Fjällbacka. Camilla LackbergЧитать онлайн книгу.
albo zwykłe balangi, na które przywoził którąś ze swoich licznych panienek. Percy był ciekaw, czy żona Sebastiana coś podejrzewa. Ale to w końcu nie jego rzecz. Jego Pyttan trzymała zbyt krótko i nigdy by sobie nie mógł pozwolić na coś podobnego. A inni niech sobie robią, co chcą.
– Musiałeś dostać niezły spadek po starym, co? – powiedział Sebastian, podstawiając Pyttan pusty kieliszek.
Pyttan chwyciła butelkę i nalała mu po brzegi, nie zdradzając nawet najmniejszym skrzywieniem, co o tym myśli.
– Tak, ale wiesz… – Percy zaczął się niespokojnie kręcić. Nie cierpiał rozmawiać o pieniądzach. – Utrzymanie tego wszystkiego jest strasznie drogie, a koszty stale rosną. Okropna drożyzna.
Sebastian wyszczerzył zęby.
– Naturalnie, codzienne wydatki są ogromne.
Bez skrępowania zlustrował Pyttan od stóp do głów: od brylantowych kolczyków po szpilki od Louboutina. Potem zwrócił się do Percy’ego.
– W czym ci pomóc?
– Taaak… – Percy nie mógł się zdecydować. Zerknął na żonę i zaczerpnął powietrza. Musi rozwiązać ten problem, w przeciwnym razie ona poszuka innej możliwości. – Chodzi tylko o krótkoterminową pożyczkę.
Zapadło kłopotliwe milczenie, ale Sebastianowi to nie przeszkadzało. Po jego ustach błąkał się uśmieszek.
– Mam propozycję – powiedział przeciągle. – Uważam jednak, że powinniśmy to omówić sami, we dwóch, jak starzy koledzy ze szkolnej ławy.
Pyttan chciała zaprotestować, ale Percy rzucił jej wyjątkowo twarde spojrzenie, więc nic nie powiedziała. Popatrzył na Sebastiana, porozumieli się w milczeniu.
– Pewnie tak będzie najlepiej – powiedział, pochylając głowę.
Sebastian uśmiechnął się szeroko. Jeszcze raz podsunął Pyttan kieliszek.
Na skrobanie fasady było za gorąco, słońce stało wysoko. Postanowili więc, że w ciągu dnia będą pracować w środku.
– Może zaczniemy od podłogi? – zaproponował Mårten.
Rozglądali się po jadalni.
Ebba na próbę pociągnęła za odstającą tapetę, spory kawałek został jej w ręku.
– A nie lepiej od ścian?
– Nie jestem pewien, czy podłoga wytrzyma. Deski są częściowo spróchniałe. Trzeba się tym zająć, zanim się zabierzemy do innych rzeczy. – Nacisnął nogą na deskę, ugięła się pod jego ciężarem.
– Okej, niech będzie podłoga – powiedziała Ebba, zakładając okulary ochronne. – Jak to zrobimy?
Nie miała nic przeciwko temu, żeby pracować ciężko i długo, jak Mårten, ale ktoś jej musiał powiedzieć jak.
– Myślę, że młotem i łomem. Wezmę młot, a ty łom, dobrze?
– Dobrze.
Wzięła od niego łom. Zabrali się do pracy.
Wbijała łom w szpary i odginała deski. Poczuła przypływ adrenaliny i przyjemne pieczenie w ramionach. Dopóki zmuszała ciało do ogromnego wysiłku, mogła nie myśleć o Vincencie. Gdy spływał z niej pot, a w mięśniach robiły się zakwasy, czuła się tak, jakby odzyskiwała wolność. Już nie była mamą Vincenta, tylko Ebbą, która porządkuje swoją spuściznę, zrywa, burzy i odbudowuje.
Do pożaru też nie chciała wracać. Gdy zamykała oczy, przypominała sobie paniczny strach, szczypiący w płuca dym i żar, który kazał myśleć, że zaraz zacznie się palić jej skóra. Przypominała sobie, jaką ulgę dawało jej poczucie, że może się poddać.
