Bastion. Стивен КингЧитать онлайн книгу.
siły wyrżnął przodem w jego błotnik.
Rozległ się zgrzyt rozdzieranego metalu. Fotograf rąbnął głową w kierownicę i krew trysnęła mu z nosa.
Rzucając przez ramię przerażone spojrzenia, przesunął się po ciepłym, pokrytym plastikiem siedzeniu, otworzył drzwiczki od strony pasażera i wbiegł w boczną drogę. Stały na niej zasieki z drutu kolczastego, więc rzucił się szczupakiem, aby je pokonać. Jak oszalały zaczął przedzierać się przez druty.
Uda mi się. Musi mi się udać. Mogę biec w nieskończoność… – myślał.
Po chwili upadł po drugiej stronie zasieków z nogą uwięzioną pomiędzy drutami. Kiedy usiłował uwolnić rozdartą kolcami nogawkę i nogę, do zasieków podeszli dwaj mężczyźni z karabinami w rękach.
Próbował ich zapytać, dlaczego chcą go zabić, ale z jego ust dobył się jedynie zduszony, bezradny skrzek i zaraz potem tył jego czaszki, oderwany kulami, rozprysnął się w strudze krwi i strzępów mózgu.
Tego dnia w gazetach nie opublikowano żadnej informacji na temat choroby czy jakichkolwiek innych kłopotów w Sipe Springs w Teksasie.
ROZDZIAŁ 18
Nick otworzył drzwi pomiędzy biurem szeryfa Bakera a celami i w tej samej chwili Vincent Hogan i Billy Warner zaczęli z niego szydzić. Zajmowali dwie małe jak puszki sardynek cele po lewej stronie. Mike Childress siedział w jednej z cel po prawej. Druga była pusta, gdyż Ray Booth, ten z sygnetem, zdołał czmychnąć.
– Hej, ty głupku! – zawołał Childress. – Ty pierdolony dupku! Co się z tobą stanie, kiedy już stąd wyjdziemy? Jak sądzisz? Co się z tobą stanie, ty chuju?
– Osobiście oberwę ci jaja i wepchnę do gardła, żebyś się nimi udławił – oświadczył Billy Warner. – Kapujesz?
Jedynie Vince Hogan nie brał w tym udziału. Mike i Billy nie mieli z niego wielkiego pożytku, gdy dwudziestego trzeciego czerwca zostali zgarnięci i wsadzeni za kratki do czasu rozprawy. Kiedy szeryf dał Vince’owi popalić, pękł jak przekłuty balon.
Baker powiedział Nickowi, że mógłby wnieść oskarżenie przeciwko tym chłopakom, ale gdyby doszło do procesu, nie miałby nic prócz zeznania Nicka przeciw zeznaniom trzech aresztantów – albo czterech, gdyby udało im się dopaść Raya Bootha.
Kiedy Nick trochę lepiej poznał szeryfa Johna Bakera, zaczął żywić wobec niego ogromny szacunek. Ten ważący niemal dwieście pięćdziesiąt funtów były farmer, jak łatwo można się domyślić, miał wśród aresztantów przydomek Wielkiego Złego Johna. Szacunek, jaki żywił wobec niego Nick, nie wynikał z tego, iż Baker dał mu pracę polegającą na sprzątaniu pomieszczeń posterunku, ale dlatego, że postanowił dopaść łobuzów, którzy go pobili i zabrali mu pieniądze – jakby Nick był członkiem jednej z szanowanych rodzin w mieście, a nie głuchoniemym włóczęgą. Wiedział, że wielu innych szeryfów z południa prędzej skazałoby go na sześć miesięcy obozu pracy albo nawet więzienia.
Należącym do Bakera power wagonem pojechali do tartaku, w którym pracował Vince Hogan. Pod deską rozdzielczą wozu leżała strzelba śrutowa oraz „kogut” z magnesem – szeryf przyczepiał go do dachu, jeżeli wybierał się gdzieś służbowo.
Gdy dwa dni temu zatrzymał się na parkingu przed tartakiem, również to zrobił. Chrząknął, splunął przez okno, wydmuchał nos i otarł zaczerwienione oczy chusteczką. Mówił przez nos. Nick go nie słyszał, ale wcale nie musiał. Było dla niego oczywiste, że facet jest przeziębiony.
