Bastion. Стивен КингЧитать онлайн книгу.
– poprawił go Dziurawiec i znowu zaczął jechać zakosami. – Heeja! Heeja!
– Zatrzymasz się tutaj? Jestem głodny, stary.
– Bez przerwy jesteś głodny.
– Pierdol się. Kiedy sobie zaćpam, zawsze mam ochotę wrzucić coś na ruszt.
– To może wciągnij mojego małego, co?
– Mówię serio, Andy. Zatrzymaj wóz.
– Dobra, dobra. Przydałoby się też trochę forsy. Na razie udało nam się zgubić pościg. Zgarniemy trochę grosza i wypieprzamy na północ. Mam już dość tej cholernej pustyni.
– W porządku – mruknął Lloyd.
Nie wiedział, czy to efekt działania narkotyku, czy czegoś innego, jednak nagle ogarnęło go uczucie graniczące z paranoją, jeszcze silniejsze niż na autostradzie. Ale Andy miał rację, potrzebna im forsa. Zrobią sobie postój przed tym miasteczkiem i powtórzą numer z Sheldon. Zdobędą trochę zielonych, parę map drogowych, zamienią tego cholernego connie na coś, co bardziej będzie się zlewać z tłem, a potem ruszą na północny wschód, korzystając z mniej uczęszczanych dróg.
– Powiem ci coś, stary… – zaczął Dziurawiec. – Nie wiem dlaczego, ale nagle poczułem się jak kot z długim ogonem w pokoju pełnym bujanych foteli.
– Wiem, co masz na myśli, pękaczu – odparł Lloyd i obaj wybuchnęli śmiechem.
Burrack było dość dużym miasteczkiem. Przemknęli przez nie i kiedy dotarli do rogatek, zobaczyli stację benzynową z kafejką i sklepem.
Na parkingu stał stary ford kombi i zakurzony olds z zabudowaną przyczepą, w której stał koń.
Kiedy Andy zakręcił kierownicą i continental wjeżdżał na podjazd, koń przyglądał się im ze swojego boksu.
– Ten powinien być w sam raz – stwierdził Lloyd.
Andy kiwnął głową, sięgnął po magnum i sprawdził, czy jest naładowane.
– Jesteś gotowy? – zapytał.
– Chyba tak – odparł Lloyd, zaciskając dłonie na schmeisserze.
Przeszli przez parking.
Policja już od czterech dni znała ich tożsamość. Zostawili swoje odciski palców w całym domu Wspaniałego George’a i w sklepie, w którym zastrzelili staruszka ze sztuczną szczęką. Należący do niego pick-up został odnaleziony niecałe dwadzieścia jardów od ciał trzech osób, które jechały continentalem, więc można było założyć, że ludzie, którzy zamordowali Wspaniałego George’a i sklepikarza, mają na swoim koncie także i te trzy osoby.
Gdyby Andy i Lloyd zamiast magnetofonu słuchali radia, wiedzieliby, że ściga ich cała policja Nowego Meksyku i Arizony. Nie zdawali sobie sprawy, że ich działania mogły spowodować takie zamieszanie.
Stacja benzynowa była samoobsługowa – pracownik sklepu musiał tylko włączyć dystrybutor. Podeszli do niewielkiego budynku i weszli do środka. Wzdłuż ścian ciągnęły się trzy rzędy półek z różnymi towarami. Stojący przy ladzie facet w kowbojskim stroju płacił właśnie za paczkę papierosów i pół tuzina slim jimów. Nieco dalej jakaś niska kobieta o kręconych czarnych włosach wybierała sos do spaghetti.
W powietrzu unosił się zapach cukierków toffi, kurzu i tytoniu.
Właściciel sklepu był piegowaty i miał na sobie szarą koszulę. Na głowę założył czapeczkę z czerwonym napisem „Shell”. Kiedy drzwi się otworzyły, uniósł wzrok i jego oczy rozszerzyły się ze zdumienia.
Lloyd oparł metalową kolbę schmeissera na ramieniu i puścił krótką serię w sufit. Dwie wiszące na drutach żarówki eksplodowały.
Facet w kowbojskim stroju drgnął i zaczął się powoli odwracać.
– Nie ruszać się, to nikomu nic się nie stanie! – ryknął Lloyd, ale Dziurawiec natychmiast udowodnił, że jego kumpel kłamie, rozwalając na miejscu ciemnowłosą kobietę.
