Kryminał. Zygmunt Zeydler-ZborowskiЧитать онлайн книгу.
na mój widok. Porwał mnie w swe niedźwiedzie ramiona i zaczął ściskać.
– Zygmunt! Jak się masz. Kopę lat. Strasznie dawno cię nie widziałem. Co się z tobą dzieje? Co słychać?
– Puść, bo mnie udusisz – jęknąłem. – Pokaż się jak wyglądasz. Zdaje mi się, że przytyłeś.
Narzycki klepnął się po wystającym brzuchu
– Najwidoczniej służy mi praca w milicji.
– Ale jak się zrobisz taki ociężały, to nie będziesz mógł ścigać przestępców.
– Mogę, mogę. Bądź spokojny. Co cię sprowadza do Krakowa?
– Jadę z żoną do Zakopanego. Zatrzymaliśmy się tutaj na jeden dzień.
– Gdzie będziesz mieszkał w Zakopanem? W „Halamie”?
– Niestety w „ZAiKS-ie” już nie dostałem pokoju. Za późno złożyłem podanie. Mam pokój tam niedaleko. Do „Halamy” będę chodził tylko na obiady.
– To w razie czego można do ciebie dzwonić do „Halamy” w porze obiadowej?
– Oczywiście. Albo do „Halamy” albo do „Magnolii” do mojej żony.
– To nie będziesz mieszkał razem z żoną? – zdziwił się Narzycki.
– Nie. Uważasz, że to kiepski pomysł?
– Wprost przeciwnie. Uważam, że umiesz się genialnie urządzać. Niestety, z moją żoną taki numer by nie przeszedł.
– Widocznie masz fatalną opinię.
Roześmieliśmy się. Narzycki walnął mnie w plecy, aż mi w płucach zagrało.
– Co ty dzisiaj robisz? – spytał. – Zajęty jesteś?
– Właściwie nie. Żona cały dzień spędza na łonie swojej rodziny, a ja tak się włóczę po Krakowie.
– Coś ci zaproponuję – powiedział Narzycki i znowu walnął mnie w plecy. – Jakbyś się zapatrywał na to, żebyśmy razem zjedli obiad?
– Znakomity pomysł. Wprost z ust mi to wyjąłeś. Za-praszam cię do Wierzynka.
– To ja cię zapraszam.
Roześmiałem się.
– Daj spokój. Potem będziemy się kłócić, kto kogo zaprasza. Więc o której?
Narzycki spojrzał na zegarek.
– Teraz mam jeszcze trochę roboty... Wpadnij do mnie przed trzecią. Dobrze? – Uścisnął mi potężnie dłoń na pożegnanie i dodał. – Nie masz pojęcia, jak się cieszę, że cię widzę. To świetnie, że zatrzymałeś się w Krakowie.
Czułem się trochę zmęczony. W pociągu zawsze bardzo źle śpię. Zrezygnowałem ze spaceru, poszedłem do hotelu i uciąłem sobie fantastyczną drzemkę. Obudziłem się o wpół do trzeciej. Nie było mowy, żebym mógł zdążyć do komendy. Zadzwoniłem więc i przyznałem się Henrykowi, że zaspałem. Umówiliśmy się u Wierzynka.
Kiedy pojawiłem się w tej historycznej restauracji, Narzycki czekał już na mnie. Zajął najlepszy stolik, przeznaczony dla specjalnych gości. W niewielkiej odległości stało dwóch kelnerów, czekających na każde skinienie. Od razu spostrzegłem, że pan major cieszy się tu ogromnym szacunkiem. Nie omieszkałem mu tego powiedzieć. Uśmiechnął się z zadowoleniem.
– Tak, znają mnie tu i chyba cenią wrażliwość mego podniebienia. Niewielu jest w dzisiejszych czasach ludzi, którzy umieją dobrze zjeść i do jedzenia dobrać odpowiednie napitki. Wiedza gastronomiczna upada w naszym kraju. Ludzie są zbyt zagonieni, żeby się zastanawiali nad tym, co jedzą.
Zamówiliśmy obiad i jeszcze przez pewien czas rozmawialiśmy o zaletach staropolskiej kuchni. Lubię przed jedzeniem mówić na tematy kulinarne. To znakomicie pobudza apetyt.
Po paru kieliszkach znakomitej żytniówki zaczęliśmy wspominać dawne czasy. Co chwila padało tradycyjne pytanie: „A pamiętasz?” „Pamiętasz tę rozróbę w czterdziestym pierwszym?” „Nie, nie, to było na wiosnę czterdziestego drugiego”. „Ale skąd, to na pewno był czterdziesty pierwszy rok. Jeszcze przecież wtedy Kazik żył...”
Mieliśmy co wspominać. Obaj z Henrykiem byliśmy w partyzantce. Porządnie daliśmy się Niemcom we znaki, ale i naszych dużo zginęło. Przeżyło się ciężkie chwile. Narzycki był wtedy smukłym, zgrabnym młodzieńcem. Zawsze pełen fantazji, zawsze wesoły, optymistycznie nastrojony, dodający kolegom otuchy.
Do polędwicy zamówił czerwone wino i powiedział:
– A wiesz, że niedawno rozmawialiśmy o tobie z Dow-narem?
– Co ty mówisz? Stefan był w Krakowie?
– Tak. Jakieś trzy, cztery dni temu. Wpadł na parę godzin. Miał tu coś u nas do załatwienia. Strasznie cię chwalił.
– Nie może być.
– Słowo daję. Powiedział, że jesteś wyjątkowo przyzwoity facet.
– Sporo trzeba było czasu, żeby doszedł do takiego wniosku – roześmiałem się. – Ale lepiej późno, niż wcale. No to trzeba to oblać – dodałem sięgając po kieliszek.
Potem wypiliśmy kawę i po małym koniaczku. Chciałem zapłacić rachunek, ale Henryk oburzył się nie na żarty.
– Cóż ty sobie wyobrażasz? – powiedział energicznie, marszcząc swe krzaczaste brwi. – Ja cię zapraszam na obiad, a ty chcesz płacić. Wykluczone. Jak ja przyjadę do Warszawy, to wtedy ty zapłacisz rachunek w Grand Hotelu albo w Bristolu. Nie wymigasz się. Bądź spokojny.
Wieczór był pogodny. Obaj mieliśmy ochotę przejść się trochę. Poszliśmy wiec na Planty. Gawędziliśmy o tym i o owym. Henryk opowiedział mi o swojej rodzinie i spytał, czy zadowolony jestem z nowej żony. Odparłem, że nie narzekam.
– Ładna babka. Bardzo efektowna. Tylko trochę dla ciebie za młoda.
Uśmiechnąłem