Эротические рассказы

(Nie)pamięć. Марк ЛевиЧитать онлайн книгу.

(Nie)pamięć - Марк Леви


Скачать книгу
naprawdę jest pod wpływem tej dziewczyny, prędzej czy później powie jej o Ośrodku. Nie podoba mi się to – dodał Flinch.

      – Czy moglibyśmy jej zaproponować, żeby pracowała z nami?

      – To nie takie głupie – rzucił Flinch, wpatrując się przenikliwie w Luke’a.

      – Nie sądziłem, że ten pomysł się panu spodoba, spodziewałem się wręcz czegoś przeciwnego.

      – Ależ tak, właściwie to doskonały pomysł. Tria zawsze skłaniają do rywalizacji. Jedno przeciw dwojgu, dwoje przeciw jednemu, każde na swój rachunek, za to rzadko trzy serca bijące w jednym rytmie, a jeszcze rzadziej trzy umysły. Rywalizacja budzi gniew, jest źródłem kreatywności, wzmożonej energii. Oczywiście gdyby ta czarująca młoda dama się zgodziła, moglibyśmy zaproponować jej takie same profity jak wam. Co w połączeniu z uczuciami, jakie żywi do pańskiego przyjaciela, mogłoby ją zmotywować. – Flinch zatrzymał Luke’a, kładąc dłoń na jego dłoni. – Jedna rada, a zjadłem na tym zęby. Jeśli inicjatywa wyjdzie od pana, tylko pan na tym skorzysta i zaskarbi sobie jej wdzięczność. Zamiast być szarym pracownikiem, obejmie pan kierownictwo zespołu. A teraz proszę już iść, oczekują mnie na kolacji. Aha, i jeszcze raz brawo, jestem pod wrażeniem pańskich słów, a niełatwo mnie zadziwić. Mam nadzieję, że potrafi pan w pełni docenić ten komplement.

      – Jak mam wrócić do domu?

      Flinch zanurzył rękę w kieszeni i położył na stole kilka pogniecionych banknotów.

      – Przypuszczam, że taksówką.

      Luke przemierzył miasto z powrotem w nastroju równie ponurym jak niebo. Polecił kierowcy stanąć jakieś sto metrów przed budynkiem. Pokonał je w ulewie, która właśnie się rozszalała, i przekroczył próg przemoczony do suchej nitki. Jedyną jasną stroną tego wieczoru było puste mieszkanie. Zostawił rzeczy w swoim pokoju i aby się rozgrzać, poszedł wziąć gorący prysznic. Ledwie zdążył zgasić światło, usłyszał kroki, a po nich śmiechy. W pogrążonym w ciemności salonie Josh i Hope szukali po omacku drogi do łóżka.

      Nazajutrz rano, kiedy wstali, Luke’a już nie było.

*

      Po zajęciach Josh znalazł na komórce wiadomość od Hope:

      Jem kolację z Lukiem, nie czekaj na mnie.

      Odpowiedział natychmiast:

Nieładnie się tak odsuwać.

      Na co ona odpisała:

      Moim zdaniem to my od jakiegoś czasu

      się odsuwamy. I masz rację, nieładnie.

      Josh schował telefon do kieszeni i wzruszył ramionami. Hope wcale się nie myliła, od weekendu w Salem zaniedbywał Luke’a, co odbijało się na ich przyjaźni. Żałował, że to Hope wpadła na pomysł, by zrobić pierwszy krok, i że zapewne pokazuje mu w ten sposób, iż jest bardziej wspaniałomyślna od niego.

      5

      Czekała na niego, siedząc na schodach pod ich budynkiem.

      – Josh jeszcze nie dał ci klucza? – zapytał Luke.

      Hope wyciągnęła rękę, aby pomógł jej wstać.

      – Nie jestem twoim wrogiem, Luke. Wcale nie mam zamiaru ci go ukraść.

      – Bardzo miło z twojej strony, że mi to mówisz, ale nie jesteśmy już w piaskownicy. Róbcie, co chcecie, proszę cię tylko o jedno: nie zawłaszczaj jego całego wolnego czasu. Od dwóch tygodni Josh kompletnie nic nie robi, oczywiście nie licząc zajęć, chociaż na zajęciach też się nigdy specjalnie nie wysilał. Moja przyszłość zależy od niego i odwrotnie, a ja nie mogę sam odwalać całej roboty, żeby go kryć.

