Star Force. Tom 1. Rój. B.V. LarsonЧитать онлайн книгу.
dopełnił dzieła. Mostek nabrał niemal domowego ciepła.
Na końcu ściągnąłem co się dało z lodówki i kuchennych szafek. Ramię okazało się niewystarczająco precyzyjne. Butelki się potłukły, musiałem zadowolić się puszkami.
Niewiele czasu zabrało mi przygotowywanie wczesnego śniadania. Piwo, płatki śniadaniowe, torba jabłek, które smarowaliśmy masłem orzechowym. Wyjątkowo nam smakowało, zmuszając mnie do zastanowienia, jak długo już jestem na statku. Tak, oczywiście, musiał już nadejść ranek.
Uznałem, że już pora dowiedzieć się czegoś o dzieciach. Udało się je ożywić czy nie? Ale nim zdążyłem wstać, rozpętało się piekło.
– Wykryto nieprzyjaciela. Odebrano sygnał zagrożenia. Gromadzenie rozpoczęte.
Oboje z Sandrą mieliśmy tylko tyle czasu, by wymienić zdumione spojrzenia. Zdążyłem pomyśleć: „Co, do dia…”, nim okręt przechylił się i zaczął gwałtownie nabierać wysokości. Ściana mostku naprzeciw „drzwi do toalety” stała się jego częścią najwyższą, lecz nie sufitem, powiedziałbym, że przekrzywiona jest pod kątem około czterdziestu pięciu stopni.
Ustawiłem fotel w miejscu, które stało się nagle „dziobem” Alamo. Ześlizgnął się teraz, uderzył w stół, a stół wpadł na kanapę.
Wyciągnąłem ręce do Sandry. Chciałem odciągnąć ją na bok, ale okrętowi to się nie spodobało. Kilkanaście ramion wyłoniło się z podłogi oraz z sufitu, owinęło dziewczynę, oderwało ode mnie i uniosło w górę. Przycisnęły ją do sufitu, szarpiącą się i przeklinającą. Mogłoby to być nawet śmieszne… gdybyśmy mieli pewność, że przeżyjemy następne kilka sekund.
– Alamo, unieruchom meble! – rozkazałem. – Mogą mnie zranić.
Ramiona opasały i unieruchomiły wszystko, co mogło się poruszyć. Odepchnąłem rozbity stół, usiadłem na wysmarowanej masłem orzechowym kanapie, opartej o tylną ścianę mostka. Poczułem, że jej oparcie wciska mi się w plecy. Przeciążenie? Czyżbyśmy przyspieszali aż tak gwałtownie? Wcześniej, gdy lataliśmy nad Ziemią, nie czułem nic. Z jaką właściwie szybkością poruszamy się w tej chwili?
Nie znałem odpowiedzi na żadne z tych pytań. Za to otoczył mnie wszechobecny zapach rozlanego piwa. Wszędzie było go pełno, czułem, jak przesiąka mi przez spodnie.
– Alamo, co się dzieje? – spytałem.
– Personel dowódczy musi przygotować się do walki. Czekam na rozkazy.
Walki?
– Alamo, uruchom łączność na kanale publicznym statek – statek. Chcę słyszeć transmisje innych jednostek.
Mostek wypełnił natychmiast zgiełk przekrzykujących się głosów. Słyszałem fragmenty rozmów, jakieś krzyki.
– Co się dzieje? – spytała Sandra, nadal przyszpilona do sufitu.
– Alamo, umieść Sandrę w tym fotelu.
Statek spełnił polecenie, dziewczyna przeleciała łagodnie dystans dzielący ją od wskazanego miejsca. Na rękach i nogach miała sińce i czerwone pręgi – pozostałości po krępujących ją przed chwilą więzach.
– Wiesz, co się, do diabła, dzieje, Kyle? – spytała.
– Właściwie nie – przyznałem – ale sądzę, że wylatujemy w kosmos. Dotyczy to chyba wszystkich okrętów z tej „floty”.
Usłyszałem Jacka Crowa, donośnie i gniewnie nawołującego do zachowania spokoju. Kazał wszystkim zamknąć się i ściszyć dźwięk, swoim ludziom przede wszystkim. Muszę przyznać, że jeden zdecydowany, wydający krótkie polecenia głos, dzięki któremu miało się coś do zrobienia, bardzo pomagał w opanowaniu paniki, którą odczuwaliśmy chyba wszyscy.
Mniej więcej dwadzieścia głosów ucichło posłusznie, po czym Crow poprosił o meldunki „buntowników”. Tylko dwadzieścia? Jeśli tak, to trochę przesadził, opowiadając mi o liczebności swej floty. Z drugiej strony „buntowników” zgłosiło się też około dwudziestu, łącznie ze mną. Czyli razem czterdzieści statków.
