będę mógł mieć w protokole. Wtedy możesz na mnie liczyć.

      – Gadasz jak papuga!

      Jesiotr był wściekły. Wstał. Podszedł do okna, odchylił firankę. Na parkingu pod topolą stała zaparkowana czarna limuzyna. Dziwnie wyglądała wśród tanich autek na blokowisku. Chciał wspomnieć o tym prokuratorowi, ale po namyśle odpuścił. Przyjaciel i tak dostał dziś sporą dawkę adrenaliny. Wtedy ponownie usłyszał głos Norina:

      – Ale znam człowieka, który może pomóc. Kajetan Wróblewski zwany Dziadkiem. Zaczynał od techniki, potem działał w jedynce, więc był pod Ottem. Wywalili go ze Służby Bezpieczeństwa za niesubordynację, grubo przed weryfikacją. W raportach pisali mu na zmianę, że jest idiotą albo indywidualistą, co w służbach jest synonimem. Moim zdaniem to bardzo przedsiębiorczy człowiek. Ma trzypokojową bibliotekę. Zawsze o takiej marzyłem. Ukrył się najpierw w kryminalnym, potem dali go do pezetów. Miał zaskakująco dużo danych o interesujących mnie osobistościach. Pewnie z przyczyn, o których wspominałeś. Jestem przekonany, że to znacznie lepszy adres, żeby dotrzeć do byłego czy też urzędującego generała, niż ja. Straszna szuja. Nie lubimy się. Dlatego może być zainteresowany twoim raportem.

      – No stary! – rozpromienił się Jesiotr.

      W tym momencie zadzwonił dzwonek. Obaj mężczyźni zerwali się z foteli. Norin zerknął przez wizjer. Na klatce schodowej stał policjant w mundurze. Prokurator dał znak Jesiotrowi, by ukrył się w kuchni. Sam zaś chwycił w dłoń szklankę i na wpół opróżnioną butelkę wódki, po czym podszedł do drzwi. Pawłowski zebrał dokumenty, wsunął je pod dywan.

      – Panie prokuratorze – wyrecytował formułkę policjant. – Prokurator generalny wzywa pana do biura ministra.

      – Ministra? O tej porze? Czy w związku z tym mogę liczyć na nadgodziny? – próbował żartować Norin. Udał, że się zatoczył. Wzniósł toast. Czknął, całkiem prawdziwie. – Bo wie pan, jestem akurat na urlopie. Żegluję sobie.

      Policjant zachował niewzruszoną twarz. Spojrzał w bok, a potem odchrząknął i kontynuował, jakby był robotem:

      – Będę pana asekurował. Radiowóz już czeka. Proszę za mną.

      Norin grał na zwłokę. Bardzo powoli zdejmował kapcie, sznurował trapery oraz zapinał na wszystkie zamki i zatrzaski wysłużony sztormiak. W tym czasie kręcił się po korytarzyku i nagle dyskretnie się wychylił, by zerknąć na drugiego gościa czekającego na niego na klatce. Prokurator okręgowy Arkadiusz Antczak miał na sobie flauszowy płaszcz,


Скачать книгу
Яндекс.Метрика