Эротические рассказы

Star Force. Tom 5. Stacja bojowa. B.V. LarsonЧитать онлайн книгу.

Star Force. Tom 5. Stacja bojowa - B.V. Larson


Скачать книгу
fabryki na każdym satelicie. Co godzina wychodzą z nich setki miotaczy. Na ten cel poświęcają części swoich habitatów. Nasze fabryki pracują nad najnowszym modelem kombinezonu bojowego.

      Kiwnąłem głową i wstałem.

      – Dziękuję za spotkanie. Marvin, chodź ze mną na mostek. Panowie mogą wracać do siebie.

      Po moich ostatnich doświadczeniach ze Skorupiakiem i nanookrętem wprowadziłem spore poprawki do pancerza. Nie podobało mi się ograniczenie pola ostrzału miotaczy zamontowanych na przedramionach. W sytuacji walki na małą odległość marine mógł zostać pokonany przez rozmiary swojego pancerza. Uznałem, że swobodny miotacz, połączony z generatorem tylko kablem, jest praktyczniejszy. Można wycelować go w dowolnym kierunku i, co ważniejsze, przy pojedynczym miotaczu strzelec miał do dyspozycji większą siłę ognia, a korzystał z generatora tej samej mocy. Miałem wrażenie, że zanim opuścimy ten system, każdy z moich ludzi zmuszony zostanie nie raz do strzelania do makrosów, a jeden silniejszy miotacz nadawał się do tego lepiej niż dwa słabsze. Mieliśmy tu jednak tylko trzystu marines, tak więc te zmiany nie obciążały zbytnio naszych mocy produkcyjnych.

      – Jaki jest plan na najbliższy czas, pułkowniku? – spytał Miklos.

      – Nasza jedyna fabryka znajduje się na moim okręcie – powiedziałem. – Mam zamiar zakończyć produkcję min. Po sfinalizowaniu prac nad pancerzami chcę zmodyfikować okręty. Musimy przystosować je do transportu trzynastu milionów Centaurów.

      Mój sztab się rozszedł. Ludzie przyzwyczajeni byli już do dziwnych rozkazów i wyzwań. Byłem z nich dumny. Żaden nawet się nie roześmiał, nikt nie zakwestionował możliwości wykonania planu. W szczytowym momencie, podczas drugiej wojny światowej, siły zbrojne Stanów Zjednoczonych liczyły właśnie około trzynastu milionów. Czemu więc Siły Gwiezdne nie miałyby poprowadzić tylu kozłów?

      Nie miałem zamiaru używać wszystkich ochotników. Bez odpowiedniego uzbrojenia byliby bezużyteczni przeciw makrosom. Prawdziwe wyzwanie stanowiło maksymalne zwiększenie liczby wyszkolonych, uzbrojonych żołnierzy, których w rozsądnym czasie mógłbym przetransportować na pole bitwy. A czas działał przeciw nam. Miałem pewność, że po rozpoczęciu kampanii dowództwo makrosów na planetach Edenu zorientuje się, o co nam chodzi. Zda sobie sprawę, że uderzymy na wszystkie planety. A ponieważ dysponowało o wiele większymi mocami produkcyjnymi, zniszczenie wroga miało być bardzo trudnym zadaniem.

      Kiedy wszyscy wyszli, Marvin i ja przeanalizowaliśmy naszą sytuację operacyjną. Nie podobało mi się to, co zobaczyłem. Na każdym ze światów istniały co najmniej trzy fabryki pod kopułami, przynajmniej tyle dało się zobaczyć. Kolejne mogły funkcjonować pod ziemią lub na dnie oceanów.

      Dotknąłem na ekranie najbliższej z sześciu planet.

      – To musi być to, Marvin. Ten najbliższy. Jest zimny, ale nadaje się do zamieszkania. Tak się składa, że to także rodzinna planeta Centaurów. Mogą dostać to, czego chcą. Będziemy musieli przeprowadzić bombardowania tych kopuł, niszcząc możliwości produkcyjne makrosów, zanim obrócą się przeciw nam. Trzeba użyć taktycznych bomb nuklearnych. Jeśli trafimy je w tym samym czasie, powinny paść.

      – Nie zgadzam się – powiedział Marvin, wpatrując się jednocześnie we mnie i w wyświetlacz.

      Spojrzałem na niego.

      – Czemu?

      – Potrzebujemy tych kopuł, ściślej, potrzebujemy dużych fabryk, znajdujących się w środku.

      – Po co? Nie potrafimy ich użyć.

      – O tak, wydaje mi się, że potrafimy.

