Czerń i purpura. Wojciech DutkaЧитать онлайн книгу.
przygotowanie zarówno duszy, jak i mieszkania. Każda filiżanka musiała lśnić. Milena nie lubiła jajek jadanych w czasie sederu, uroczystej rodzinnej kolacji, oraz gorzkich ziół, chrzanu, cykorii i sałaty. Jednak w tym roku dziewczyna wyczuwała dziwny niepokój, jaki udzielał się ukochanemu ojcu. Nie potrafiła wytłumaczyć źródła tego lęku. Do tej pory ojciec (w mniejszym stopniu matka) trzymał ją pod kloszem, żyła więc w błogiej nieświadomości nadciągającej burzy. I chociaż Słowacja nie była wolna od antysemityzmu, Milena nie dostrzegała żadnych zagrożeń. Żyła w swoim świecie. Nic poza nią samą nie wzbudzało jej zainteresowania.
Flirt z Dawidem uzmysławiał jej kruchość relacji między ludźmi pochodzącymi z dwóch światów. Łudziła się naiwnie, że może przeniknąć do świata katolików, a oni mogą poznać jej świat. Zawiodła się. Hermetyczność tych dwóch środowisk okazała się zbyt wielka. Do opamiętania wezwał ją ojciec, który słysząc, że córka wymieniała liściki ze Słowakiem, i do tego katolikiem, rzekł:
– Pamiętaj, że Najwyższy przeznaczył ci los żydowskiej żony.
Ta stanowczość ojca, znamionująca jego tendencję do uszczęśliwiania córki według prawa i zwyczaju ich dumnego ludu, owej wiosny miała także drugie dno, którego Milena nie chciała i nie potrafiła dostrzec. Po wieczerzy paschalnej, po wypiciu trzech kielichów wytrawnego koszernego wina (w każdym pobożnym żydowskim domu czwarty kielich był niezmiennie przeznaczony dla proroka Eliasza), ojciec oświadczył rodzinie:
– Musimy wspólnie zadecydować, czy zostajemy tutaj, na Słowacji, czy wyjeżdżamy do Palestyny.
Za tymi słowami kryła się wielka troska o byt rodziny. Wszyscy oczekiwali, że to ojciec podejmie decyzję. Stary Elias Zinger wyznał więc, że rozmawiał z rabinem i przyjacielem rodziny, dostojnym Majzelsem. Razem doszli do wniosku, że trzeba zachować spokój. Słowacja była ich krajem, niezależnie od tego, co myśleli o tym Słowacy. Skoro budowali ten kraj za Franciszka Józefa, jako część habsburskiej monarchii, a potem budowali go w Czechosłowacji Masaryka, to czemuż nie mieliby dalej być słowackimi Żydami za rządów księdza Tiso? Postanowili, że zostaną.
Milena wcale nie chciała jechać do Palestyny. Przerażała ją odległość tego pustynnego kraju, z którym nie czuła żadnej więzi. Poza tym bała się ciężkich warunków życia, gdyż ponoć wielu osadników żydowskich wiodło żywot prawie nomadyczny, a na pewno ascetyczny. Gdy usłyszała, że zostaną na Słowacji, bardzo się ucieszyła. Miała przynajmniej pewność, że spokojnie rozpocznie studia w bratysławskim konserwatorium.
Rozdział 2
RODZINNE SZCZĘŚCIE
Najlepszym przyjacielem Franza był Bastian Schilling. Jego rodzice byli właścicielami największego majątku w Drasenhofen, powszechnie szanowanymi obywatelami i dobrymi katolikami. Chłopcy przyjaźnili się od piaskownicy. Razem reperowali drewniane samochodziki, razem kradli najdojrzalsze czereśnie i razem podglądali dziewczyny. Ich przyjaźń przetrwała wszystkie próby dzieciństwa i wczesnej, bardzo niewinnej młodości.
Bastian miał brata, młodszego o dziesięć lat pucołowatego chłopca imieniem Manfred, który darzył starszego brata uwielbieniem. W zasadzie był najnormalniejszym radosnym i pogodnym dzieckiem, z tą jedynie różnicą, że w wieku siedmiu lat mówił tylko kilka słów: mama, tata, Bastian, jeść, kupa, spać. Cierpiał na mongolizm i stanowił dla Schillingów wstydliwy kłopot. Nawet gdyby rodzina chciała ukryć Manfreda przed wścibskimi oczami mieszkańców Drasenhofen, nic by to nie dało. W małych miasteczkach wszyscy wiedzą wszystko o wszystkich. Manfred był ułomny, ale to wcale nie oznaczało, że jego niepełnosprawność kładła się cieniem na stosunkach Schillingów z innymi rodzinami. Potwierdziła to przyjaźń między Bastianem i Franzem. Jednak wraz z „nowymi, narodowosocjalistycznymi czasami” zauważalne stało się pewne delikatnie napięcie. Manfred właściwie sam nie opuszczał już domu. Mógł wychodzić tylko w towarzystwie matki, a nawet wtedy obydwoje przemykali tak szybko, jak gdyby matce się spieszyło.
