Эротические рассказы

Osiedle marzeń. Wojciech ChmielarzЧитать онлайн книгу.

Osiedle marzeń - Wojciech Chmielarz


Скачать книгу
Pięć lat temu zniknęła. Jakby zapadła się pod ziemię. Nikt nie wiedział, co się z nią stało. Ani współlokatorka, ani rodzice, ani koledzy z pracy. Rodzice wspominali coś o chłopaku, z którym niby się spotykała, ale nikogo takiego nie udało się zidentyfikować. Przed zniknięciem wyjęła z konta dużą sumę pieniędzy. Ponad dwadzieścia tysięcy złotych. Policyjni technicy znaleźli drobinki krwi w łazience. Należały do Anny Stolarczyk. Łazienka była świeżo wysprzątana silnymi detergentami. Domyślali się, że ktoś próbował zatrzeć ślady, ale nie mogli wykluczyć wersji, że dziewczyna zacięła się przy depilacji. Natychmiast wzięli w obroty jej współlokatorkę Karolinę Woźniak. Ta nic jednak nie widziała, nic nie słyszała i miała dobre alibi. Akurat wyjechała na weekend do matki na wieś pod Warszawę.

      I tutaj sprawa się w naturalny sposób skończyła. Żadnych tropów. Żadnych poszlak. Żadnych punktów zaczepienia.

      W Polsce w samym 2009 roku za zaginione uznano piętnaście tysięcy osób. Kochan czytał w internecie teorię, że większość z nich została zabita. Częściowo zapewne była to prawda, ale częściowo nie. Przy czym nie chodziło nawet o to, że policjanci bagatelizowali te sprawy, nie próbowali się dowiedzieć, co wydarzyło się naprawdę. Po prostu jeśli po tygodniu, dwóch dalej nie wiesz, co się stało, to zaczynasz się faktycznie bać, że odnajdziesz ciało. I zdajesz sobie sprawę, że ono najprawdopodobniej nic ci nie da. W żaden sposób nie pociągnie śledztwa do przodu. Oczywiście, jest ta cała gadka, że rodzina w końcu będzie mogła rozpocząć proces żałoby, uleczyć duchowe rany, a nie tkwić w pełnym niepokoju i bólu zawieszeniu, w upiornej otchłani, z drżeniem serca odbierając każdy telefon. Z policyjnej strony wyglądało to trochę inaczej. Znajdziesz ciało i w statystykach zostanie ci niewyjaśnione zabójstwo zamiast miłego i wygodnego zaginięcia.

      Nie opłaca się.

      A jednak Andrzejewski chciał, żeby Kochan zaczął w tym grzebać. Dlaczego? Po co? Czy naprawdę spodziewał się, że podkomisarz coś znajdzie? Po pięciu latach? Działając sam? Bez wsparcia? To było absolutnie niemożliwe.

      Tymczasem Anna Stolarczyk spoglądała na niego ze zdjęcia z nieśmiałym uśmiechem dziewczyny, którą prosi się do tańca tylko wtedy, kiedy wszystkie ładniejsze są już zajęte. Kochan westchnął. Poślinił palce i zaczął przerzucać kartkę za kartką. Nawet nie starał się czytać treści. Wystarczał mu sam szelest papieru i zmieniające się przed oczami linijki tekstu.

      Co Andrzejewski chciał osiągnąć, zrzucając na niego te sprawy i wiążąc w tym małym, dusznym pokoiku, gdzie dodatkowo nieprzyjemnie pachniało? Kochan pociągnął nosem. Nie potrafił zlokalizować źródła zapachu. I był pewien, że nie poczuł go, kiedy po raz pierwszy wszedł do tej klitki. Jakiś żartowniś podrzucił mu śmierdziucha, gdy poszedł po kawę? A może to były akta? Pewnie chwycił je grzyb w archiwum i teraz pod wpływem powietrza i ciepła uwolniły swoją woń.

      Chryste, pomyślał, zgniję tu razem z tymi papierami, jak ziemniaki w piwnicy. Jeszcze raz spojrzał na Annę Stolarczyk. Ledwie ją poznał, a już nienawidził tej dziewczyny. I to nieważne, czy była martwa, czy żywa.

      – Co ja mam z tobą zrobić, co? – zapytał.

      Zerknął na akta. Zastanowił się, czy ktokolwiek sprawdził alibi współlokatorki Anny Stolarczyk. Nie miał wątpliwości, że tak, ale wyjazd sto kilometrów pod Warszawę oznaczał wyrwanie się z nędznego pokoiku, z komendy i pół dnia wolnego. A jak Andrzejewski spyta, dlaczego zniknął, to wyjaśni mu, że sprawdzał stare sprawy.

