Эротические рассказы

Bastion. Стивен КингЧитать онлайн книгу.

Bastion - Стивен Кинг


Скачать книгу
było dwoje drzwi. Jedne od szafy. Za drugimi znajdowały się schody. Nick zszedł po nich i odkrył niewielką piwniczkę. Było tam znacznie chłodniej niż na górze. Na razie powinno wystarczyć.

      Wrócił do cel, ujął trupa pod ramiona i spróbował go podnieść, ale Vince okazał się dla niego za ciężki. Mdląca woń bijąca od zwłok sprawiła, że jego żołądek zaczął się buntować. Przez chwilę patrzył bezradnie na zmarłego i nagle uświadomił sobie, że dwaj pozostali więźniowie stoją przy drzwiach swoich cel, gapiąc się na niego z jakąś chorobliwą fascynacją.

      Domyślał się, co im chodzi po głowie. Vince był jednym z nich, należał do ich paczki. Zdechł jak szczur w pułapce na jakąś okropną chorobę, której nie znali.

      Znowu zaczął się zastanawiać, kiedy sam zacznie kichać i gorączkować, a na jego szyi pojawi się ta dziwna opuchlizna. Schwycił zmarłego za ręce i wywlókł go z celi. Głowa Vince’a Hogana odchyliła się w jego stronę, jakby trup patrzył na Nicka, nakazując mu bezgłośnie, by był ostrożny i nie obijał go zanadto.

      Znoszenie doczesnych szczątków potężnego mężczyzny po stromych schodach zajęło mu dziesięć minut. Położył ciało na betonie skąpanym w blasku neonówek, po czym nakrył je postrzępionym wojskowym kocem zabranym z pryczy w celi.

      Próbował się przespać, jednak sen nadszedł dopiero nad ranem. Zawsze miewał bardzo wyraziste sny i budziły w nim lęk. Rzadko dręczyły go koszmary, lecz ostatnio jego sny stawały się coraz bardziej złowieszcze. Żadna z występujących w nich osób nie była tym, kim się wydawała, a świat stał się jakimś koszmarnym miejscem, w którym za zaciągniętymi żaluzjami mieszkań składano ofiary z niemowląt i gdzie w zamkniętych piwnicach ryczały ogromne czarne machiny.

      Ale najgorsza z tego wszystkiego była obawa, iż kiedy się obudzi, stwierdzi, że to wszystko dzieje się naprawdę.

      Spał krótko i śniło mu się to samo co ostatnim razem: pole kukurydzy, zapach roślin, wrażenie, że gdzieś bardzo blisko czai się coś przerażającego. Kiedy uświadomił sobie, że to coś jest w kukurydzy i obserwuje go, pomyślał: „Mamo, łasica zakradła się do kurnika!” – i obudził się w blasku poranka, cały zlany potem.

      Zaparzył kawę i poszedł sprawdzić, jak czują się więźniowie.

      Mike Childress płakał. Na ścianie za nim wciąż tkwił hamburger przyklejony do ściany w brei zaschniętych dodatków.

      – Cieszysz się? Ja też jestem już chory. Czy nie tego chciałeś? Czy nie tak miała wyglądać twoja zemsta? Posłuchaj tylko mojego głosu, brzmi jak ryk pociągu towarowego wspinającego się pod górę.

      Ale Nicka bardziej zmartwił stan Billy’ego Warnera leżącego nieruchomo na pryczy. Miał obrzmiałą, poczerniałą szyję, a jego pierś unosiła się i opadała przy wtórze głośnego świstu, którego Nick tylko się domyślał.

      Wrócił do biura, spojrzał na telefon i w nagłym przypływie gniewu i frustracji strącił go z biurka na podłogę. Wybiegł na ulicę i ruszył do domu Bakerów.

      Wydawało mu się, że naciska dzwonek przez godzinę, zanim otulona szlafrokiem Jane zeszła na dół. Jej twarz znów lśniła od gorączki. Nie majaczyła, ale mówiła wolno i bełkotliwie, a jej wargi były spierzchnięte i popękane.

      – Wejdź, Nick. Co się stało?

      „Vince Hogan zmarł wczorajszej nocy. Warner też chyba umiera. Widziałaś doktora Soamesa?” – napisał, gdy tylko weszli do kuchni.

      Pokręciła głową, zadrżała w lekkim przeciągu, kichnęła i zachwiała się. Nick objął ją ramieniem i podprowadził do krzesła.

      „Możesz zadzwonić do jego gabinetu?” – napisał.

      – Oczywiście, ale przynieś mi telefon, Nick. Chyba znów mnie wzięło.

