Star Force. Tom 9. Martwe Słońce. B.V. LarsonЧитать онлайн книгу.
zmieniał wciąż swój kształt tak, jak inni zmieniają ubrania. Dziś jego centralna masa składała się z jednego sześcianu, podobnie jak wówczas, kiedy go pierwszy raz spotkałem. Miał kilkanaście długich, wężowatych macek w górnej części ciała. Dolnych, krótkich i pękatych, używał jako nóg. Wyposażony był tym razem jedynie w siedem kamer, unoszących się poza kłębowiskiem macek. Miał tyle cholernych kończyn, że wciąż sporo zostawało mu do manipulacji otoczeniem.
Od razu zauważyłem, że nie poruszał się na płytach grawitacyjnych. Zapewne dlatego robił tyle hałasu, gdy przechadzał się tam i z powrotem na zewnątrz, „grzecznie” czekając, aż skończymy. Zdziwiło mnie to. Lubił latać i często miał kłopoty z powodu nieautoryzowanych wycieczek. Jedną z kwestii, co do których się nie zgadzaliśmy, było to, czy powinien być zdolny do samodzielnych podróży kosmicznych. Choć mógł wtedy wykonywać więcej przydatnych zadań, zdarzało mu się też robić niepożądane rzeczy, które pakowały Siły Gwiezdne w kłopoty.
Dzisiaj nie miał żadnych odpychaczy grawitacyjnych. Uznałem, że pozbył się ich chwilowo, by mnie udobruchać. Nie uspokoiło mnie to, a nawet przeciwnie. Wiedziałem, że im bardziej Marvin się do mnie przymila, tym drożej będą mnie kosztować jego pomysły.
Jasmine zamknęła drzwi łazienki i odkręciła prysznic. Nieco żałowałem, że nie byłem tam z nią. Lubiłem wspólne prysznice po seksie. To jak deser po obiedzie.
– Zacznijmy od początku – powiedziałem. – Cześć, Marvin. Wyglądasz dziś rześko. Co jest?
– Dzień dobry, pułkowniku Riggs. Jestem tu, by formalnie prosić o pozwolenie na rozwiązanie istotnego problemu, z jakim borykają się od jakiegoś czasu Siły Gwiezdne.
– Zaraz, zaraz – powiedziałem, śmiejąc się. – Powiedz mi najpierw, o co chodzi.
– Zdaje pan sobie sprawę, że w układzie Thora są dwa pierścienie, które nie zostały jeszcze dobrze zbadane?
– A, o tym mówisz.
Owszem, dobrze o nich wiedziałem. W układzie Thora znajdowało się troje wrót międzygwiezdnych. Jedne prowadziły do Edenu, który obecnie kontrolowaliśmy. Mieliśmy tam stację Weltera, wielką kosmiczną fortecę zaraz przy pierścieniu. Pozostałe były bardziej tajemnicze. Jeden z pierścieni znajdował się jakąś jednostkę astronomiczną od obu gwiazd układu i prowadził do nieznanego dotąd celu. Gdy wykurzyliśmy makrosy, właśnie tamtędy uciekły.
Trzeci pierścień znajdował się w oceanie Yale, morskiego księżyca zamieszkanego przez Skorupiaki. Udało nam się go wyłączyć z użyciem jakichś kodów kontrolnych, które ledwie rozumieliśmy. Nie działał od wielu miesięcy, ale w czasie gdy funkcjonował, makrosy były w stanie bezpośrednio najechać morza satelity.
Przez dłuższy czas unikaliśmy obu z nich. Nie chcieliśmy prowokować dalszej agresji makrosów, które niewątpliwie czekały po drugiej stronie. Kilkakrotnie wysyłaliśmy przez pierścienie zakamuflowane sondy, ale nigdy nie udało im się wrócić.
– O który ci chodzi? – spytałem Marvina.
– O pierścień w przestrzeni kosmicznej. Ten podwodny jest mały i obecnie nie funkcjonuje.
– Sugerujesz dalsze sondy? Bo nie widzę w tym sensu. Próbowaliśmy już, z marnym skutkiem.
Dolne odnóża Marvina zaszurały i robot zbliżył się bardziej.
– Są dwa możliwe powody – powiedział.
– Przede wszystkim taki, że makrosy rozwalają je od razu po przejściu.
– Chodzi mi o coś bardziej konkretnego.
