Bastion. Стивен КингЧитать онлайн книгу.
mówił, spróbowałby ich przekonać, że skoro mogą chodzić, równie dobrze mogliby zasiąść za kółkiem. I że gdyby odwieźli więźniów do Camden, mogliby potem udać się do najbliższego szpitala i mieliby szansę zostać wyleczeni. Ale nie mówił.
Niektórzy pytali go, czy widział doktora Soamesa. Pewien mężczyzna otworzył na oścież drzwi swojego małego domku, chwiejnym krokiem wyszedł na werandę, ubrany tylko w slipki, i próbował złapać Nicka. Powiedział, że zrobi z nim to, co powinien zrobić już wcześniej w Houston. Najwyraźniej brał go za kogoś o imieniu Jenner. Biegał za Nickiem po całej werandzie jak zombie z trzeciorzędnego horroru. Jego genitalia były okropnie spuchnięte i slipki wyglądały, jakby ktoś wcisnął w nie melona. W końcu rymnął jak długi, a Nick przyglądał mu się jeszcze przez chwilę, stojąc na trawniku. Mężczyzna pogroził mu pięścią, po czym wpełzł z powrotem do domu, nie zadając sobie trudu, by zamknąć drzwi.
Jednak większość domów była zamknięta na głucho i Nick doszedł do wniosku, że dalsze poszukiwania nie mają sensu.
Złowieszcze wrażenie z niedawnego snu powróciło na jawie – wraz z poczuciem, że pukał do drzwi grobowców, usiłując obudzić umarłych, i prędzej czy później trupy mogą odpowiedzieć na jego wezwanie. Próbował przekonać samego siebie, że domy po prostu są opuszczone, a ich mieszkańcy uciekli do Camden, El Dorado lub Texarkany, ale z mizernym skutkiem.
Wrócił do domu Bakerów.
Jane spała mocno, jej czoło było chłodne, ale tym razem Nick wolał nie cieszyć się zbyt wcześnie.
Kiedy nadeszło południe, poszedł do baru dla kierowców. Dopiero teraz zaczął odczuwać skutki nieprzespanej nocy. Po upadku z roweru bolało go całe ciało. Broń Bakera obijała mu się o biodro. W barze podgrzał dwie puszki zupy i przelał je do termosów. Mleko w chłodziarce wciąż wydawało się świeże, więc wziął jedną butelkę.
Billy Warner był martwy. Gdy Mike zobaczył Nicka, zaczął histerycznie chichotać.
– Dwóch z głowy, został jeszcze jeden! – wrzasnął. – Dwóch z głowy, został jeszcze jeden! Masz swoją zemstę! Zadowolony? Cieszysz się?
Nick końcem szczotki przepchnął przez kraty termos z zupą i dużą szklankę mleka. Mike zaczął pić zupę, a Nick usiadł ze swoim termosem w korytarzu. Zaniesie Billy’ego na dół, jednak najpierw musi coś przekąsić. Był głodny.
Pijąc zupę, w zamyśleniu popatrywał na więźnia.
– Zastanawiasz się, jak się czuję? – zapytał Mike.
Nick kiwnął głową.
– Tak samo jak rano, kiedy stąd wychodziłeś – odparł tamten. – Wykrztusiłem z siebie prawie funt flegmy, a moja mama zawsze mówiła, że kiedy odpluwasz flegmę, szybciej ci się poprawia. Może to choróbsko potraktuje mnie ulgowo. Jak myślisz, wykaraskam się z tego?
Nick wzruszył ramionami. Wszystko możliwe.
– Jestem silny jak byk – dodał Mike. – Myślę, że to nic strasznego. Chyba zwalczę to w sobie. Hej, stary, posłuchaj, wypuść mnie stąd. Błagam cię, kurwa, puść mnie.
Nick pokręcił głową.
– Cholera, przecież masz spluwę. Nic od ciebie nie chcę. Chciałbym wydostać się z miasta. Tylko najpierw muszę spotkać się z żoną… zobaczyć, co u niej słychać.
Nick wskazał lewą rękę Mike’a, na której nie było obrączki.
– Tak, rozwiedliśmy się, ale ona wciąż tu mieszka, przy Ridge Road. Chciałbym do niej zajrzeć. Co ty na to, stary? Daj mi szansę. Nie trzymaj mnie zamkniętego w tej pułapce na myszy.