Patrzyła przed siebie, wytężała wszystkie siły bardziej, niż trzeba, żeby odrywać deski od legarów. Skupiła się na zadaniu. Ale natrętne myśli powróciły. Kto im tak źle życzy i dlaczego? Zadawała sobie to pytanie wielokrotnie, ale nie znalazła odpowiedzi. Nikogo takiego nie ma. Jedynymi osobami, które im źle życzą, są oni sami. Nieraz myślała, że lepiej byłoby nie żyć, i wiedziała, że Mårten myśli tak samo. Ale wszyscy dookoła okazywali im wyłącznie współczucie. Nigdy się nie spotkała ani z nieżyczliwością, ani z nienawiścią. Zawsze tylko zrozumienie dla ich cierpienia. Ale nie dało się zapomnieć, że ktoś się zakradł pod osłoną ciemności, żeby ich spalić razem z domem. Ciągle krążyła wokół tego pytania i nie znajdowała odpowiedzi. Przerwała, otarła spocone czoło.
– Cholernie gorąco – powiedział Mårten, odrzucając młot. Posypały się drzazgi. Rozebrał się do pasa, T-shirt powiesił na pasie na narzędzia.
– Uważaj, bo coś ci wpadnie do oka.
Ebba spojrzała uważnie na jego ciało, oświetlone słońcem wpadającym przez brudne okna. Wyglądał tak samo jak wtedy, gdy zostali parą. Chudy, żylasty i mimo ciężkiej pracy fizycznej bez wyraźnie zarysowanych mięśni. Jej kobiece kształty zniknęły w ciągu ostatniego półrocza. Straciła apetyt, mocno schudła, co najmniej dziesięć kilo. Nie wiedziała dokładnie ile, bo nawet nie chciało jej się zważyć.
Dłuższą chwilę pracowali w milczeniu. Jakaś mucha tłukła wściekle o szybę. Mårten podszedł i otworzył okno na oścież. Nie przyniosło im to ochłody, bo na dworze było bezwietrznie, ale mucha wyleciała. Przynajmniej nie musieli słuchać uporczywego bzyczenia.
Ebba pracowała i cały czas czuła oddech przeszłości. Osiadła w ścianach domu. Przed oczami miała dzieci, które przyjeżdżały tu na kolonie, żeby się wzmocnić i pooddychać świeżym powietrzem. Czytała o tym w starym egzemplarzu „Fjällbacka-Bladet”, który znalazła w domu. Dom miał również innych mieszkańców, między innymi jej ojca. Ale najczęściej przychodziły jej na myśl dzieci. Opuszczenie rodzinnego domu i mieszkanie z innymi, nieznajomymi dziećmi musiały być dla nich niezwykłą przygodą. Całe dnie na słońcu i w morzu, dbanie o ład i porządek, ale też dużo wesołej zabawy. Miała w uszach śmiechy, ale i krzyki. W artykule była mowa o doniesieniu na policję w sprawie znęcania się, więc może nie była to aż taka idylla. Czasem się zastanawiała, czy to mali koloniści tak krzyczą, czy to jakieś inne wspomnienia, które jej zostały z tego domu. Słyszała w nich coś znajomego. Przecież była bardzo malutka, kiedy tu mieszkała. Więc jeśli to wspomnienia, to raczej ma je sam dom, a nie ona.
– Myślisz, że nam się uda? – spytał Mårten, opierając się na młocie.
Ebba była tak pogrążona w myślach, że drgnęła, kiedy usłyszała jego głos. Mårten wytarł twarz w koszulkę i popatrzył na nią. Wolała nie napotkać jego spojrzenia. Zerknęła tylko, nie przestała siłować się z deską, która nie chciała się poddać. Zapytał tak, jakby chodziło o remont, ale wiedziała, że chodzi mu o coś więcej. Nie znała odpowiedzi.
Milczała. Mårten westchnął i chwycił za młot. Stękał przy każdym uderzeniu. W podłodze powstała spora dziura. Zamachnął się i powoli opuścił młot.
– Cholera, co to jest? Ebbo, chodź, zobacz – powiedział, machając na nią ręką.
Ebba siłowała się z deską, ale choć nie chciała, zaciekawiło ją to.
– O co chodzi? – spytała, podchodząc do niego.
Mårten wskazał palcem to, co zobaczył w dziurze.
– Co to może być?
Ebba przykucnęła i zajrzała. Zmarszczyła brwi. W miejscu, gdzie podłoga została zerwana, widać było wielką ciemną plamę. W pierwszej chwili pomyślała, że to smoła. Potem się domyśliła.
– Wygląda