– No dobra, wyjaśnij – odparłem ostrożnie.
Mówiłem już sobie, że muszę być ostrożny. To był przebiegły robot. Sam Rasputin nie namówiłby carycy na pewne rzeczy, które robiłem przez Marvina.
– Zacznijmy od listy możliwości – zaczął. – Pierwsza jest taka, jak pan zasugerował, że makrosy w jakiś sposób niszczą sondy, gdy te tylko przejdą przez pierścień.
– To dość oczywiste. A druga?
– Że nie są w stanie funkcjonować z powodu nieprzewidzianej awarii.
– To niemal to samo. Twoje „teorie” są bezużyteczne.
– Przeciwnie. Jeśli w grę wchodzi druga możliwość, a nawet, być może, jeśli pierwsza, to mam rozwiązanie.
– Tak?
Patrzyliśmy na siebie przez sekundę. Zdałem sobie sprawę, że Marvin czeka, aż poproszę go o podanie rozwiązania. Byłem wkurzony, bo ta rozmowa nigdzie nie prowadziła. Miałem poczucie, że skończy się tym, że Marvin poprosi o zasoby na zrobienie czegoś dziwnego i zapewne niepotrzebnego.
– Nie ciekawi pana natura mojego rozwiązania, pułkowniku Riggs? – spytał w końcu.
– „Ciekawi” to zbyt mocne słowo. Powiedzmy, że jestem nieco zainteresowany, ale szybko się nudzę.
– Szkoda. Myślałem, że zaintryguje pana to, że mogę mieć rozwiązanie jednej z niewielu nierozwiązanych wciąż tajemnic w strefie wpływu Sił Gwiezdnych. Chciałem odkryć, co jest po drugiej stronie niezbadanego pierścienia. Część mojej sieci neuronowej pracuje nad tym od ponad roku.
– Rozmyślaj sobie na zdrowie, Marvin. Ale ja osobiście cieszę się, że od dłuższego czasu nie było ataków. Jeśli makrosy pozostają po swojej stronie, nie obchodzi mnie, czemu to robią. Wolę zostawić je w spokoju.
– Ten konflikt nie zakończy się cichym patem, pułkowniku Riggs. Wróg nie spocznie. Zapewniam, że jest teraz bardzo zajęty przygotowaniami do zniszczenia nas.
Przemyślałem to i stwierdziłem, że Marvin pewnie ma rację. Makrosy nie przypominały ludzi. Nie robiły się pokojowe, gdy wokół nie miały wrogów. Zamiast tego szykowały się na kolejny konflikt.
– Dobra, dobra – westchnąłem. – W końcu mnie zainteresowałeś zbadaniem tego pierścienia. Mów, jaki masz pomysł. Ale bez kolejnej listy dziwnego specjalistycznego sprzętu.
Podekscytowany robot zwijał i rozwijał macki. Robił to zawsze, gdy jakiś jego plan się udał. Uznał, że złapał rybę na haczyk i zaczyna wciągać ją na łódkę.
– Zacznę od wyjaśnienia faktów, które świadczą na korzyść mojej propozycji – powiedział.
– No dalej.
– Dobrze. Jeśli sondy są niszczone, gdy wlecą do układu wroga, to nie może to następować natychmiastowo.
– Dlaczego?
– Bo natychmiastowość nie istnieje. Czas to kontinuum. Być może proces zniszczenia trwa nanosekundę albo milisekundę. W każdym razie jest to czas, jaki musimy wykorzystać.
Parsknąłem.
– To bardzo mało czasu. Czip komputerowy nie doda nawet dwóch do dwóch w nanosekundę.
– Reakcja będzie musiała być niesamowicie szybka. Będzie musiała trwać już w chwili, kiedy sonda przemieszczać się będzie z naszego układu do kolejnego. Wtedy nie trzeba będzie wykrywać zmiany sytuacji i na nią reagować.
– Nie rozumiem.
– Proszę spojrzeć – powiedział, wskazując mackami ekran dowodzenia, wbudowany w stół konferencyjny. Wszystkie większe okręty we flocie je teraz miały. Znacznie ułatwiało to narady taktyczne.
Wielki owalny ekran rozjaśnił się. Pokazywał układ Thora z trzema martwymi morskimi księżycami, niegdyś zamieszkiwanymi przez biliony Skorupiaków. Nie lubiłem na nie patrzeć, bo była to do tej pory moja