Nick podniósł się powoli, wrócił do biura i wysunął szufladę biurka. Klucze leżały na swoim miejscu. Nie sposób było zaprzeczyć logice rozumowania Mike’a, raczej nie mogli liczyć na to, że ktoś nagle się pojawi i uratuje ich. Wyjął klucze i wrócił do aresztu. Wybrał klucz, który pokazał mu wcześniej Wielki John Baker, z kawałkiem białego przylepca, i wrzucił go przez kraty do celi Mike’a Childressa.
– Dzięki – wybełkotał Mike. – Wielkie dzięki. Przepraszam, że tak ci dołożyliśmy. Przysięgam na Boga, to był pomysł Raya, nie mój. Ja i Vince próbowaliśmy go powstrzymać, ale kiedy Ray się schlał, zaczynał świrować…
Drżącą ręką wsunął klucz do zamka.
Nick cofnął się, opierając dłoń na kolbie pistoletu.
Drzwi celi otworzyły się i Mike wyszedł na zewnątrz.
– Mówiłem prawdę – powiedział. – Chcę się tylko wyrwać z tego miasta.
Kiedy mijał Nicka, na jego wargach pojawił się niepewny uśmieszek. Po chwili wybiegł na zewnątrz.
Nick wrócił do biura i również wyszedł na zewnątrz. Mike stał na chodniku i opierając dłoń na parkometrze, lustrował pustą ulicę.
– Mój Boże… – wymamrotał i spojrzał na Nicka. – Jest aż tak źle? Aż tak?
Nick kiwnął głową, nie odrywając dłoni od kolby broni. Mike chciał coś powiedzieć, ale nagle dostał ataku kaszlu. Zasłonił usta, po czym otarł wargi rękawem.
– Na rany Chrystusa, spierdalam stąd – powiedział. – I tobie, niemowo, jeśli masz dość oleju w głowie, radzę zrobić to samo. To jest jak czarny mór albo coś w tym rodzaju.
Nick wzruszył ramionami. Mike pomaszerował w głąb ulicy. Szedł coraz szybciej i szybciej, aż w końcu zaczął biec. Nick obserwował go, póki nie zniknął z pola widzenia, a potem wrócił do biura.
Było mu teraz trochę lżej na sercu i doszedł do wniosku, że postąpił słusznie, wypuszczając Mike’a. Położył się na pryczy i prawie natychmiast zasnął.
Przespał całe popołudnie i choć obudził się spocony, czuł się nieco bardziej rześko. Wśród wzgórz szalała burza – Nick nie słyszał grzmotów, ale widział błękitnobiałe zygzaki błyskawic uderzających w stoki. Jednak tej nocy nawałnica nie dotarła do Shoyo.
O zmierzchu Nick wybrał się do salonu radiowo-telewizyjnego Pauliego, gdzie dokonał kolejnego włamania. Zostawił przy kasie kartkę i zabrał do biura szeryfa mały telewizor Sony. Włączył go i przez chwilę skakał po kanałach. Na CBS pokazywano planszę z napisem „Przepraszamy za usterki”. Na ABC leciał film Kocham Lucy, a na NBC powtarzano jeden z odcinków nowego serialu, którego bohaterka, młoda ładna dziewczyna, usiłuje zdobyć posadę mechanika w firmie samochodowej. Stacja z Texarkany, prezentująca głównie stare filmy, teleturnieje oraz programy religijne, w ogóle przerwała nadawanie.
Nick wyłączył telewizor, poszedł do baru i przyrządził zupę oraz kanapki dla dwóch osób. Wydawało mu się nieco dziwne, że wszystkie lampy uliczne wciąż się palą i cała Main Street skąpana jest w silnym białym świetle. Włożył kanapki i termosy z zupą do koszyka z pokrywką, a gdy szedł do domu Jane Baker, podbiegło do niego cztery czy pięć wygłodniałych kundli zwabionych zapachem jedzenia. Nick wyjął broń, ale nie miał serca jej użyć, dopóki jeden z psów nie rzucił się na niego. Pociągnął za spust, a kula z wizgiem odbiła się od chodnika kilka stóp przed nim, pozostawiając na płycie srebrzysty ślad ołowiu. Nie usłyszał huku, ale poczuł szarpnięcie odrzutu.
Psy uciekły w popłochu.
Jane Baker spała, jej czoło i policzki były rozpalone, a oddech powolny i wysilony. Wydała się Nickowi straszliwie wycieńczona. Mokrym ręcznikiem otarł jej twarz. Zostawił na stoliku nocnym jedzenie, po czym wszedł do salonu i włączył stojący tam duży kolorowy