      – Zajmę się tym – odrzekła Hope. – Przyjmiesz zaproszenie na kolację?

      Luke się zawahał, po czym poprowadził ją do samochodu.

      – Chcę ci coś pokazać – oznajmił. – Wsiadaj.

      Hope także się zawahała i posłała mu dziwne spojrzenie. Usiadła na fotelu pasażera, lecz zdumiało ją, że Luke nie rusza z miejsca.

      – Nie bój się, nie zaciągnę cię w krzaki.

      – Nawet mi to przez myśl nie przeszło. No więc?

      – Spróbuję ci coś wyjaśnić – dodał Luke, włączając silnik.

      Camaro wywiozło ich za miasto. Kiedy zanurzyli się w przedmieście, Hope zapytała, dokąd jadą. Odkąd ruszyli, Luke nie powiedział ani słowa i nie odzywał się, dopóki nie dotarli na miejsce.

      Zatrzymał się przed bramą Ośrodka. Hope ciągle trzymała w dłoni komórkę i miała ochotę wysłać Joshowi wiadomość.

      – Nie ma zasięgu – stwierdziła z lekkim niepokojem.

      – Nie ma, budynek jest wyposażony w zagłuszacze sygnału. W promieniu pięciuset metrów nie da się z nikim porozumieć.

      – Co my tu robimy, Luke? Skąd te wszystkie tajemnice i co to za miejsce?

      – Przyszłość, a przyszłość może budzić lęk – odparł, odwracając się ku niej.

      – Dlaczego miałaby budzić lęk?

      – Wyobraź sobie przez chwilę, że cała dobra wola, wszystkie talenty tego świata, badacze, lekarze, artyści, rzemieślnicy i budowniczy jednoczą się, aby uczynić go lepszym, mniej okrutnym, mniej niesprawiedliwym. Jaki musiałby zostać spełniony pierwszy warunek niezbędny do wzbudzenia podobnej nadziei?

      – Nie wiem… pokonanie strachu przed utopią?

      – Nie, trzeba by ich najpierw ochronić, żeby mogli bezpiecznie pracować. Znaleźć im jakieś miejsce z dala od polityków, biurokracji, partykularnych interesów, lobby, potęg, które nie widzą żadnej korzyści w tym, żeby świat się zmienił, i wcale tego nie pragną.

      – A ten budynek jest…

      – Tak, Ośrodek jest miejscem niezależnym, odciętym od wszystkiego, a przede wszystkim od wszelkich spraw przyziemnych. Żadna z pracujących tu osób nie ma pojęcia, czy istnieją inne tego typu ośrodki, a zwłaszcza gdzie się znajdują. To kwestia bezpieczeństwa.

      – Aż do tego stopnia? – zdziwiła się Hope.

      – Bardzo trudno o nowatorskie pomysły i bardzo łatwo zrezygnować z wprowadzenia ich w życie z powodu rozmachu zadania. Myślisz, że skutki globalnego ocieplenia odkrywamy dopiero teraz? Zachodni świat wie o nich od dziesięcioleci, ale z powodów ekonomicznych człowiek prędzej troszczy się o swoje tu i teraz zamiast o przyszłość.

      – Nie malujesz wszystkiego w zbyt czarnych barwach? Jest mnóstwo ludzi dobrej woli, którzy przeciwstawiają się ekscesom tych u władzy.

      – Chciałbym ci opowiedzieć krótką historię. Trzydzieści lat temu w moim rodzinnym mieście niemowlęta zaczęły zapadać na dziwną chorobę płuc. Część z nich zmarła przed ukończeniem pierwszego roku życia, inne cierpiały na poważne dolegliwości oddechowe. W obliczu czegoś, co zakrawało na epidemię, wysłano pewnego lekarza, porządnego wiejskiego doktora, któremu polecono znaleźć wirusa lub bakterię zarażającą noworodki. Facet zabrał się do roboty, wykorzystując to, co miał pod ręką. Szukał wszędzie, w wodzie, w mleku, w pożywieniu, przebadał nawet butelki, pieluchy i wyprawki niemowlęce. Po czym któregoś wieczoru zrozpaczony, że nic nie znalazł, wyszedł na papierosa na schody przed domkiem, który mu wynajęto. Dawno już rzucił palenie, dlatego kiedy zaciągnął się po raz pierwszy, dostał potwornego napadu kaszlu. Właśnie ten papieros


Скачать книгу
Яндекс.Метрика