Czerń i purpura. Wojciech DutkaЧитать онлайн книгу.
tak jak poprzednio obywatelem Czechosłowacji. Dlatego też poszedł do odpowiedniego urzędu, by zaproponować swoje usługi. Był przecież prawnikiem, i to dobrym. Usłyszał od urzędnika następującą poradę:
– Wy, Żydzi, zawsze spadaliście na cztery łapy. Teraz też sobie poradzicie. Jest pan żydowskim adwokatem, a prosi mnie pan o pomoc w znalezieniu posady? Przyzna pan, że to dziwne. Nie rozumiem.
– Jestem adwokatem – wyjaśnił mecenas Zinger. – Ale co z tego, skoro nikt nie chce mi powierzyć sprawy. Ba, nikt nie chce mnie nawet przyjąć jako pomocnika do kancelarii.
– A nie miał pan własnej?
– Nie, nie miałem nigdy własnej kancelarii. Byłem średnio zamożnym adwokatem. A teraz mam do nakarmienia rodzinę.
– Ja też mam rodzinę – odparł urzędnik. – I dlatego nie mogę panu pomóc.
– Dlaczego?
Urzędnik popatrzył na Zingera z politowaniem.
– Nie ma pan pracy, bo wciąż jest pan żydowskim adwokatem.
Zinger się obruszył.
– Przecież zawsze byłem żydowskim adwokatem i nigdy nikt nie robił z tego problemu. Miałem pracę i poważanie.
– A teraz nie ma pan poważania i nie ma pan pracy. Trzeba się ochrzcić, mecenasie – powiedział ubawiony sytuacją urzędnik, akcentując słowo „ochrzcić”.
Dopiero wtedy stary mecenas Zinger zdał sobie sprawę, że w tych trudnych czasach doszedł do granicy, za którą – jak mawiał Sokrates – są już tylko wina, głód i zbrodnia. Nie mógł tak dalej żyć. Nie chciał być obywatelem drugiej kategorii. Uświadomił sobie, że przecież nic nie ryzykuje, przyjmując chrzest, a w głębi serca mógłby pozostać tym, kim był przez całe życie, czyli średnio pobożnym intelektualistą należącym do nurtu niezaangażowanej ortodoksji żydowskiej. Postanowił, że musi poważnie omówić tę sprawę z żoną i córką oraz z rabinem Majzelsem. Mecenas zdecydował, że będzie niepokorny wobec losu, który nie sprzyjał jego rodzinie.
Rabin nie odniósł się entuzjastycznie do pomysłu mecenasa. Wsparły go żona i córka Zingera. Milena zebrała się na odwagę i powiedziała wprost:
– Nawet jeśli przyjmiesz chrzest, nie będziesz miał żadnej pewności, czy dostaniesz pracę.
– Właśnie. Dla nich zawsze będziesz Żydem – dorzuciła matka. – Tak jak dla Semotanovej nigdy nie byłam sąsiadką, tylko Żydówką.
– Ale ja to chcę zrobić dla was – przekonywał ojciec. – Dla mnie ceremonia chrztu nie będzie miała żadnego praktycznego znaczenia, nawet jeśli będę musiał chodzić do kościoła.
– To się nazywa hipokryzja, tato – zripostowała natychmiast Milena. – Poza tym dlaczego my nie możemy pracować? Czy mamy dwie lewe ręce?
Milena trafiła w czuły punkt. Nawet jeśli nie miała zamiaru burzyć spokoju matki, nienawykłej do pracy, to słowa córki bardzo ją zraniły. Matka wybuchnęła płaczem. Narzekała. Ona przecież tyle robiła: sprzątała, gotowała, dbała o dom, a własny mąż, który przyzwyczaił ją do pewnego stylu życia, teraz zmuszał ją do pracy ponad jej siły. Scena miała pozór autentyczności, ponieważ matka zawsze była dobrą aktorką.
Natomiast mecenas Zinger patrzył na Milenę z podziwem. Była taka silna. Chciała pracować. Nie posądzał córki o wielkie pragnienie zarobkowania, ale jej gest, czysty i bardzo lojalny wobec ich trójki, sprawił, że ojciec zauważył w Milenie nie dużą dziewczynkę, lecz świadomą obowiązku kobietę. Kochał ją i rozpieszczał, ale teraz wiedział, że jego mała Milena nie zawaha się iść do pracy, choćby uwłaczającej jej godności, by pomóc w utrzymaniu rodziny.
– Córeczko, jak ty chcesz pracować? – zapytał ojciec.
– Mogę śpiewać.