      Kiedy przyniósł aparat, wybrała numer doktora Soamesa. Trzymała słuchawkę przy uchu przez blisko pół minuty i Nick zrozumiał, że nie doczeka się połączenia.

      Zadzwoniła do doktora do domu, a potem do mieszkania pielęgniarki, którą zatrudniał. Nikt nie odebrał.

      – Spróbuję skontaktować się z policjantami z patrolu stanowego – oświadczyła, ale już po wykręceniu pierwszej cyfry odłożyła słuchawkę na widełki. – Międzymiastowa chyba nadal jest wyłączona. Gdy wykręcam jedynkę, od razu rozlega się sygnał „zajęte”. – Uśmiechnęła się z goryczą i po jej policzkach pociekły łzy. – Pomożesz mi wejść na górę? – zapytała po chwili. – Czuję się taka słaba, że nie mogę złapać tchu. Chyba już niedługo połączę się z Johnem.

      Spojrzał na nią, znowu żałując, że nie może nic powiedzieć.

      – Jeżeli mi pomożesz, położę się i trochę odpocznę.

      Zaprowadził ją na pięterko i napisał: „Niedługo wrócę”.

      – Dziękuję, Nick. Jesteś dobrym chłopcem…

      W następnym momencie już spała.

      Nick wyszedł z domu i stanął na chodniku, zastanawiając się, co teraz powinien zrobić. Gdyby umiał prowadzić, mógłby poszukać pomocy. Ale…

      Zobaczył dziecięcy rower leżący na chodniku przed domem po drugiej stronie ulicy. Podszedł do niego, spojrzał na dom, w którego wszystkich oknach zaciągnięto żaluzje (wyglądał jak domy z jego koszmarnego snu), stanął przy drzwiach i zastukał. Choć pukał kilkakrotnie, nikt mu nie odpowiedział.

      Wrócił do roweru. Był nieduży, ale nie tak mały, by nie mógł na nim jechać. Najwyżej poobija sobie kolana o kierownicę. Będzie na nim wyglądać komicznie, był jednak pewien, że w Shoyo nie zostało już wiele osób, które mogłyby go zobaczyć – a gdyby nawet, nie sądził, żeby ktokolwiek chciał się z niego wyśmiewać.

      Wsiadł na rower i popedałował wzdłuż Main Street. Minął więzienie i ruszył na wschód szosą numer 63, do miejsca, w którym Joe Rackman widział żołnierzy przebranych za robotników drogowych. Jeżeli wciąż tam byli i jeśli rzeczywiście byli żołnierzami, poprosi ich, by zajęli się Billym Warnerem i Mikiem Childressem. Oczywiście jeśli Billy jeszcze żył. Skoro ci ludzie objęli Shoyo kwarantanną, z całą pewnością czuli się odpowiedzialni za chorych mieszkańców miasteczka.

      Dotarcie do autostrady zajęło mu godzinę. Rowerek jechał zygzakiem wzdłuż środkowej białej linii, a Nick co chwila uderzał kolanami w kierownicę. Kiedy jednak znalazł się na miejscu, stwierdził, że żołnierze zniknęli. Jedna lampa wciąż się paliła, a obok niej stały pomalowane na pomarańczowo drewniane kozły. Szosa była mocno rozryta, ale Nick uznał, że przejezdna, choć samochód mógł na niej stracić resory.

      Nagle kątem oka dostrzegł mignięcie czegoś czarnego i w tej samej chwili zerwał się wiatr, przynosząc mdlący smród rozkładu. Czarna chmura była rojem much, które to zbijały się ciasno, to znowu rozpraszały. Nick podszedł z rowerem do rowu po drugiej stronie drogi. Obok nowej karbowanej rury przepustu leżały ciała czterech mężczyzn. Ich obrzmiałe twarze i szyje były całe czarne. Nick nie wiedział, czy byli żołnierzami, czy też nie. Wolał się do nich nie zbliżać, choć przecież nie było się czego bać, ci ludzie nie żyli, a umarli nie mogą nikomu zrobić krzywdy. Mimo to, gdy tylko oddalił się od rowu, pobiegł co sił w nogach do roweru i ogarnięty paniką popedałował z powrotem do Shoyo. Na rogatkach miasta zahaczył o korzeń i wywrócił się razem z rowerem, uderzając się w głowę i rozkrwawiając sobie dłonie. Długą chwilę leżał oszołomiony na środku drogi, a całym jego ciałem wstrząsały niekontrolowane dreszcze.

* * *

      Przez ponad połowę


Скачать книгу
Яндекс.Метрика