Эротические рассказы

Star Force. Tom 11. Zagubieni. B.V. LarsonЧитать онлайн книгу.

Star Force. Tom 11. Zagubieni - B.V. Larson


Скачать книгу
się z tymi barbarzyńskimi kosmitami? – zapytał Sokołow, piorunując mnie wzrokiem.

      – Niezupełnie. To skomplikowane. Próbowaliśmy im pomóc odeprzeć litosy, wspólnego wroga. Wyjaśnię później, na razie poprzestańmy na tym, że sami kilkakrotnie ledwo wygraliśmy z tymi skalnymi istotami. Na rodzinnej planecie Jastrzębi zginął ponad miliard osób, a część ocalałych obwinia nas o strategię, jaką obraliśmy podczas bitwy. Jednak co najmniej jedna frakcja tych kosmitów nas lubi, a niektórzy przybędą tu za jakieś… – zerknąłem na chronometr – szesnaście godzin. Proszę kontynuować.

      Sokołow nabrał powietrza, żeby ochłonąć. Jego czoło, przez większość czasu mocno zmarszczone w wyrazie podejrzliwości, nieco się wygładziło.

      – W tym czasie zacząłem rozmawiać z niedźwiedziami w swojej flocie – powiedział. – Kazałem mózgowi okrętu wykonywać prymitywne tłumaczenia. Namówiłem też Alamo, żeby zablokował właz i przestał przeprowadzać testy. Twój ojciec zapoczątkował ten skrypt.

      – Racja – przyznałem z namysłem. – Dzięki niemu pewnie uniknął pan losu Centaurów.

      Sokołow spojrzał na mnie, nie rozumiejąc.

      – Co?

      – Pamięta pan, jak pierwsze okręty nanitów przyleciały na Ziemię z Centaurami na pokładzie?

      – Oczywiście, że pamiętam. Byłem wówczas generałem, a nie komórką jajową w brzuchu matki.

      Przez chwilę tylko mu się przyglądałem. Faceta trudno było lubić.

      – W każdym razie – kontynuowałem – ludzie zawsze zastanawiali się, czemu Centaury nie przeprogramowały okrętów tak, jak mój ojciec. W przeciwnym razie mogłyby zachować nad nimi kontrolę i przeżyć. Ale na pokładzie ciągle pojawiali się ludzcy pretendenci, więc prędzej czy później Centaury musiały przegrać. Nigdy nie domyśliły się nawet, jak nakłonić okręty do wstrzyknięcia im nanitów.

      – Centaury są głupie.

      – Niezupełnie. Po prostu pochodzą z mniej zaawansowanej technologicznie kultury. Gdyby kilka wieków temu nanity porwały, dajmy na to, kompanię kozaków, ludzie nie poradziliby sobie lepiej niż Centaury.

      Sokołow łypnął na mnie ze złością, bo wiedział, że wziąłem za przykład kozaków, żeby zrobić mu na złość. Udawałem, że nie zauważam jego miny.

      – Co gorsza – dodałem – Centaury nigdy nie słynęły z umiejętności programistycznych. Do dziś sobie z tym nie radzą. A bez tego trudno kontrolować nanity.

      – Nieważne – rzucił Sokołow lekceważącym tonem. – Dowiedziałem się, że te Jastrzębie, jak je nazywacie, podbiły planetę niedźwiedzi oraz ich kolonię. Nie tylko zniewoliły podbity gatunek, ale traktowały go jak pożywienie.

      – Tak, zdaje się, że obie strony zjadają się wzajemnie – odpowiedziałem.

      – Jastrzębie uważam za gorsze – dodał szybko Sokołow – bo hodowały niewolników na mięso. Niedźwiedzie pożerały tylko pokonanych w walce wrogów, tak jak niektóre z wczesnych kultur ludzkich.

      – Rzeczywiście, choć my wyrośliśmy z tak odrażających praktyk. – Wstałem i popatrzyłem Sokołowowi prosto w oczy. Był niższy ode mnie, ale nie dawał się zastraszyć. W jego trzewiach płonął ogień. Czułem to. Tym człowiekiem kierowały intensywne uczucia. Ciekawe jakie.

      – Pandy zjadają również dyplomatów – sprostowałem. – Nie tylko wrogów. Prawdę mówiąc, pożarły szóstkę oficerów z tego okrętu, w tym ówczesnego kapitana. Zaprosiły ich na ucztę na Tullaxie-4, ale nie wspomniały, że to goście będą posiłkiem. Tak więc proszę wybaczyć, ale nie uznaję wyższości moralnej żadnej ze stron. Z niedźwiedziami nie utrzymujemy kontaktów, a z ptakami owszem, choć z powodów czysto pragmatycznych. Przynajmniej trochę rozumiem rozumienie honoru Jastrzębi, za to nie mam pojęcia, czemu Pandy uznały, że zdradziecki mord na oficerach jest dopuszczalny. Dopóki się nie dowiem, nie są naszymi przyjaciółmi.