Zinger parsknął śmiechem, ale po chwili, patrząc na śmiertelnie poważny wyraz twarzy córki, natychmiast się opanował. Z kolei matka, widząc powagę Mileny, rozpłakała się na dobre. Ona wychowywała ją na pobożną i dobrą żydowską dziewczynę, która będzie przygotowywała się do roli matki i żony, a tymczasem córka chciała do reszty upokorzyć rodzinę i śpiewać nie wiadomo gdzie. Ojciec rzucił wówczas żonie okrutną uwagę, wiedząc, że doprowadzi ją tym samym na skraj rozpaczy.
– Ależ nie płacz, moja duszko. Jeśli Milena nie zarobi śpiewaniem na twoje kosmetyki, zawsze mogę się przecież ochrzcić.
Matka wybuchła histerycznym płaczem. Rabin Majzels, zaproszony przez mecenasa do ich domu, do tej pory przysłuchiwał się tej wymianie zdań z dobrotliwą i pobłażliwą miną. Teraz wyglądał na człowieka niezmiernie zakłopotanego. Nie lubił płaczących kobiet, ponieważ sądził, że przynoszą pecha.
– Panie Zinger, stary już jestem, ale powiem panu tak: chrzest to nie jest dobre wyjście. Jak się pan ochrzcisz, to jak będą wyglądały u naszych ludzi pańska żona i córka?
Mecenas odparł z prawniczą precyzją:
– Jak córka i żona ochrzczonego Żyda.
Majzels pokręcił z niesmakiem głową. Stwierdził, że nie należy sobie drwić z religii, szczególnie w tak ciężkiej sytuacji, jaką zsyła na nich Wszechmogący. Argumentował, że ochrzczony Żyd to nie jest już Żyd. Według rabina istniała też zasadnicza różnica, którą dostrzegą także chrześcijanie. Jak się ktoś chrzci, bo zaczyna wierzyć, to jest coś innego, niż jak się chrzci, bo chce być chrześcijaninem z czystego wyrachowania.
– Córka już powiedziała, że to hipokryzja. Czy rabbi chce wiedzieć, dlaczego ja się chcę ochrzcić?
– Dlaczego?
– Bo głód nie zważa na wyznanie.
Mecenas był uparty i nie rezygnował tak łatwo z raz powziętego zamiaru. Nie chciał, aby jego kobiety przymierały głodem, ale nie chciał też tracić zachowanych na czarną godzinę złotych guldenów, dawnej waluty monarchii habsburskiej. Chciał też pozostać w zgodzie z kulturą swojego narodu, ale mimo to ochrzcić się dla świętego spokoju. Chrzest miał go uwiarygodnić w oczach Słowaków i pomóc w znalezieniu pracy we własnym zawodzie.
Poszedł więc do proboszcza bratysławskiej katedry. Nic nie wskórał. Ksiądz był zdania, że chrzest, owszem, ale tylko z przekonania. Adwokat musiałby uczęszczać do grupy przygotowującej się do sakramentu. Co najmniej rok. Trzeba wiedzieć, w co się wierzy, stwierdził duchowny. Na propozycję Zingera, by przyspieszyć kurs w zamian za dwie złote monety, oburzony proboszcz odparł, że to są właśnie faryzejskie metody. I wskazał mecenasowi drzwi. Zinger był bardzo zawiedziony, gdyż uważał, że za odpowiedni datek w Kościele katolickim wszystko można załatwić. Poza tym żywił przeświadczenie, graniczące z pewnością, że głód i korupcja nie zważają na religię.
Postanowił upić się do nieprzytomności. Na wódkę starczyło. Mecenas musiał pogodzić się z tym, że żydowski prawnik na Słowacji jest nikomu niepotrzebny. Żona i Milena czekały na niego bardzo długo. Martwiły się, ponieważ Gwardia Hlinkowa zachowywała się wobec Żydów coraz bardziej prowokacyjnie. Ojcu mogło się coś przytrafić. A przecież Milena miała dla niego radosną wiadomość. To ona niemal na pewno będzie miała pracę.
Odpowiedziała na ofertę nocnego klubu w Bratysławie, w którym spotykało się kilkudziesięciu najbogatszych Żydów i oficjele państwa słowackiego. Załatwiali interesy, prowadzili spekulacje i urozmaicone życie towarzyskie. Mimo coraz większych obostrzeń, nienawistnego języka, szantażu, aktów bandytyzmu, jakie spotykały Żydów na każdym kroku, starano się zachować pozory normalności. Rząd księdza Tiso