Star Force. Tom 4. Podbój. B.V. LarsonЧитать онлайн книгу.
się.
– Jasne, że nie. Ale możesz je mieć za czterdzieści osiem godzin. Koniec przekazu.
Sygnał jednak nie urwał się. Słyszałem małą szamotaninę i brzdęk tłuczonego szkła. Generał przewrócił chyba na siebie stolik.
– Zabieraj to ze mnie i daj mi mocnej kawy! – krzyknął. Chwilę później sygnał zniknął.
Przez pięć minut siedziałem, myśląc i przecierając co jakiś czas twarz. W końcu pojawiła się Sandra.
– Nie mam czasu na jedzenie. – Pokręciłem głową.
– Spodziewałam się, że tak powiesz.
Przyniosła tacę kanapek i kawę.
Jedliśmy w ciszy. Sandra przyglądała mi się.
– Mogę jakoś pomóc? – spytała.
– A masz pomysł na pozbycie się dziewięćdziesięciu dwóch okrętów wściekłych makrosów?
Zaprzeczyła ruchem głowy.
Zmusiłem się do uśmiechu i jadłem dalej.
Rozdział 10
Zasnąłem późno wewnątrz Jednostki Szóstej. Obudził mnie brzęczyk połączenia. Nie miałem pojęcia, która była godzina. Komory nie posiadały okien. Ale nawet gdyby je posiadały, zobaczyłbym jedynie metalowe ściany wieżyczki laserowej.
Siadając, zauważyłem, że Sandra zniknęła, a prototyp mojego nowego pancerza bojowego leży w szufladzie wylotowej. Sięgnąłem po komunikator w momencie, kiedy znów zaczął brzęczeć.
– Tu Riggs.
– Pułkowniku, mamy nowe kontakty – odezwał się Barrera, spokojny jak zawsze.
– Kontakty? – spytałem. – Przy pierścieniu Wenus? Proszę podać liczbę i konfigurację.
– Tak, przy pierścieniu Wenus. Te nowe kontakty to okręty inwazyjne. Cylindryczny kształt i wymiary dokładnie odpowiadają parametrom. Jest ich sześć, sir.
– Przeszły przez pole minowe?
– Pole zostało całkowicie zlikwidowane, sir. Makrosy przez całą noc metodycznie rozstrzeliwały każdą minę, którą tam mieliśmy.
Podniosłem hełm i spojrzałem na wewnętrzny zegar. Była czwarta trzydzieści rano. Barrera cały czas dyżurował przy moim biurku. Zapewne nie spał, a mimo to jego głos brzmiał spokojnie i kompetentnie.
W plastikowym pojemniku znalazłem nieco zimnej kawy, przyniesionej wczoraj przez Sandrę. Upiłem łyk i skrzywiłem się. Była okropna.
– Czy wykonali jakiś ruch? – spytałem.
– Nie, sir. Jeszcze nie.
– Dobrze. Proszę mnie informować.
– Oczywiście, sir.
Przeciągnąłem się. Przeciwnik nadal czekał na posiłki. Jeśli dotąd się nie ruszył, mogło to oznaczać tylko, że kolejne okręty były w drodze. Miałem nadzieję, że to oczekiwanie potrwa miesiące, a przybyłe siły okażą się nieznaczące. Głupią nadzieję.
Około szóstej pojawiła się Sandra ze śniadaniem. Do tego czasu miałem już na sobie większość nowego pancerza, ale musiałem prosić ją o pomoc w założeniu hełmu. Teraz dopiero zauważyłem błąd w projekcie. Musiałem przeprojektować go tak, by sam zapinał się przy pomocy zaprogramowanych nanitów. W grubych rękawicach nie potrafiłem samodzielnie zapiąć klamer. To było niedopuszczalne. Nie chciałem wyposażać ludzi w kombinezon próżniowy, którego nie dałoby się założyć samodzielnie. Znalezienie się w sytuacji awaryjnej oznaczałoby śmierć.