      – Jak?

      – Studiowałem zapisy pana poprzednich bitew w tym systemie. Nie podjęto żadnych prób przechwycenia tych fabryk i skorzystania z nich. Cele Sił Gwiezdnych można zrealizować dużo szybciej, jeśli się to zrobi.

      – Uważasz, że możemy je przejąć?

      – Zrobił to pan z fabrykami nanitów. W przypadku wielkich systemów proces wcale tak bardzo się nie różni.

      – Ale nie możemy do nich mówić. Zawsze wybuchają nam w twarz.

      Marvin wykręcił jedną ze swoich macek i znalazł odpowiedni zapis wideo. Na ekranie pojawiły się zapisy walk w Ameryce Południowej.

      – To po prostu sprawa trudności w komunikacji – powiedział. – Te maszyny nie mówią tym samym językiem co nanity, ale podobnym. To jego prymitywniejsza odmiana. Wcześniejsza wersja tego samego protokołu binarnego.

      Spojrzałem na niego.

      – Możesz z nimi rozmawiać? Możesz zmienić ich oprogramowanie, zanim się wysadzą?

      – Tak.

      – Ale musimy cię tam przetransportować, do jednej z tych kopuł, prawda?

      – Tak.

      Kiwnąłem głową. Wróciły wspomnienia. Kiedy mieliśmy do czynienia z fabrykami makrosów, do środka kopuły udało nam się wejść jedynie na piechotę. Żadna forma energii nie mogła spenetrować konstrukcji. Tylko bezpośrednie trafienia bronią nuklearną odnosiły skutek. Jednak po czymś takim fabryki nie nadawały się do użytku. Gdyby udało się do środka przemycić Marvina, mógłby przeprogramować maszyny i przeciągnąć je na naszą stronę.

      Myśl ta wydawała mi się magiczna i wkrótce zupełnie mnie pochłonęła. Otworzyły się całkowicie nowe możliwości. Nawet z jedną taką superfabryką mógłbym produkować niewyobrażalne ilości potrzebnych mi rzeczy.

      – Zrobimy to, Marvin – powiedziałem, zwracając się w stronę robota. – Zrobimy to albo zginiemy, próbując.

      – To logiczne założenie – odparł.

      Rozdział 7

      W ciągu kilku dni przemieściliśmy niszczyciele nad cel – górzystą planetę, nakrapianą pokrytymi śniegiem szczytami i poprzecinaną szmaragdowymi dolinami. W pobliżu znajdował się duży satelita Centaurów.

      W trakcie długich rozmów potwierdziłem, że ich fabryki produkują zestawy ciężkiej broni. Lekkie lasery, jakie dotychczas posiadały, nie nadawały się do walki z wielkimi maszynami. Projekt praktycznie skopiowałem z naszej podstawowej broni piechoty, z niewielkimi modyfikacjami, niepogarszającymi jej parametrów, a generatory zostawiłem zupełnie bez zmian. Miotacze mocowane miały być na uprzężach, dostosowanych do czworonożnych ciał. Każdy zestaw wyposażony został w lekki, nanitowy hełm z goglami, dostosowanymi do szeroko rozstawionych oczu. Chronił on właściwie tylko wzrok i zaopatrzony był w system komunikacyjny. Najważniejszą jednak część zestawu stanowił sam miotacz, który miał być noszony przez Centaury na krótkich, pękatych przedramionach. Połączony z generatorem na grzbiecie dawał gotowego do walki żołnierza.

      A w zasadzie powinien, bo nie dawał. Testowaliśmy go i natychmiast wynikł problem. Pojedynczy Centaur nie mógł unieść ciężkiego zestawu. Sprzęt ważył około czterystu kilogramów i nawet najpotężniejsi obcy mieli kłopoty, by się w nim poruszać. Mniejsze osobniki prawie załamywały się pod jego wagą.

      Marszcząc brwi, wyciągnąłem komunikator i przy pomocy Marvina połączyłem się z Centaurami znajdującymi się w obozie przygotowawczym na terenie ich satelity.

      – Dostojny ludzie wiatru – zacząłem. Zawsze dobrze było rozpoczynać rozmowę od właściwego tytułowania. – Mamy pewien problem. Wasi wojownicy nie są wystarczająco silni, by nieść ciężkie systemy uzbrojenia, niezbędne do zniszczenia maszyn.

      – Nasze serca są czyste i pełne dumy. Rzeki na naszym świecie mogą nie unieść kamienia, ale z biegiem czasu przesuną go.

      – To


Скачать книгу
Яндекс.Метрика