      Przecież właśnie tego się od niego oczekiwało, prawda?

      – Niewielu ich tu jest. Trzeba przyjechać rankiem. Wtedy się kłębią jak ci frajerzy, co ganiają na promocję do Saturna czy innej Biedronki. Ci, co ich pokazują potem w telewizji.

      – Wiem którzy – powiedział Mortka.

      Siedział w policyjnym radiowozie obok komisarza Jarosława Nowaka z piaseczyńskiej komendy. Nowak miał trzydzieści pięć lat, dobrotliwe spojrzenie człowieka, na którym mało co może zrobić wrażenie, i skłonność do zdecydowanie zbyt szybkiej jazdy w terenie zabudowanym. Do tego często cmokał, jakby żuł gumę. Mortka znał Nowaka od pół godziny, ale ten tik już doprowadzał go do szału.

      – Ci tutaj są uparci. Mało prawdopodobne, żeby ktoś po nich przyjechał, ale liczą na cud. Wszystko, co ważne, rozgrywa się o poranku.

      Zatrzymali się naprzeciwko starej mleczarni w Piasecznie, na skrzyżowaniu dwóch ruchliwych ulic. Inne auta omijały ich niezdarnie, a za nimi zaczął się tworzyć niewielki korek. Żaden z kierowców nie odważył się jednak zatrąbić na radiowóz. Żaden też nie próbował ich staranować. Mortka przypomniał sobie swoją zmasakrowaną toyotę. Już się bał, ile zaśpiewa od niego znajomy blacharz. OC faceta z volkswagena pewnie pokryje szkody, ale trochę zajmie, zanim wyszarpie ubezpieczycielowi pieniądze z gardła. A samochód potrzebował mieć zrobiony na już.

      – Pod mleczarnią stoją faceci. Najmują się do robót fizycznych, rolnych, pracy w magazynach. Po drugiej stronie ulicy kobiety. Też do roli, ale najczęściej do sprzątania. A trochę dalej te do seksu – wyjaśnił Nowak.

      – Nie próbujecie nic z tym zrobić?

      – A po co? Przynajmniej teraz są wszyscy w jednym miejscu. Jeszcze by nam brakowało, żeby rozleźli się po całym mieście. A tak, jak kogoś szukamy, to wystarczy tutaj podjechać.

      To tłumaczyło, dlaczego Ukraińcy nie uciekali. Mortka początkowo się dziwił, że jadą radiowozem, a nie cywilnym samochodem, ale teraz wszytko stało się jasne. Ukraińcy przyglądali im się z widocznym niepokojem, ale twardo stali na swoich stanowiskach. Byli przyzwyczajeni.

      – Nie sprawiają kłopotów?

      – Są bardzo spokojni. Co najwyżej jakieś akcje między sobą. Ale załatwiają to we własnym gronie. Nic nam do tego.

      – A te od seksu?

      – Bardzo porządne kobiety.

      – Nikogo nie gorszą?

      Nowak zaśmiał się chrapliwie.

      – Moja siostrzenica z gimnazjum bardziej wygląda na kurwę niż dziewczyny stąd.

      Mortka uniósł brwi. Nie wiedział, czy ta uwaga dobrze świadczyła o Ukrainkach, czy źle o siostrzenicy piaseczyńskiego policjanta.

      – To idziemy? – zapytał Nowak.

      – Idziemy – potwierdził komisarz.

      Wyszli z radiowozu i przeszli na drugą stronę ulicy. Ukraińcy, wszyscy co do jednego mężczyźni o ciężkich spojrzeniach, spracowanych dłoniach i oddechach śmierdzących alkoholem, którym rozgrzewali się przez ostatnie godziny, zadrgali jak bezkształtna ludzka masa. Przez chwilę wyglądało to tak, jakby mieli się rozproszyć i uciec każdy w inną stronę, ale nie, zbili się w grupkę, na jej czoło wypychając jednego z nich – młodego chłopaka w zniszczonym dresie Adidasa i z żałośnie rzadkim wąsem.

      – Dzień dobry, panowie – odezwał się Nowak.

      Zaszemrali w odpowiedzi.

      – Znacie tę kobietę? – zapytał Mortka, wyciągając zza pazuchy zdjęcie sprzątaczki z osiedla. Mężczyźni odwrócili wzrok, jakby bali się, że jedno spojrzenie na fotografię zmieni ich w kamień. Komisarz obszedł utworzony przez Ukraińców krąg, podsuwając każdemu z nich portret niemal pod nos.

      – Panie, to nie do nas. To do kobiet – głos młodego z wąsem przerwał mu ten obchód.

      – A gdzie są kobiety?

      – W pracy albo do domu poszły.

      Mortka


Скачать книгу
Яндекс.Метрика