Arabska żona. Tanya ValkoЧитать онлайн книгу.
wlałam. Później jeszcze długo siedzę w łazience na lodowatej podłodze, zalewając się łzami. Nie mogę się do niego upodobnić, bo co wtedy stanie się z naszym dzieckiem i naszym życiem. Topienie smutku w alkoholu to głupi pomysł, teraz przekonałam się o tym na własnej skórze. W końcu kładę się do pustego, zimnego łóżka i zapadam w kamienny sen. Nagle coś mnie budzi, Jezu, duszę się! Czuję kleszcze zaciskające się wokół mojej szyi. Z przerażeniem otwieram oczy i widzę zarys twarzy Ahmeda i jego błyszczące, zimne jak stal oczy. Zaczynam charczeć, jednocześnie wierzgając, bijąc go na oślep rękami i wijąc się jak piskorz. Jednak uścisk jest zbyt silny, zabójczo silny. W ostatnim przebłysku świadomości wsadzam nogę pomiędzy nas i z całej siły go odpycham. Pomogło, trochę rozluźnił palce. To dla mnie jedyna szansa, teraz już obiema nogami kopię go z całej siły, bo zdaję sobie sprawę, że walczę o życie. Ahmed odpada ode mnie i uderza plecami o stojącą nieopodal komodę. Jęczy z bólu. Z trudem łapię oddech, słyszę świst wydobywający się z mojego gardła, ale powoli organizm wraca do normy. Staję na nogi, dopadam do łóżeczka Marysi, porywam dziecko na ręce i nie oglądając się za siebie, tak jak stoję, wybiegam z mieszkania.
– Docia, ja go nie bronię, ale to w końcu twój mąż, takiego sobie wybrałaś – delikatnie przekonuje mnie mama.
– Czy sądzisz, że chciałabym z nim być, gdybym wiedziała wtedy to, co wiem teraz? – mówię z głębokim smutkiem.
– Cóż, nie zawsze jest lekko, łatwo i przyjemnie, takie jest dorosłe życie. Czasami trzeba iść na kompromis.
– To znaczy dać się zabić? – nie wytrzymuję i ostro na nią spoglądam. – Do czego ty mnie popychasz, chcesz się mnie pozbyć?
– Przecież wiesz, że możesz u mnie mieszkać, ale twoje miejsce jest przy mężu, daj mu szansę.
– Na co? No powiedz mi, na co? – Zaczynam chodzić w tę i z powrotem, a Marysia z niepokojem śledzi moje ruchy. Od ostatniego zajścia zrobiła się nerwowa i płaczliwa.
– Rozmawiał ze mną, mówi, że nie wie, co się z nim stało…
– Gówno mnie to obchodzi – przerywam. – To, że on był w pomroczności jasnej, ja mogłam przypłacić życiem. Nic go nie usprawiedliwia.
– Na pewno, ale od tamtego czasu nie wypił ani kropli alkoholu i twierdzi, że teraz dokładnie wie, czemu jego religia zabrania spożywania tej trucizny.
– To ty odbywasz z nim długie konferencje. Oczywiście za moimi plecami. Dziękuję ci bardzo – mówię z wyrzutem.
– On codziennie rano, jak wychodzę do sklepu, stoi pod naszą klatką i błaga o pomoc i rozmowę. Ja chcę tylko twojego dobra. I Marysi oczywiście. Przecież widzę, jaka jesteś bez niego nieszczęśliwa.
– Bez niego?! A to dobre! Przecież ja się boję wyjść z domu ze strachu, że ten skurwiel zaciuka mnie w ciemnej uliczce.
– No… Nie dajmy się zwariować. – Widzę niepewność na jej twarzy.
– Siedzę tutaj jak mysz pod miotłą – kontynuuję. – Nawet z nauki zrezygnowałam, może właśnie o to mu chodziło, żebym była ciemną jak tabaka w rogu gospodynią domową. Wymyślił sobie, że mam jakichś kochanków, a u nas w grupie było dwóch chłopaków, i to chyba pedały.
– Właśnie, to wszystko przez zazdrość – przytakuje matka. – On jest chorobliwie zazdrosny, jak długo żyję, jeszcze się z czymś takim nie spotkałam.
– Jeśli on sobie wymyśla moich adoratorów, to nigdy nie będę bezpieczna, a nasz związek nigdy nie będzie pewny. Jak z kimś takim żyć?
– Ciężko, ale spróbować warto. Daj mu jeszcze jedną szansę, jeśli to spieprzy, nigdy, przenigdy nie będę cię już namawiać do bycia z nim. Wręcz przeciwnie, pomogę ci z rozwodem, w końcu mam w tym wprawę – uśmiecha się gorzko.
