Эротические рассказы

Star Force. Tom 9. Martwe Słońce. B.V. LarsonЧитать онлайн книгу.

Star Force. Tom 9. Martwe Słońce - B.V. Larson


Скачать книгу
Damy radę, sir. Powinien pan pozwolić się ewakuować. Ekipy ratownicze zrobią swoje.

      – Tak, wiem. Ale jeśli to akcja ratunkowa, chcę, żeby zobaczyła moją twarz jako pierwszą, gdy ją znajdziemy.

      – Dobrze, pan tu rządzi.

      Gdy otworzyliśmy drzwi, wszedłem do środka i zacząłem ją wołać przez otwór w dachu kabiny. Było tam ciemno i cicho. Nie odpowiadała. Próbowałem połączyć się przez komunikator, ale bezskutecznie.

      Zaczynałem się poważnie martwić. Wyskoczyłem na dach, a za mną reszta oddziału.

      Gdy w końcu ją znalazłem, próbowała wcisnąć się do jakiegoś biura przez szyb wentylacyjny. Była silna dzięki nanitom we krwi, ale utkwiła w wąskiej przestrzeni. Wyciągnąłem ją za nogi.

      – Cześć, kochanie! – powiedziałem wesoło.

      Wyglądała na oszołomioną.

      – Nie wiedziałam, co się z tobą dzieje!

      – Wróciłem po ciebie, ale cię nie było.

      Kaszlała, ale uśmiechnęła się lekko.

      – Spodziewałeś się, że będę tam siedzieć po wieki wieków?

      – Nie cieszysz się, że mnie widzisz?

      Spojrzała przez moje ramię na oddział ewakuacyjny. Gaines niecierpliwie wskazał, że mamy iść za nim.

      – Miałam nadzieję, że nikt zobaczy, jak utknęłam w tym szybie.

      Roześmiałem się.

      – Dlatego nie odpowiadałaś na wezwania?

      Wzruszyła ramionami.

      – Pycha kroczy przed upadkiem. Zabierajmy się stąd.

      Zanim opuściliśmy szyb windy, pocałowała mnie lekko.

      – Cieszę się, że to ty mnie stamtąd wyciągnąłeś, Kyle.

      Uśmiechnąłem się szeroko. Bingo! Udało mi się.

      – Oczywiście, że ja! Przepraszam, że tyle mi to zajęło. Znalazłem po drodze kilka ofiar wybuchu.

      – Ktoś przeżył?

      Pokręciłem głową.

      – Nie na moim piętrze.

      – Dach, sir? – przypomniał Gaines.

      Staliśmy teraz w holu i widzieliśmy, że na ulicy gromadzą się dziennikarze. Drony z kamerami unosiły się za nimi jak brzęczące osy.

      – Niech transport przyleci za pięć minut – poleciłem.

      – Co? – spytał Gaines zaskoczony, ale już wychodziłem przed budynek.

      Gdy znaleźliśmy się na zewnątrz, dramatycznym gestem wsparłem Jasmine. Była dość zaskoczona.

      – Mogę iść sama – syknęła.

      – Nie możesz. Jeszcze nie.

      Jasmine była zażenowana, ale ja grałem pod publiczkę. Każda kamera wysyłała teraz obraz do jakichś mediów. Jasmine uśmiechała się wstydliwie. Wiedziałem, że będą z tego niezłe zdjęcia na pierwsze strony portali internetowych, z nagłówkami o heroicznej akcji ratunkowej.

      „Kapitan Sarin, partnerka pułkownika Riggsa, widowiskowo uratowana z miejsca ataku…”

      Potrzebowali takich wiadomości. Siły Gwiezdne też. Trzeba było złagodzić wieści o tym, że niemal zginąłem z rąk nieznanego zamachowca.

      Gdy w końcu wsiedliśmy na pokład okrętu transportowego i odlecieliśmy ku niebu, opowiedziałem jej o wszystkim, czego się dowiedziałem. Na razie jeszcze nikt nie odkrył, co się właściwie stało.

      Miałem jednak jakieś pojęcie dlaczego. Nikt nie chciał, żebym umieścił stocznie w kosmosie.