      Sokołow poważnie pokiwał głową.

      – Rozumiem. Pański ojciec zawsze powtarzał, że to nie biologiczne życie jest naszym wrogiem, tylko maszyny, które nie mają uczuć. Można ich nienawidzić, ale one nie potrafią nawet tej nienawiści odwzajemnić. One po prostu niszczą wszystko, co człowiek kocha…

      Po tych słowach zapatrzył się w dal, tak jakby oczyma wyobraźni coś tam widział.

      – No cóż, z pewnością zmartwi pana fakt, że odkryliśmy nowe, wrogie maszyny, jeszcze gorsze od makrosów. Nazywamy je litosami.

      Pokrótce opisałem te żyjące w społecznościach krzemianowe nanity.

      Oczy smagłego mężczyzny zwęziły się. Pokiwał głową, jakby moje słowa nie do końca go zaskoczyły.

      – Niech mi pan pozwoli kontynuować, a wtedy dowie się pan czegoś – powiedział, a zza fasady jego zimnego spokoju przebijała arogancja.

      – Proszę bardzo.

      Rozsiadłem się niedbale na krześle, kładąc prawą kostkę na lewym kolanie. Ojciec zawsze twierdził, że lepiej nie pokazywać, jak bardzo zależy nam na informacjach, bo inaczej ludzie będą chcieli coś na tym zyskać.

      – Zdaje się, że my i makrosy przerwaliśmy trwającą od dawna wojnę między niedźwiedziami i waszymi ptasimi przyjaciółmi – powiedział Sokołow. – Gdy się zjawiliśmy, niedźwiedzie właśnie przegrywały bitwę kosmiczną o odzyskanie swojej kolonii, czwartej planety. Wygrały jednak bitwę naziemną, a może raczej należy to nazwać buntem niewolników. Po zwycięstwie starły swoich byłych panów z powierzchni globu. Na widok naszych okrętów walczących i przegrywających z makrosami flota Jastrzębi popędziła w stronę pierścienia na księżycu piątej planety i ­uciekła.

      Podrapałem się w głowę.

      – To wtedy ocalałe jednostki nanitów przyleciały na Tullaxa-4, gdzie Pandy wygrały bunt, ale przegrały bitwę w kosmosie. I wtedy wasze okręty porwały nowy personel dowódczy.

      – Oczywiście. Chyba wyraziłem się jasno – rzucił poirytowany Sokołow.

      – A ja się tylko upewniam – warknąłem.

      Zauważyłem, że mężczyzna z każdą minutą stawał się coraz mniej uprzejmy, pokazując swój prawdziwy charakter. Zaczynałem rozumieć, czemu tato nie przepadał za Rosjaninem. Postanowiłem mieć to na uwadze.

      – Proszę mówić dalej – dodałem łagodniej, bo przecież chciałem dowiedzieć się jak najwięcej.

      Sokołow prychnął i wzruszył ramionami, prawie jak stroszący pióra ptak, co było dość zabawne, biorąc pod uwagę jego niechęć do Jastrzębi.

      – Wraz z niedźwiedziami czekaliśmy przy odzyskanej kolonii i patrzyliśmy bezradnie, jak makrosy stopniowo podbijają rodzinny świat niedźwiedzi, szóstą planetę. Oczywiście trwało to całymi tygodniami, a walka była zażarta, ale ekspansji maszyn nie dało się zatrzymać, powstawały kolejne kopuły. Zdaje się, że planeta obfitowała w rzadkie pierwiastki, a więc stanowiła gratkę dla makrosów. – Głos mówiącego przesiąkł goryczą, a furia błysnęła w oczach.

      – Co pan robił przez ten czas? – zapytałem.

      – Próbowałem nauczyć niedźwiedzie tego, co sam wiedziałem o okrętach nanitów i pokładowych fabrykach. Liczyłem na to, że nasza siła bojowa wzroś­nie i zdołamy odbić świat niedźwiedzi, jednak ich społeczeństwo było w opłakanym stanie. Nie umiały się zjednoczyć i dopiero po serii krótkich, choć brutalnych wojen władzę przejął pewien watażka znany jako Żywiciel Długi Pomruk, który zaprowadził porządek.


Скачать книгу
Яндекс.Метрика