(Nie)pamięć. Марк ЛевиЧитать онлайн книгу.
rękę na zgodę.
– Przepraszam, byłem nietaktowny.
– Przeprosiny przyjęte, ale daruję sobie uścisk dłoni pomazanej sosem sojowym.
– A swoją drogą – odrzekł Luke, wycierając usta – te podchody nie mogą dłużej trwać. Albo wejdziesz do naszego zespołu, albo bez względu na to, co łączy cię z Joshem, zgodzisz się trzymać z daleka od naszych badań.
– Chwilami się ciebie boję, Luke. Co wy knujecie w takiej tajemnicy?
– Nic nielegalnego, ale w świecie, w którym żyjemy, panuje wystarczająco silna rywalizacja, żeby nie ryzykować, że inni skorzystają z naszych wysiłków, bo ktoś się wygada.
– Umiem trzymać język za zębami.
– Jeszcze lepiej ci się to uda, jeśli nie będziesz nic wiedziała.
Hope otworzyła okno; mdliło ją od zapachów chińskiej kuchni.
– Pewnie pomyślicie, że mam paranoję – szepnęła – ale motor, który kręcił się koło twojego samochodu, parkuje teraz na ulicy.
Josh wstał i podszedł do niej.
– To dosyć popularny model – stwierdził – ale przyznaję, że sprawa jest intrygująca. Chodź, zobacz, Luke.
– Co mam zobaczyć? Jednoślad w środku miasta? Jestem pewien, że to fascynujące. Jak dla mnie, możecie się bawić w szpiegów, ja mam robotę, idę do swojego pokoju.
Josh i Hope czatowali jeszcze przez chwilę, po czym zamknęli z powrotem okno niemal zawiedzeni. Na kampusie znajdowało się sporo motocykli z silnikami o dużej pojemności, a właściciel tego pewnie niedawno zamieszkał w okolicy.
Hope wśliznęła się pod pościel i przywarła do Josha.
– On jest zazdrosny. Możliwe, że tak bardzo się broni, bo jest zazdrosny – powtórzyła.
– Nie sądzę, żeby Luke był we mnie zakochany, jeżeli właśnie to pytanie sobie zadajesz – zakpił Josh.
– Wkraczam na jego teren, wtrącam się w waszą przyjaźń, pewnie trudno mu się w tym rozeznać – wyszeptała. – Dlaczego on nie ma nikogo?
– Luke miewał przygody, ale zawsze był sam, taki ma charakter.
– Charakter nie ma tu nic do rzeczy, to kwestia spotkania właściwej osoby. Ty też miewałeś przygody, a byłeś sam, zanim mnie poznałeś.
– Nie tak jak on i nie zawsze. Kiedyś byłem z kimś dość długo.
– To nie jest dobry pomysł, żebym została – oznajmiła Hope z naburmuszoną miną.
– Owszem, to doskonały pomysł – odparł, całując jej piersi.
Jego język zsunął się do jej pępka, musnął wzgórek łonowy i uda, następnie wyruszył ochoczo na dalszą wycieczkę.
– Doskonały… to odpowiednie słowo – jęknęła Hope.
Nazajutrz wieczorem Josh i Hope poszli do kina. Luke właśnie wracał sam, gdy zwolnił i zrównał się z nim motor. Kierowca wręczył mu kask. Luke usiadł z tyłu, po czym motocykl rozpłynął się w mroku nocy.
Zatrzymał się po dwudziestu minutach przed drogą restauracją na drugim końcu miasta.
Luke zeskoczył na chodnik, oddał kask właścicielowi i wkroczył do lokalu.
Rozpoznawszy siedzącą przy barze postać, zajął miejsce na wysokim stołku.
Flinch pstryknął palcami, dając barmanowi znak, by obsłużył gościa.
– Pański posłaniec powinien być bardziej dyskretny – szepnął Luke.
– Zważywszy na to, o czym mi pan doniósł, nie wydaje mi się, żebym to ja miał pobierać lekcje dyskrecji. Nie podoba mi się ta sprawa. Dobrze pan wie, że cenię w równym stopniu oddanie moich zespołów i umiejętność trzymania języka za zębami.