Upadła ciśnięta w tył impetem kuli, buty spadły jej z nóg.
– Kurde, Dziurawiec! – krzyknął Lloyd. – Nie musiałeś…
– …jej dziurawić, stary! – dokończył Andy. – Teraz już nigdy nie będzie oglądać Jerry’ego Falwella! Heeja! Heeja!
Facet w kowbojskim stroju nadal powoli się odwracał. W lewej ręce trzymał papierosy. Światło wpadające przez szyby w oknach i drzwiach odbiło się w ciemnych szkłach jego okularów. Za pasem miał rewolwer kalibru .45. Kiedy Lloyd i Andy patrzyli na zabitą kobietę, wyciągnął go, wymierzył i strzelił.
Lewa strona twarzy Dziurawca zniknęła wśród rozbryzgów krwi, strzępów tkanek i pokruszonych zębów.
– Dostałem! – zawył Andy, upuszczając magnum i zataczając się w tył. Wymachując rękami, strącał z półek torebki z chipsami, tacos i cheez doodles. – Postrzelił mnie, Lloyd! Uważaj! Postrzelił mnie! Postrzelił mnie!
Z impetem wpadł na drzwi, wyrywając jeden z zawiasów z framugi, i usiadł ciężko na werandzie na zewnątrz.
Wstrząśnięty Lloyd nacisnął spust raczej odruchowo niż w samoobronie. Wnętrze sklepu wypełnił huk schmeissera. Stojące na półkach puszki rozprysnęły się, a słoiki zaczęły pękać, rozbryzgując dokoła strumienie posiekanych marynat i oliwek. Szklana ścianka chłodziarki do pepsi rozleciała się z brzękiem. Butelki dr. peppera, jolta i orange crush eksplodowały jak gliniane koguciki. Wszędzie rozlewały się spienione strugi różnych napojów.
Facet w kowbojskim ubraniu znowu spokojnie wymierzył, po czym nacisnął spust.
Lloyd bardziej poczuł, niż usłyszał, jak kula śmignęła mu tuż nad głową – tak nisko, że zrobiła mu przedziałek we włosach. Zatoczył schmeisserem szeroki łuk, omiatając długą serią całe wnętrze sklepu, od lewej strony do prawej.
Facet za kontuarem zniknął tak błyskawicznie, że można byłoby pomyśleć, iż ktoś otworzył pod jego nogami zapadnię.
Automat do gum przestał istnieć. Czerwone, niebieskie i zielone kulki potoczyły się we wszystkich kierunkach. Słoje stojące na ladzie rozprysnęły się z hukiem. W jednym z nich znajdowały się marynowane jajka, w innym wieprzowe nóżki. Pomieszczenie natychmiast wypełniła ostra woń octu.
Mężczyzna w kowbojskim stroju dostał trzy kule w brzuch i część wnętrzności wyleciała mu przez otwory w plecach, rozbryzgując się po całej ladzie. Upadł, w dalszym ciągu ściskając w jednej ręce rewolwer, a w drugiej paczkę lucky strike’ów.
Przerażony Lloyd nie przestawał strzelać. Broń w jego dłoniach nagrzewała się coraz bardziej. Podziurawiony kulami automat z butelkowaną sodówką runął na ziemię z głośnym brzękiem. Dziewczyna z kalendarza otrzymała postrzał w smukłe brzoskwiniowe udo. Szafka z książkami w miękkiej oprawie przewróciła się na ziemię. Zaraz potem schmeisser umilkł – jego magazynek był pusty. Cisza, jaka zapadła, wydawała się niemal ogłuszająca. Wokół unosiła się woń prochu.
Lloyd z zaciekawieniem przyjrzał się kowbojowi.
– Postrzelił mnie! – zawył Andy i ponownie wtoczył się do wnętrza sklepu. Szarpnął przy tym tak gwałtownie drzwi, że wyrwał z futryny drugi zawias. Drzwi z trzaskiem upadły na werandę. – Spójrz, Lloyd, postrzelił mnie! – wrzasnął znowu.
– Dostałem go, stary – powiedział Lloyd uspokajająco, ale Dziurawiec zdawał się go nie słyszeć. Wyglądał okropnie. Jego prawe oko przypominało