Franz nawet polubił Manfreda, który był bardzo ufny. Jako starszy ministrant, opiekujący się młodszymi adeptami służby liturgicznej, starał się traktować chłopca z największą delikatnością i zrozumieniem. Namawiał przyjaciela, by miał podobne podejście do brata. Zauważył bowiem, że mimo bezgranicznego oddania i braterskiej miłości Bastian odnosił się do Manfreda z rezerwą, wręcz z lekceważeniem.
Ta uczuciowa nierówność pogłębiła się, gdy niespodziewanie w czerwcu tysiąc dziewięćset trzydziestego ósmego roku Bastian wstąpił do Hitlerjugend. Rodzice Bastiana uznali to za naturalny proces. W przeciwieństwie do rodziny Franza, która trzymała się z daleka od polityki, rodzice Bastiana szybko zorientowali się, że mogą dużo zyskać na przystąpieniu do NSDAP. Włączyli się tym samym w ogromny proces społeczny obejmujący całe Niemcy. Partia Hitlera odnotowała gwałtowny przyrost liczby członków właśnie w dwóch ostatnich latach, na fali sukcesów wodza. Rodzice Bastiana, zamożni austriaccy rolnicy, przyłączyli się do ruchu nazistowskiego z czystego koniunkturalizmu i dla świętego spokoju. Ich syn Bastian, w którym pokładali wszystkie nadzieje, po prostu nie mógł nie przynależeć do najlepszej części niemieckiej młodzieży, do Hitlerjugend. Gdy chłopak wstąpił do organizacji, Schillingowie nie przestali chodzić do kościoła. Wprawdzie pan Schilling pojawiał się tam rzadziej, ale dewocja pani Schilling pogłębiała się wprost proporcjonalnie do obojętności męża. Pani Schilling szukała w wierze ucieczki, odkąd jej mąż powziął trudną, ale zgodną z linią partii decyzję, by powierzyć wychowanie upośledzonego syna narodowosocjalistycznemu państwu.
Pewnej dusznej niedzieli latem tysiąc dziewięćset trzydziestego ósmego roku obydwaj przyjaciele, Franz i Bastian, spotkali się na lemoniadzie. Franz wyczuł zakłopotanie towarzysza. Coś się musiało stać. Zawsze wiedział, gdy Bastian dostał lanie od ojca za wagary, podkradanie czereśni z cudzych ogrodów albo za kolejną dwóję z matematyki, ich ulubionego przedmiotu.
– Co się stało?
Bastian nie spieszył się z odpowiedzią.
– Nie wiem, czy powinienem ci o tym mówić.
– Jeśli nie chcesz, to nie mów.
– Muszę to komuś powiedzieć – odparł Bastian pospiesznie, jakby chciał zrzucić z siebie jakiś ciężar. – Ojciec wysłał Manfreda do ośrodka opiekuńczo-wychowawczego w Saksonii.
– Co takiego? – Franz nie krył zdziwienia.
– Awantura trwała prawie miesiąc, ale w końcu ojciec wymógł to na matce. Wiesz, moi starzy bardzo się zmienili, odkąd wstąpili do partii. Ojciec chce prowadzić życie towarzyskie. Poznali dużo ciekawych ludzi.
– Narodowych socjalistów?
– Tak, to w większości partyjni znajomi. Nie mogliśmy udzielać się towarzysko przez Manfreda. Rodzice się go wstydzili. Teraz mają kłopot z głowy. Wysłali go do jakiegoś ośrodka, gdzie mają go leczyć. Ten zakład został stworzony przez Führera specjalnie z myślą o takich dzieciach jak Manfred. Zapewniają tam opiekę przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Może to lepiej. W domu nikt nie miał dla niego czasu.
– A ty co o tym myślisz? – zapytał zaniepokojony Franz.
– Będę mógł go widywać razem z rodzicami. To tylko kilka godzin jazdy samochodem – odrzekł Bastian, unikając jednak wzroku przyjaciela.
– To nie jest odpowiedź na moje pytanie, Bastianie. Chcę wiedzieć, co ty o tym myślisz. Chcę znać twoje zdanie.
– To przecież ojciec zadecydował. Ja nie mam nic do gadania.
– Nalegam – powiedział stanowczo Franz.
Bastian popatrzył koledze w oczy.
– Myślę,