– Co ja mam na to poradzić? Są zakochani. Nigdy nie widziałem, żeby Josh był aż tak bezbronny.
– Bezbronny?
– Ona ma na niego ogromny wpływ.
– Zdaje się, że nie darzy jej pan sympatią. Chyba że jest zupełnie odwrotnie… Ale ja mam inne zmartwienia niż zaprzątanie sobie głowy studenckimi miłostkami – burknął Flinch, sącząc białe martini.
– Chciałem zaczekać parę dni, zanim panu o tym powiem, ale dokonaliśmy… znacznych postępów.
– To zabawne, jak zmienia pan temat rozmowy. Ale kto pozwolił panu uważać, że do pana należy decyzja, kiedy powiadamiać albo nie powiadamiać o rozwoju pańskich badań? Czy mam panu przypomnieć o zobowiązaniach, jakie pan podjął?
Luke nawet nie tknął kieliszka, który postawił przed nim barman.
– Słucham! – rozkazał Flinch, w którym ciekawość wzięła górę nad pobłażliwością.
Luke spokojnym, aż zbyt spokojnym tonem wyjawił, jak to pobrane z mózgu szczura i oddzielone przez niego neurony spontanicznie połączyły się z powrotem na krzemowych płytkach.
– Imponujące! – gwizdnął Flinch.
– Jutro sieć neuronów stanie się dostatecznie gęsta, żebyśmy mogli zacząć wydawać im polecenia.
Flinch postukał paznokciem w pusty kieliszek, aby barman dolał mu trunku; prawdopodobnie uważał, że gest ten bardziej odpowiada jego pozycji niż zwykła formułka grzecznościowa.
– Jeżeli to zadziała, będzie miał pan zapewniony kolejny rok wśród nas.
– Jeżeli to zadziała, będzie pan musiał zagwarantować całe studia, i to nam obu.
– Wiedziałem, że jest pan zarozumiały, ale żeby aż do tego stopnia…
– Od dziś za miesiąc – ciągnął Luke – przystąpimy do pierwszej próby duplikacji danych na proste koprocesory.
– Mówi pan poważnie?
– A czy kiedyś pana zawiodłem?
– Przyjmijmy… Z tym że nie ma pan bladego pojęcia o naturze danych, jakie będą zawierały pańskie oryginały. Co o tym sądzi pański przyjaciel?
– To samo co ja – odparł Luke, usiłując ukryć, jak bardzo rozdrażniło go pytanie Flincha. – Jeżeli eksperyment potwierdzi naszą teorię, biologiczne komponenty powinny zapamiętać dostarczone przez nas instrukcje. Zaraz po wykonaniu transferu ich elektroniczne odpowiedniki pozwolą komputerowi powielić te same instrukcje. Identycznie jak w doświadczeniu, które nam pan przedstawił, tylko bez odwoływania się do dobrej woli małpy. My zadowalamy się komórkami pobranymi z mózgu szczura. To znaczy na razie – oznajmił z dumą.
– Nie tak szybko, proszę. Miejmy nadzieję, że to zadziała przynajmniej ze szczurem. Co do reszty, zobaczymy. Poza tym nie ma mowy, żeby posunął się pan dalej bez mojej zgody. Począwszy od dzisiaj, żądam codziennego raportu, ale nie przez wewnętrzną sieć Ośrodka. Nadal będzie pan zapisywał wszystko w notesie.
– A jak wytłumaczę Joshowi, że nie publikujemy swoich wyników, chociaż tak nakazuje pański regulamin?
Flinch milczał przez chwilę zamyślony, ze wzrokiem utkwionym w obracanym w palcach kieliszku z gęstym płynem. Odstawił go powoli, a na jego wargach pojawił się uśmiech.
– Proszę powiedzieć, że planuje pan wejście smoka, że chce pan zaczekać do końca eksperymentu, aby w zamian za rezultat wydębić ode mnie opłacenie