Эротические рассказы

Bastion. Стивен КингЧитать онлайн книгу.

Bastion - Стивен Кинг


Скачать книгу
o przedni zderzak cadillaca. Wiedziała, że Harold będzie się gapił na jej podrygujące pośladki, zapisując ten obraz w pamięci, by odtwarzać go później w wersji porno, i to jeszcze bardziej ją rozjuszyło, zasmuciło i rozkleiło.

      Siatkowe drzwi zamknęły się z głuchym trzaskiem za jej plecami. Podeszła do zlewu i wypiła jedną po drugiej trzy szklanki zimnej wody. Zrobiła to jednak zbyt szybko i w jej ciało wbił się srebrzysty kolec bólu.

      Przez parę sekund stała z zaciśniętymi mocno powiekami, przytrzymując się zlewu, i zastanawiała się, czy będzie wymiotować. Po chwili żołądek zaczął się uspokajać i pomyślała, że wystarczy, jeśli napije się jeszcze wody. Niedużo. Tylko trochę.

      – Fran?

      Odwróciła się i ujrzała Harolda. Stał za drzwiami z rękoma zwieszonymi smętnie wzdłuż boków. Wydawał się bardzo nieszczęśliwy i nagle Fran zrobiło się go żal. Ogarnęło ją współczucie dla Harolda Laudera krążącego po smutnym, obróconym w ruinę mieście cadillakiem należącym wcześniej do Roya Brannigana, Harolda Laudera, który prawdopodobnie nigdy w życiu nie umówił się z żadną dziewczyną na randkę i który pewnie uważał, że cały świat nim gardzi. Nie miał dziewczyny, kolegów, przyjaciół, nikogo. Ona także go nie cierpiała.

      – Przepraszam, Haroldzie.

      – Nie. Nie powinienem nic mówić. Słuchaj, jeśli chcesz, mógłbym ci pomóc.

      – Dziękuję, ale wolę zrobić to sama. To…

      – Sprawa osobista. Oczywiście. Rozumiem.

      Mogła wyjąć sweter z szafy w kuchni, ale chłopak bez wątpienia domyśliłby się, dlaczego to zrobiła, a nie chciała ponownie go deprymować. Tak bardzo starał się być w porządku, próbował grać rolę dobrego faceta, choć nie miał o tym zielonego pojęcia.

      Wyszła na werandę i przez chwilę oboje stali na niej, patrząc na ogródek i dół ze zwałami ziemi na obrzeżach. Czas płynął, jakby nic się nie zmieniło. Zapowiadało się bardzo upalne popołudnie.

      – Co zamierzasz? – zapytała Harolda.

      – Nie mam pojęcia – odparł. – Sama wiesz… – nie dokończył.

      – Co takiego?

      – Trudno mi o tym mówić, ale nie jestem tu zbyt popularny i lubiany. Wątpię, czy nawet gdybym został sławnym pisarzem, postawiono by w tutejszym parku pomnik poświęcony mojej pamięci… choć zawsze miałem nadzieję, że kiedyś to nastąpi. Nawiasem mówiąc, zanim pojawi się tu kolejny sławny pisarz, pewnie będę już zgrzybiałym starcem z brodą do pasa.

      Fran nic na to nie odpowiedziała.

      – Tak! – krzyknął nagle ze wzburzeniem. – W tej sytuacji nie pozostaje mi nic innego, jak tylko zastanawiać się nad niesprawiedliwością tego wszystkiego. Ta niesprawiedliwość wydaje mi się tym potworniejsza, że chamom i prostakom zarządzającym naszą miejscową skarbnicą wiedzy udało się w końcu doprowadzić mnie do obłędu.

      Podsunął okulary nieco wyżej, a Fran, gdy zobaczyła, ile ma na twarzy paskudnych pryszczy, znów zrobiło się go żal. Czy ktokolwiek powiedział mu kiedyś, że woda z mydłem rozwiązałaby jego problem? – zastanawiała się w duchu. Ale pewnie wszyscy koncentrowali swoją uwagę na drobniutkiej ślicznej Amy, która przeszła jak burza przez uniwersytet w Maine ze średnią ocen 3,8 i ukończyła studia na dwudziestej trzeciej pozycji. Śliczna mała Amy… A Harold był upierdliwy i brzydki jak noc.

      – Chyba dostaję fioła – dodał półgłosem. – Jeżdżę po mieście cadillakiem, a przecież nie mam prawa jazdy. I spójrz tylko na te buty… – Podciągnął nogawki dżinsów, odsłaniając cholewki błyszczących kowbojek pokryte ozdobnym haftem. – Osiemdziesiąt sześć dolców. Czuję się jak oszust. Jak aktor występujący w filmie. Dziś już kilka razy byłem niemal pewny, że oszalałem.

