Fjällbacka. Camilla LackbergЧитать онлайн книгу.
było tak samo. Kiedy przechodziła, goście pochylali się do siebie i porozumiewawczo kiwali głowami. Jedna z pań z przerażenia zasłoniła ręką usta. Bez skrępowania przyglądała się, jak nalewa wina do kieliszków. Niemieckiego lotnika dziwiła ta ekscytacja. Kątem oka zobaczyła, jak się nachyla do swojej sąsiadki. Szepnęła mu coś do ucha. Dagmar z bijącym sercem czekała, co zrobi. W jego spojrzeniu coś się zmieniło. W jego oku dostrzegła błysk. Spojrzał na nią spokojnie i podniósł do góry kieliszek. Odpowiedziała uśmiechem, serce zabiło jej szybciej.
Mijały godziny, przy stole było coraz głośniej. Zaczęło się ściemniać i choć wieczór był jeszcze ciepły, część gości przeniosła się do domu, żeby popijać dalej. Sjölinowie nie żałowali trunków. Lotnik też wyglądał, jakby już sporo wypił. Dagmar wiele razy drżącą ręką napełniała mu kieliszek. Sama była zaskoczona. Poznała wielu mężczyzn. Niektórzy byli naprawdę przystojni, wielu wiedziało, co mówić kobiecie i jak jej dotykać, ale żaden nie wprawił jej ciała w takie wibracje.
Gdy kolejny raz podeszła, żeby mu napełnić kieliszek, lekko musnął jej rękę. Nikt tego nie zauważył. Dagmar udała obojętność, wypięła tylko pierś.
– Wie heissen Sie? – spytał, patrząc na nią szklistym wzrokiem.
Odpowiedziała pytającym spojrzeniem. Nie znała żadnego obcego języka.
– Jak się panna nazywa? – wybełkotał mężczyzna siedzący naprzeciwko lotnika. – On chce wiedzieć, jak panienka ma na imię. Proszę mu powiedzieć, może panienka będzie mogła posiedzieć mu na kolanach. Poczuć prawdziwego mężczyznę… – Roześmiał się z własnego żartu i poklepał po tłustych udach.
Dagmar skrzywiła się lekko i spojrzała na Niemca.
– Dagmar – odparła. – Mam na imię Dagmar.
– Dagmar – powtórzył Niemiec. Przesadnym gestem popukał się w pierś. – Hermann – powiedział. – Ich heisse Hermann.
Po chwili podniósł rękę i dotknął jej karku. Poczuła, że ma na ramionach gęsią skórkę. Znów powiedział coś po niemiecku. Spojrzała pytająco na grubasa.
– Mówi, że jest ciekaw, jak wyglądają włosy panny po rozpuszczeniu. – Znów się głośno roześmiał, jakby powiedział coś niesłychanie zabawnego.
Dagmar odruchowo dotknęła węzła z tyłu głowy. Jej jasne włosy były tak gęste i niesforne, że zawsze wystawał jakiś kosmyk.
– To niech sobie będzie ciekaw. Proszę mu powtórzyć – powiedziała i chciała odejść.
Grubas roześmiał się, a potem długo mówił po niemiecku. Niemiec się nie śmiał. Odwrócona do niego plecami znów poczuła na karku jego dłoń. Zdecydowanym ruchem wysunął grzebień z węzła i rozpuścił jej włosy.
Powoli, sztywno odwróciła się do niego. Patrzyli na siebie dłuższą chwilę, grubas zaśmiewał się dalej. Nawiązali milczące porozumienie. Dagmar, wciąż z rozpuszczonymi włosami, ruszyła do domu. Dobiegający stamtąd gwar i okrzyki zakłócały ciszę letniej nocy.
Patrik przykucnął nad wielką dziurą. Deski były stare i spróchniałe, z całą pewnością trzeba je było zerwać. To, co zobaczył pod podłogą, już nie było takie oczywiste. Poczuł nieprzyjemne ściskanie w żołądku.
– Dobrze, że od razu zadzwoniliście – powiedział, nie odrywając wzroku od dziury.