– Wyglądasz jak dziwoląg – powiedziała Sandra, gdy już się ubrałem.
– Dzięki – mój głos, lekko wytłumiony przez hełm, brzmiał dziwnie. Jakbym mówił z wiadrem na głowie.
Nie miałem pod ręką lusterka, ale wiedziałem, że wyglądam nieco pokracznie. Ten pancerz nie przypominał naszych poprzednich kombinezonów, które zbudowane były z nanowłókna, z kilkoma płytami chroniącymi najważniejsze obszary. Nowy pancerz składał się prawie w całości z płyt czarnego metalu. Zachodziły na siebie, aby zapewnić względną swobodę ruchów. Nanitowy kombinezon nadal znajdował się wewnątrz.
– Po co taki ciężki pancerz? – spytała Sandra. – Poza oczywiście ochroną przed ogniem?
– Poprzedni sprzęt tak czy inaczej był za ciężki – odpowiedziałem jej. – W nieważkości działałby w porządku, ale przy przyspieszeniu czy na planecie o dużej grawitacji moglibyśmy mieć kłopoty z poruszaniem. Ten jest inny. To egzoszkielet.
– Czyni cię silniejszym?
– Dużo silniejszym.
Sandra wstała, przechyliła głowę na bok i uśmiechnęła się psotnie.
– Sprawdź się ze mną na rękę – zaproponowała.
– Nie mamy na to czasu.
– Ej, przecież chciałeś sprawdzić ten pancerz.
– No dobrze – powiedziałem, siadając przy stole.
W końcu dostosowaliśmy meble do wagi naszych ciał. Stołek załamał się jednak pode mną. Chyba trzeba będzie znowu wszystko wzmacniać.
– Jeśli wyrwiesz mi ramię, będziesz musiał zabrać mnie do szpitala – powiedziała Sandra, z lekką obawą przyglądając się kleszczom, które położyłem naprzeciw niej.
– Będę ostrożny. Żadnego ściskania, tylko siła poprzeczna – obiecałem.
– W porządku.
Musieliśmy przedstawiać zabawny widok, ogromny, stalowy potwór siedzący naprzeciw dziewczyny nieważącej nawet dziesięć procent tego, co ja. Sięgnęła i chwyciła moją dłoń.
– Ten kombinezon wibruje – zachichotała. – Łaskocze.
– To egzoszkielet. Gotowa?
– Czemu nie?
Zablokowałem ramię, ale nie poruszałem nim. Sandra naparła. Czułem nacisk, ale był on niczym w porównaniu do siły, jakiej używała. Pozwoliłem jej oszukiwać i wstać, by mogła użyć wsparcia nóg.
– Gotowa? – powiedziałem, udając, że nie zauważam jej wysiłków.
– Ty draniu. Nie ruszę tego ramienia. Za mało ważę.
Jak na swoją wagę, Sandra dysponowała niewiarygodną siłą, ale ogólnie nie była silniejsza niż przeciętny znanityzowany marine. To szybkość i celność czyniły ją tak niebezpieczną.
Wykonałem nagle zamiatający, poprzeczny ruch ramieniem, skręcając je w nadgarstku. Sandra wydała przeciągły okrzyk i przeleciała przez pokój. Wykonała w powietrzu salto i wylądowała na nogach.
– To nie w porządku – powiedziała. – Jesteś teraz maszyną. Równie dobrze mogę się siłować z czołgiem.
Wstałem, zahaczając lekko o stół. Na rogu pojawiło się spore wgniecenie.
– Cholera, trzeba uważać w tym wdzianku – stwierdziłem.
– Co jeszcze potrafi?
– Chodźmy na zewnątrz.
Wyszliśmy na słońce. Mijani marines patrzyli na mnie dziwnie, ale – co gorsza – zwróciła się w moim kierunku połowa wież. Oblał mnie pot. Byłem dla nich nowym kontaktem, najprawdopodobniej wrogim. Zaraz potem kolejne wieże odwróciły się w moją stronę. Zamarłem.