– Sama nie wiem – zaczynam się wahać, bo jak idiotka nadal go kocham.
– To ja go zaproszę w niedzielę na obiad. – Mama aż klaszcze w ręce z radości. – I tym razem nie będzie schabowego z kapustą i boczkiem. – Teraz już obie śmiejemy się do łez.
Mija miesiąc za miesiącem, pory roku zmieniają się jak w kalejdoskopie. O tym, że robię się coraz starsza, przekonuję się, patrząc na moją córeczkę. Najpierw są brawa z okazji kupki do nocniczka, później pierwszych samodzielnych kroczków, następnie pierwszego własnoręcznie wyczyszczonego talerza z zupką, a teraz kupujemy coraz to nowe korkowe tablice i zawieszamy na nich jej abstrakcyjne prace malarskie. Ahmed strasznie ją rozpieszcza, nawet mama, której mała może wejść na głowę, oburza się szaleństwami mojego męża i twierdzi, że jego zachowanie jest niepedagogiczne. Tak więc Marysia ma elektroniczne pianinko Yamaha, pudła klocków Lego, całą wystawę lalek Barbie i Kena, rowerek, hulajnogę, różowe rolki, miniaturowy skateboard, a na trzecie urodziny dostaje gry Nintendo z jej ulubionym Mario Bross.
– Dziecko musi się rozwijać, moja droga – tłumaczy mi, zadowolony z siebie. – Przez to, że ty późno nawiązałaś kontakt z nowoczesną techniką, do tej pory czujesz przed nią paniczny strach. Bez znajomości obsługi całego mnóstwa elektronicznych sprzętów nie sposób teraz żyć.
– Ja jakoś jeszcze egzystuję – staje w mojej obronie mama.
– Powtarzam, że to niezbędne. Oto przykład: Marysia bezproblemowo włącza sobie bajki na wideo, a moja żona nie potrafi uruchomić kasety z ćwiczeniami areobiku. Ha!
– Tutaj muszę przyznać Ahmedowi rację – włącza się Gośka, która przyjechała w odwiedziny. – Bez obsługi komputera i najnowszych programów oraz wszystkich urządzeń biurowych nie ma co marzyć o pracy. Mieliśmy zajęcia z informatyki, ale zrobiłam jeszcze dodatkowy kurs i teraz zbieram tego owoce; jako jedyna dostałam pracę tydzień po zakończeniu nauki. I to dobrze płatną!
– Języki też są ważne – chyba żeby mnie dobić, odzywa się Ula. – Zanim skończę studia, chcę zrobić FC oxfordzki lub cambridge’owski. Może uda się advanced?
Zupełnie nie wiem, o czym ona mówi. Jestem ciemną matką Polką, zapyziałą prowincjuszką. Jeden semestr w studium pomaturalnym omal nie zrujnował mi małżeństwa i życia. Moje przyjaciółki zaś przyjechały z wielkiego miasta i zgrywają panie z wyższych sfer. Jedna będzie superasystentką general managera, a druga specjalistką od public relations. Ja natomiast wychowuję dziecko, a jedyne wyjścia i kontakt z ludźmi to aerobik dwa razy w tygodniu w klubie osiedlowym na zajęciach porannych, bo nie ma tam wtedy ani jednego faceta. Same spasione kury domowe.
– A w ogóle to jak wam idzie? – pyta Gośka, wystrojona w markowe łaszki.
– Cóż, powolutku – odpowiadam, bo niby czym mam się chwalić.
– Świetnie, znakomicie – entuzjastycznie włącza się Ahmed. – Bałem się otwierać internetowy biznes w takiej małej miejscowości, ale przecież teraz świat staje się coraz mniejszy. Już nie muszę jeździć ze wszystkim do klienta i mogę obsługiwać firmę odległą o tysiące kilometrów, siedząc sobie wygodnie w fotelu w ciepłym biurze.
– To dobrze, że wam się udało – szczerze się cieszy Ula, widać nie poprzewracało jej się w głowie tak jak Gośce. – A ile bierzesz za taki zwykły programik, nie dla firmy, lecz prywatnie?
– Dla znajomych mamy rabaty. – Ahmed śmieje się i otwiera kolejną butelkę czerwonego wina.
– Jak coś odłożę, to zwrócę się do ciebie. – Ulka z rozmachem zakłada nogę na nogę i wygląda na to, że go kokietuje.
– Nie żartuj! – Ahmed patrzy na jej długie nogi. – Przyjdź jutro, pogadamy, co tam chcesz, i się zrobi. A o wynagrodzeniu pomyślimy później.
– A gdzie podziali się wasi dawni chłopcy?