– To krew, prawda? – Mårten przełknął ślinę. – Nie wiem, jak wygląda stara krew. Równie dobrze może to być smoła albo coś innego. Ale zważywszy na to, że…
– Rzeczywiście, wygląda na krew. Gösta, mógłbyś ściągnąć ekipę kryminalistyczną? Niech przyjadą sprawdzić. – Patrik wstał i skrzywił się, strzyknęło mu w stawach. Jak przypomnienie, że lat mu nie ubywa.
Gösta skinął głową i odszedł na bok. Szedł i wybierał numer.
– Czy tam, pod spodem, może być… coś więcej? – spytała drżącym głosem Ebba.
Patrik domyślił się, o co jej chodzi.
– Trudno powiedzieć. Trzeba będzie zerwać całą podłogę i się przekonać.
– Cóż, każda pomoc się przyda, chociaż niezupełnie tak to sobie wyobrażaliśmy – zauważył Mårten i roześmiał się.
Nikt się nie przyłączył.
Podszedł Gösta.
– Technicy mogą przyjechać dopiero jutro. Mam nadzieję, że jakoś wytrzymacie. Trzeba wszystko zostawić, jak jest. Nie wolno niczego sprzątać ani ruszać.
– Nie będziemy. Zresztą po co? – odparł Mårten.
– Oczywiście – powiedziała Ebba. – Wreszcie jest szansa, że się dowiem, co tu się stało.
– Moglibyśmy o tym porozmawiać? – Patrik się cofnął, obraz dziury w podłodze został mu pod powiekami. Był przekonany, że to krew. Gruba warstwa zaschniętej krwi, sczerniałej od upływu lat. Ponad trzydziestu, jeśli to rzeczywiście krew.
– Możemy usiąść w kuchni, tam jest jaki taki porządek – powiedział Mårten i ruszył przodem.
Ebba została z Göstą.
– Idziesz? – Mårten odwrócił się i spojrzał na nią.
– Idźcie, idźcie. Zaraz do was przyjdziemy – odparł Gösta.
Patrik już chciał zaprotestować, bo właśnie z Ebbą chciał porozmawiać, ale zauważył, jaka jest blada, i pomyślał, że Gösta ma rację. Lepiej jej dać trochę czasu. Zresztą nie śpieszyło im się.
W tym, że w kuchni jest jaki taki porządek, było sporo przesady. Wszędzie walały się narzędzia i pędzle, zlew był pełen brudnych naczyń i resztek po śniadaniu.
Mårten usiadł przy stole.
– Zasadniczo oboje z Ebbą jesteśmy porządniccy. A raczej byliśmy – poprawił się. – Patrząc na to, trudno uwierzyć, prawda?
– Remont to istne piekło – powiedział Patrik, siadając na krześle. Najpierw strzepnął z niego okruchy chleba.
– Utrzymywanie porządku już mi się nie wydaje takie ważne. – Mårten spojrzał w okno. Szyby pokrywała gruba warstwa kurzu, zasłaniała widok jak firanka.
– Co wiesz o rodzinie żony? – spytał Patrik.
Słyszał, że Gösta i Ebba rozmawiają w jadalni, ale choć próbował, nie był w stanie rozróżnić słów. Zastanawiało go zachowanie Gösty. Wcześniej, w komisariacie, gdy pobiegł powiedzieć mu, co się stało, Gösta zrobił coś, czego Patrik jeszcze nie widział. Potem zamknął się jak ślimak w skorupie i przez całą drogę na Valö nie wypowiedział ani słowa.
– Moi rodzice i rodzice adopcyjni Ebby się przyjaźnią, więc jej historia nigdy nie była dla mnie tajemnicą. Od dawna wiedziałem, że jej rodzina zniknęła bez śladu. Więcej i tak na ten temat nie wiadomo, prawda?
– Rzeczywiście, dochodzenie utknęło w martwym punkcie, chociaż policja bardzo się starała wyjaśnić, co się stało. To rzeczywiście zagadka, jak mogli tak po prostu zniknąć.
– A może cały czas tu są?
Drgnęli, kiedy usłyszeli głos Ebby.
– Nie wierzę,