      – Nie, to nieprawda – zaprzeczyła Frannie, próbując go uspokoić.

      Chłopak cuchnął, jakby się nie mył od trzech, czterech dni, ale już jej to nie mierziło.

      – Jak to szło… Będę w twoim śnie, jeśli ty pojawisz się w moim? My nie oszaleliśmy, Haroldzie – dodała.

      – Może byłoby lepiej, gdybyśmy jednak powariowali.

      – Ktoś się w końcu zjawi – powiedziała Frannie. – Kiedy ta choroba, zaraza czy cokolwiek to jest, zniknie.

      – Ale kto?

      – Ktoś z rządu – odparła. – Ktoś, komu każą zaprowadzić tu porządek.

      Zaśmiał się gorzko.

      – Moje drogie dziecko… och, przepraszam, Fran. Przecież to właśnie nasz rząd wpakował nas w cały ten pasztet. Tak, oni są bardzo dobrzy w zaprowadzaniu porządku. Za jednym zamachem załatwili sprawę impasu gospodarczego, zatrucia środowiska, kryzysu paliwowego i zimnej wojny. Trzask-prask! i po wszystkim. Tak, zrobili porządek jak się patrzy. Bez trudu poradzili sobie ze wszystkimi problemami… tak jak Aleksander Wielki poradził sobie z węzłem gordyjskim, przecinając go na pół jednym cięciem miecza.

      – Ale przecież to tylko jakaś odmiana grypy. Słyszałam, jak mówili o tym w radiu…

      – Fran, Matka Natura nie działa w taki sposób. To ten twój „ktoś z rządu” zgromadził w jakimś tajnym ośrodku badawczym całą armię bakteriologów, wirusologów i epidemiologów, aby wypichcili dla niego tyle najróżniejszych mikrobów, ile tylko zdołają. Bakterie, wirusy i Bóg wie, co jeszcze. Któregoś dnia jeden z tych dobrze opłacanych jajogłowych oświadczył: „Spójrzcie, co stworzyłem. To maleństwo potrafi uśmiercić niemal każdego. Czyż nie jest wspaniałe?”. Dostał za to medal, podwyżkę, letni domek nad oceanem, a potem nagle ktoś inny, nieważne kto, wypuścił to świństwo na wolność… Co chcesz zrobić, Fran?

      – Pogrzebać ojca – odparła cicho.

      – Och… no tak. Oczywiście. – Patrzył na nią przez chwilę w milczeniu, po czym dodał pospiesznie: – Posłuchaj, zamierzam się stąd wynieść. Wypieprzam z Ogunquit. Jeśli zostanę tu choćby dzień dłużej, z pewnością zwariuję. Może zabierzesz się ze mną?

      – Dokąd?

      – Jeszcze nie wiem.

      – Jak już będziesz wiedział, wróć i zapytaj mnie znowu.

      Harold rozpromienił się.

      – Dobrze. Tak właśnie zrobię… Widzisz, to… – urwał i jak lunatyk zaczął schodzić po stopniach werandy. Jego nowe kowbojki lśniły w słońcu.

      Fran odprowadziła go wzrokiem.

      Zanim wsiadł do samochodu, pomachał do niej. W odpowiedzi Fran również uniosła prawą rękę. Kiedy niezbyt wprawnie wrzucił wsteczny bieg, wozem ostro szarpnęło. Wycofując cadillaca z podjazdu, kilkakrotnie musiał zapalać gasnący silnik. Raz skręcił zbyt mocno w lewo i koła samochodu wgniotły w ziemię kilka kwiatów z klombu Carli, a wyjeżdżając na ulicę, omal nie wpakował się do rowu przepustowego. W końcu dwukrotnie zatrąbił klaksonem i odjechał.

      Kiedy zniknął Fran z oczu, wróciła do ogrodu.

* * *

      Parę minut po czwartej niechętnie weszła na pięterko. Czuła tępe pulsowanie w skroniach i za oczami, wywołane napięciem i zmęczeniem. Zastanawiała się, czy nie zaczekać do jutra, ale to tylko pogorszyłoby sprawę. Pod pachą miała najlepszy obrus Carli z adamaszku, używany tylko przy szczególnych okazjach.

      Nie było tak dobrze, jak sobie życzyła, ale i nie tak źle, jak się obawiała. Po twarzy ojca spacerowały muchy wymachujące kosmatymi


Скачать книгу
Яндекс.Метрика