Trochę mało, jak na siedemset ileś, a o tej liczbie mi mówiono. Czym zajmuje się reszta? Czyżby ciągle szukała personelu dowódczego? Jeśli tak, to zapewne krąży nisko nad Ziemią, szuka, szuka, wyciąga ludzi z łóżek, a potem ich morduje. Zadrżałem. Przypomniałem sobie o dzieciach. Chciałem zapytać Alamo, co się z nimi dzieje, ale z wysiłkiem się powstrzymałem. A jeśli czekały mnie złe wieści? Co, jeśli któremuś się nie udało? Nie mogłem pozwolić sobie na rozpraszanie uwagi, nie w tej sytuacji. Teraz musiałem myśleć szybko i jasno. Odwołałem się do tej zawsze chłodnej części umysłu, do której emocje nie miały dostępu. Musiałem zająć się walką – cokolwiek to znaczyło – jeśli ktokolwiek z nas miał przeżyć to doświadczenie.
– Sądzę, że niektórzy z was nie odezwali się na skutek uszkodzenia łączności… lub śmierci – oznajmił Crow. – Przyjmiemy to drugie założenie.
Następnie nakazał wszystkim zabezpieczyć ruchome przedmioty ściągnięte na pokład, co sam zrobiłem wcześniej.
Nienawidzę wrażenia lotu na ślepo. Gdzie byliśmy? Gdzie był przeciwnik, którego nie dało się nawet zobaczyć? Problem polegał niewątpliwie na odmiennościach obcej fizjologii. Miałem silne podejrzenie, że budowniczowie tych okrętów nie mieli oczu. A przynajmniej wzrok był dla nich zmysłem drugorzędnym.
Crow wymieniał kolejne nazwiska, niektóre kilkakrotnie. Szybko zorientowałem się, że część jednostek nie odpowiada. Co się z nimi stało? Dowódcy już nie żyli? Zmiażdżyły ich kanapy, zestrzelili wrogowie? A właściwie to, do ciężkiej cholery, co mielibyśmy zrobić, kiedy spotkamy tych wrogów? Nie miałem pojęcia, jak pilotować Alamo, przecież jak na razie rozkazywałem mu tylko wyciągać rzeczy przez okna własnego domu.
Czasami, kiedy wpadasz w panikę, wszystko zaczyna iść źle. Jesteś w szoku, nie potrafisz normalnie myśleć. W panice zachowujesz się chaotycznie, bez sensu. Ale mnie to raczej nie dotyczyło. Ilekroć pojawiało się niebezpieczeństwo, zawsze funkcjonowałem na sto procent, myślałem szybciej, bardziej logicznie. Kiedyś, już w rezerwie, ale przed przejściem do pracy na uniwersytecie, zajmowałem się automatyką przemysłową. Pewnego razu właśnie to zajęcie wpędziło mnie w poważne kłopoty. Zapłacono mi za system komputerowy do kontroli reaktora chemicznego produkującego powłoki do samochodowych zbiorników gazu. Popełniłem błąd w bazie danych. Dokładnie pamiętam tę chwilę. Reaktor rozpoczął procedurę automatycznego wyłączenia, a mój mózg wszedł na najwyższe obroty. Natychmiast zrozumiałem, co zrobiłem źle i gdzie. Tysiące linii kodu, jeden błąd, ale błąd krytyczny. Jeszcze nigdy nie myślało mi się tak szybko jak wówczas. Manipulowałem kontrolkami reaktora w wielkim napięciu, bałem się reakcji egzotermicznej i pożaru. Po wszystkim odbyła się wielka czystka, pogrożono procesami sądowymi, ale nikt nie zginął.
Nie spanikowałem.
Przeciążenie, wciskające mnie w mokre oparcie kanapy, jeszcze się zwiększyło. Przyspieszaliśmy. I lecieliśmy w górę, diabli wiedzą dokąd. Jak w wypadku samochodowym czas wydawał się zwalniać biegu, a wydarzenia nabrały wręcz nadrzeczywistej klarowności.
I wówczas wpadłem na pewien pomysł.
– Alamo, masz ukształtować przednią ścianę mostka. Chcę, żeby przybrała kształt obiektów poza statkiem. Chcę zobaczyć… guzki na ścianie… małe wypukłości… po jednej na każdy okręt własny i nieprzyjaciela.
Mogło się wydawać, że trwa to bardzo długo, ale minęło pewnie niespełna trzydzieści sekund, nim ściana naprzeciw nas, ta, która stała się niemal sufitem, zaczęła się zmieniać. Przypominała