      Ekipa ratownicza nie zamierzała zabierać mnie do miejscowego schronu w Alpach. Polecieliśmy od razu w kosmos, na pancernik Potiomkin, dowodzony przez Newcome’a. Po podpisaniu traktatu pokojowego admirał Newcome zaprowadził ziemską flotę do portu i poddał ją bez walki. Zostawiłem mu dowodzenie, ale zdegradowałem go do stopnia kontradmirała i zrobiłem podwładnym Miklosa.

      Newcome powitał mnie na pokładzie, a ja obiecałem opowiedzieć mu wszystko rano.

      Jasmine i ja udaliśmy się do najlepszej dostępnej kajuty. Wieczór okazał się całkiem przyjemny.

      Rozdział 3

      Następnego ranka wstaliśmy wcześnie i obejrzeliśmy wiadomości. Każda stacja pokazywała mnie jako dzielnego rycerza, a ją jako uratowaną przeze mnie damę w opałach. To jej się podobało.

      Dodało jej wigoru. Poranny seks nie zawsze jest idealny, ale ranek po mojej spektakularnej akcji ratunkowej okazał się wyjątkowy. Jasmine była w formie, a ja zadziwiająco przytomny, mimo że od poprzedniego dnia nie wypiłem ani kubka kawy.

      Mieliśmy najlepszą kajutę, jaką dysponował okręt. Potiomkin był starym pancernikiem Imperium i chociaż przeszedł generalny remont, pozostał dość luksusowy, jak na Siły Gwiezdne. Mieliśmy poduszki i zasłony, a nawet prywatne przejście na zewnętrzne schody. Prędko udało nam się pokryć szybę parą.

      Za naszą kajutą zdawała się maszerować niekończąca się parada załogantów. Byłem tym nieco skonsternowany. Było dość wcześnie, na pewno nie później niż szósta. Z mojego doświadczenia okręty kosmiczne o tej porze bywały raczej ciche. Ci, którzy byli na nogach, zwykle albo ślimaczyli się z pójściem spać, albo ziewali i przeciągali się przed swoją wachtą.

      Odgłosy kroków na korytarzu stawały się coraz wyraźniejsze. Powtarzały się co kilka minut, nieco rozpraszając nas podczas łóżkowych akrobacji.

      Wreszcie, gdy zbliżaliśmy się do miłego końca, ktoś zapukał do drzwi.

      Nic tak nie psuje szczytowania, jak podobny odgłos.

      – Otworzyć kanał audio – powiedziałem do okrętowej SI.

      Odezwał się dzwonek oznaczający przyjęcie polecenia. Okręty Crowa były względnie inteligentne, ale generalnie nie mówiły. Wykonywały polecenia i tyle. Trochę nawet wolałem to od naszych bardziej zaawansowanych, ale czasami zbyt przemądrzałych interfejsów.

      – Kto tam? – spytałem, wiedząc, że mój głos rozlegnie się na korytarzu.

      Jasmine owinęła się prześcieradłem i ruszyła do małej łazienki. Zmarszczyłem brwi i usiadłem na brzegu łóżka.

      – Mówi pan do mnie, pułkowniku Riggs? – spytał bardzo znajomy głos Marvina, mojego nazbyt inteligentnego i nadgorliwego robota.

      Marvin był czymś więcej niż zwyczajnym robotem. Był nanitowym mózgiem o ogromnej mocy obliczeniowej, z eklektycznym ciałem, które zbudował sobie z tego, co tu i ówdzie znalazł. Zresztą stale się przebudowywał. Nie istniało nic podobnego do tego stwora, czy to w postaci mechanicznej, czy organicznej.

      Jasmine wyszła z łazienki, wyraźnie zirytowana.

      – To jego słyszeliśmy na korytarzu? – szepnęła. – Kręci się tu od pół godziny. Pewnie nasłuchuje.

      Spojrzałem na nią i znowu na drzwi. Nie próbowałem zaprzeczać. Jeśli bardzo zależało mu na rozmowie ze mną, był zdolny do wszystkiego. Wyobraziłem sobie, jak przypełza do drzwi, słyszy, że uprawiamy seks, i odchodzi rozczarowany. Zapewne robił to raz za razem, jak w jakiejś pętli.

      – Jak długo tam jesteś? – spytałem.

      – Czy to ważne, pułkowniku?


Скачать книгу
Яндекс.Метрика