Arabska żona. Tanya ValkoЧитать онлайн книгу.
myślisz? Wyrośnięte jagnię – odpowiada, śmiejąc się, Miriam. – Tylko trochę nieżywe. Morta.
– Kto to wszystko zje? – pytam szeptem, nachylając się do jej ucha.
– Zobaczysz – mówi tajemniczo. – U nas ludzie mają apetycik, a i do stołu nie siada mniej niż dwadzieścia osób.
Jak tak, to tak. Trzeba podkasać rękawy, pożegnać się z wypielęgnowanymi długimi paznokciami i szybko zabierać się do pracy.
– Ale jeśli to ma być na obiad, to jak my zdążymy na trzecią czy czwartą? – pytam trochę spanikowana.
– Kotku, u nas obiad jada się wieczorem albo w nocy – uspokajają mnie. – Mamy dość czasu. Mężczyźni cały dzień spędzają poza domem, a dopiero wieczorem relaksują się z rodziną.
Niezły układ. Faceci trochę popracują, a potem szwendają się po mieście, siedzą sobie w restauracjach czy kawiarniach. Natomiast baby cały dzień spędzają w kuchni, by oni w nocy mogli napchać sobie brzuchy i się relaksować. Ha, ha! Wcale nie jest mi do śmiechu. Powoli zaczynam rozumieć, co miała na myśli Malika, mówiąc o arabskiej żonie. O nie, dzisiaj to będzie wyjątek, wyjątek, który potwierdza regułę. Ja nie jestem niczyją służącą i nigdy nią nie będę. Jutro, jak Ahmed zniknie z kolegami na cały dzień, biorę Marysię i my też idziemy do miasta. Przecież muszą tutaj jeździć autobusy czy taksówki. Damy sobie radę. Dobrze, że zgodziłam się przyjechać tylko na wakacje. Ładne mi wakacje!!!
– Macie jakieś gumowe rękawiczki do pracy? – pytam, podpierając moją angielszczyznę gestem, lecz nie otrzymuję odpowiedzi. Tylko pełne zdziwienia i dezaprobaty spojrzenie: ależ ty głupia jesteś!
Z zaciśniętymi zębami, w milczeniu, obieram jarzyny, czyszczę z tłuszczu mięso, robię marynatę pod okiem matki, pomagam kleić pierożki, zawijać roladki i wyrabiać ciasto na ciasteczka. Może takie zajęcia kogoś satysfakcjonują, ale nie mnie. Jestem spocona, nogi bolą mnie od stania, a ręce pieką od czyszczenia i siekania papryczek chili. Już chciałabym, aby dzisiejszy dzień dobiegł końca.
Zauważam, że Miriam wychodzi na ganek. Chyłkiem podążam za nią. Przycupnęła za rogiem i zapala papierosa.
– Poczęstujesz? – pytam.
– Pewnie, ale pamiętaj, nigdy nie pal oficjalnie, a już absolutnie nie przy chłopach – mówi szeptem.
– A to dlaczego? – dziwię się. – Przecież nieraz paliłam przy Ahmedzie.
– Ale to było w Polsce. Tutaj nie próbuj. Moja rada.
Zaciągam się dymem. Jeszcze nigdy papieros tak mi nie smakował. To jest mój relaks i moja niezależność.
– Mieszkasz z rodzicami? – pytam po chwili.
– Coś ty! – śmieje się. – Chyba bym całkiem zwariowała. Mam dom po drugiej stronie ulicy. Czasami, niestety zbyt często, biorę dzieciaki i przychodzę tutaj. Zawsze raźniej w gromadzie, niż siedzieć samemu.
– To jesteś rozwiedziona, nie masz męża?
– Mam, i to całkiem dobrego – mówi, potakując sobie sama głową. – Ale on ma pracę, obowiązki i inne rzeczy. Gdy jest w mieście, to praktycznie cały dzień spędza poza domem. Przeważnie jednak siedzi na polach naftowych na pustyni. Pracuje w firmie olejowej, bardzo dobrze zarabia, ale… – wzdycha. – No wiesz. To są koszty, które trzeba ponieść. – Jej twarz niczego nie wyraża, tylko brwi podnoszą się do góry. – Takie życie – beznamiętnie podsumowuje, rozkładając ręce.
– Ale co to za życie! – prawie wykrzykuję. – Przecież tak się nie da!
– Cicho, nie drzyj się – syczy zdenerwowana. – Mam rodzinę i idealną sytuację finansową. Dobrego męża. Nie narzekam. I tak miałam dużo szczęścia, bo sama go sobie wybrałam i miałam okazję go dobrze poznać w czasie studiów. Poza tym to nie jakiś stary dziad, ale całkiem przystojny facet w moim wieku.