– Kiedy go zobaczymy, złapię go za rękę i spytam: „Czy to jeden z nich?”. A wtedy ty pokiwasz głową – powiedział Baker. Tylko to mnie interesuje. Po prostu pokiwaj głową. Jasne?
Nick kiwnął głową. Zrozumiał.
Vince pracował przy cięciu desek, wkładając długie, prostokątne kawałki drewna do wnętrza maszyny. Podłogę pokrywały trociny, których było tak dużo, że prawie zakrywały czubki wielkich roboczych butów Vince’a. Kiedy ich zobaczył, uśmiechnął się nerwowo do szeryfa i z niepokojem przeniósł wzrok na stojącego obok niego Nicka.
Twarz głuchoniemego była wychudzona, wciąż jeszcze mocno poobijana i w dalszym ciągu bardzo blada.
– Sie masz, Wielki Johnie, co tu robisz z tym robolem?
Inni pracownicy tartaku przyglądali się im z uwagą, co chwila przenosząc wzrok od Nicka do Bakera i z powrotem, jakby oglądali jakąś nową odmianę tenisa. Jeden z nich strzyknął strugą tytoniu w trociny i otarł podbródek nasadą dłoni.
Szeryf schwycił Vince’a Hogana za opalone ramię i pociągnął go do przodu.
– Ej, co jest grane, Wielki Johnie? – zaprotestował tamten.
Baker odwrócił głowę, aby Nick widział jego usta.
– Czy to jeden z nich?
Nick zdecydowanie pokiwał głową.
– O co chodzi? – burknął Vince. – Nigdy nie widziałem tego niemego głupka.
– No to skąd wiesz, że jest niemową? Dobra, Vince, idziesz do pierdla. Wpadłeś jak śliwka w kompot. Możesz wysłać któregoś z kolegów do domu, żeby przyniósł ci szczoteczkę do zębów.
Vince został odprowadzony i zamknięty w samochodzie, a potem przewieziony do miasta i zamknięty za kratkami, aby zmiękł. Przez cały czas protestował. Baker nie zadał sobie trudu, by odczytać mu jego prawa.
– Szkoda zachodu, on i tak nie zrozumie, co się do niego mówi – stwierdził.
Kiedy wrócił koło południa, Vince był zbyt głodny i zbyt przerażony, aby dłużej zaprzeczać. Wyśpiewał wszystko.
Mike Childress trafił za kratki o pierwszej, a Billy’ego Warnera Baker dopadł w jego domu w chwili, gdy wyprowadzał swojego chryslera, zamierzając wyruszyć w podróż – bardzo daleką podróż, sądząc po liczbie skrzynek z alkoholem i ogromnych walizach.
Jednak Ray dostał od kogoś cynk i zdążył wyfrunąć z gniazdka.
Baker zaprosił Nicka do siebie do domu na kolację. Chciał również przedstawić mu swoją żonę. W samochodzie Nick napisał na kartce: „Wiem, że Ray to jej brat. Jak ona to przyjmie?”.
– Wytrzyma – odparł Baker. – Przypuszczam, że będzie trochę popłakiwać po kątach, ale dobrze wie, co z niego za ziółko. I wie, że rodzina to nie przyjaciele, nie możesz jej sobie wybrać.
Jane Baker była niską, ładną kobietą i rzeczywiście płakała. Spoglądając w jej głęboko osadzone oczy, Nick poczuł się trochę nieswojo, ale ona uścisnęła mu dłoń i powiedziała:
– Miło cię poznać, Nick. Jest mi bardzo przykro z powodu twoich kłopotów, i w jakiś sposób czuję się za to współodpowiedzialna, ponieważ brał w tym udział jeden z moich krewnych.
Nick pokręcił głową i z zakłopotaniem zaczął przestępować z nogi na nogę.
– Zaproponowałem Nickowi pracę u siebie – oświadczył Baker. – Odkąd Bradley przeprowadził się do Little Rock, posterunek wygląda jak chlew. Koniecznie trzeba posprzątać i to i owo odmalować. Poza tym Nick i tak musi tu jeszcze zostać przez pewien czas, aż do… no, wiesz.
– Procesu – dokończyła. – Tak, wiem.
Zapadła tak nieprzyjemna cisza, że Nick poczuł niemal fizyczny ból. Po chwili żona szeryfa z wymuszonym uśmiechem powiedziała:
– Mam nadzieję, że lubisz szynkę, Nick. Na kolację mamy szynkę z kukurydzą i sałatkę z kapusty. Ale musisz wiedzieć,