– To ty studiowałaś? – dziwię się, widząc ją w kwiecistej podomce i śmiesznie zawiązanej chustce na głowie. Wygląda jak przedwojenna służąca.
– Miła jesteś – stwierdza z przekąsem. – Ale ci się nie dziwię. Nie wyglądam na osobę na poziomie, nie to co Malika – smutno wzdycha. – Ale ona się nie bała i nie boi sprzeciwiać, a jak już zdobyła pozycję i zaczęła dobrze zarabiać, to teraz wszyscy mogą jej nagwizdać. Ja zawsze byłam pokorna, zbyt pokorna. I skończyłam tak. – Wskazujący palec wbija w swoją obfitą klatkę piersiową.
Żal mi jej. Siedzi ze smutnie zwieszoną głową i jedynym jej aktem niezależności, samowoli i buntu jest potajemne ćmienie papierosów.
– Dlaczego mówisz, że miałaś szczęście, że sama wybrałaś sobie męża? – pytam z zaciekawieniem. – Nie rozumiem.
– Czy ty nic nie czytałaś o kulturze arabskiej, zwyczajach, historii, tradycji?! – pyta z naganą w głosie. – Nauczyłaś się paru słów i uważasz, że to wystarczy, aby brać sobie za męża Araba? Salam alejkum, szukran dżazilan i ahlan wa sahlan. Dzień dobry, dziękuję, cześć. – Teraz jest już mocno zdenerwowana. – I będziecie żyli długo i szczęśliwie. Ha! – prycha obraźliwie i zbiera się do odejścia.
– Czemu tak się wściekasz? – próbuję załagodzić sytuację. – Ludzie się poznają, zakochują i chcą być ze sobą. Tak ja to widzę. Niepotrzebne mi do tego żadne poradniki ani opracowania historyczne – przedstawiam jej mój punkt widzenia, choć już trochę mało aktualny.
– I sądzisz, że to wystarczy? – Znów przykucnęła przy mnie. – A gdzie rodzina, wspólne zwyczaje, religia. Chociażby obchodzenie świąt. Moja mała Blondi, sama miłość to nie wszystko!
– Już co nieco przeszłam – przyznaję zgaszona, przypominając sobie kłótnie i brak zrozumienia w tak wielu istotnych sprawach. – Trochę czytałam, ale wydawało mi się, że to historia, zamierzchłe czasy, teraz w końcu mamy dwudziesty wiek, prawda? Ahmed zalicza się raczej do nowoczesnych ludzi…
– W Polsce, milutka, w Polsce, to zupełnie co innego, a tutaj rządzi tradycja, old good tradition. – Patrzy na mnie z troską. – Lećmy do kuchni, bo będzie chryja. Zaraz wszystkie się przyczepią, że nic nie robimy.
Wpadamy biegiem, lecz chyba żadna z kobiet nie zauważyła naszej nieobecności. Baranina się piecze, sałatki przygotowane – każda w wielkiej misie jak do mycia nóg, zupa bulgocze, a ciastka zostały zamknięte w spiżarni, żeby dzieciarnia się do nich nie dobrała. Jeszcze tylko zostały do zrobienia pasty i można powiedzieć, że skromny obiad rodzinny jest gotowy.
Na dworze zmierzcha. Marysia bawi się na podwórku z dziećmi, dobrze się tutaj czuje, niczego się nie boi, śmieje się i rozrabia jak u siebie w domu. Jednak dobrze, że Ahmed mówił do niej po arabsku, bo nie ma teraz bariery językowej. Odblokowały jej się wszystkie usłyszane słówka i zwroty i zabawnie charczy w dziwnym języku do otaczających ją dzieci. Jakby się tutaj urodziła.
Jestem u kresu sił. Cały długi dzień spędzony w kuchni daje mi się we znaki. I ten nieznośny upał. Włosy przyklejają się do spoconych policzków, zaczerwienione od ostrej papryki ręce wyglądają okropnie, o paznokciach wolę nie myśleć, a nogi spuchły do tego stopnia, że nie widać kostek. Nie jestem przyzwyczajona do takiej pracy, na domiar złego w niewyobrażalnie wysokiej temperaturze.
– A gdzie podziała się Samira? – zauważam jej nieobecność pomimo łzawiących oczu.
– Szczęściara. Ma zajęcia na uczelni, to zawsze wymiga się od roboty – odpowiada spokojnie Miriam.
– Ale już niedługo, już niedługo! – z czystą satysfakcją i złośliwością prawie wykrzykuje Chadidża.
– Dlaczego? Kończy studia?