W Trójkącie Beskidzkim. Hanna GreńЧитать онлайн книгу.
jaśniejsze, w dodatku doprowadziła do pojednania z Konradem. Dzięki niej on odzyskał przyjaciela, a Damian wreszcie poznał rodzinę matki. Gdy Aleksander patrzył na chłopca śmiejącego się z docinków cioci Petry i wujka Konrada lub grającego z wujkiem Mateuszem w jakąś komputerową grę, gdy obserwował Procnerów rozpieszczających wnuka, czuł, że jest prawie szczęśliwy. Prawie, bo do pełnego szczęścia brakowało jeszcze kogoś. Kobiety, którą mógłby kochać i której mógłby zaufać. Dotąd takiej nie spotkał.
Benita Herrera wyzwoliła w nim uśpione przez długi czas uczucia i chociaż należała do obozu wroga, przez chwilę karmił się nadzieją, że ich spotkanie dla niej również jest czymś więcej niż tylko przypadkowym zetknięciem się dwojga obcych ludzi. I rzeczywiście, był dla niej kimś więcej. Był podejrzanym.
Nie pozwolono mu na samodzielną wędrówkę po budynku, musiał poczekać na wezwanego telefonicznie policjanta. Nie poddano go rewizji i pomyślał, że to dobry znak, widocznie nie został uznany za osobnika mogącego stwarzać zagrożenie.
Prowadzący go długim korytarzem mężczyzna co jakiś czasu rzucał mu ukradkowe spojrzenia. Nie było w nich wrogości czy niechęci, a jedynie zaciekawienie. To również był dobry znak.
Mniej więcej w połowie korytarza policjant zatrzymał się i otworzył drzwi, przepuszczając Aleksandra. Sam również wszedł i wskazał wezwanemu krzesło.
Pomieszczenie było małe i dosyć obskurne, z dwoma pamiętającymi lepsze czasy biurkami, mocno sfatygowaną wielką szafą oraz regałem wypełnionym segregatorami. Stojące na biurkach komputery nie zaliczały się do najnowocześniejszej myśli technicznej, monitory również. Przy jednym z biurek, zwrócona tyłem do drzwi, siedziała kobieta w mundurze z dystynkcjami komisarza.
Podżorski przez chwilę w milczeniu obserwował wdzięczne pochylenie smukłej szyi. Kobieta miała włosy upięte w ciasny kok i nawet jeden niesforny kosmyk nie wyłamywał się z narzuconego spinkami porządku. Aleksander domyślił się, że poprzez włożenie munduru i to oficjalne uczesanie chciała go onieśmielić, narzucić większy dystans.
Na jego powitalne słowa odwróciła się ku niemu powoli, obrzucając obojętnym spojrzeniem.
– Dzień dobry. Cieszę się, że potraktował pan poważnie moje wezwanie.
– A miałem inny wybór? – spytał z lekką kpiną. – Zaskoczyło mnie, że policja przeszła na osobiste doręczanie. Nie macie pieniędzy na polecone?
– Zależało mi na czasie – odparła, wzruszając ramionami. – Próbowałam skontaktować się telefonicznie, ale skoro był pan nieuchwytny… – Ton jej głosu sugerował, że podejrzewa rozmówcę o celowe lekceważenie jej telefonów. Podżorski nie dał się sprowokować. Milczał. Ona także zamilkła na chwilę, ale widząc, że nie doczeka się odpowiedzi, kontynuowała: – W naszej rozmowie będzie uczestniczyć sierżant Michał Szot – Benita wskazała policjanta, który w międzyczasie zdążył usadowić się przy drugim biurku – a także starszy aspirant Ryszard Forman.
Dopiero teraz Podżorski zauważył starszego mężczyznę stojącego w rogu pokoju. Na dźwięk słów Herrery Forman oderwał się od ściany i podszedł z wyciągniętą do powitania ręką.
– Mieliśmy już okazję kilkakrotnie się spotkać – zauważył pogodnie. – Witam w naszych skromnych progach. Mam zaszczyt pełnić dzisiaj funkcję protokolanta.
– Możemy zaczynać? – spytała Herrera niecierpliwie. – Chyba że zamierzacie przekształcić to spotkanie w kółko wzajemnej adoracji.
Odsunęła się od biurka i lekko odchyliła z krzesłem do tyłu. Odpowiadając na pierwsze pytania, stanowiące już klasykę przesłuchań, Aleksander zauważył, że kobieta starannie unika patrzenia mu w oczy, jakby bojąc się, że rzuci na nią urok. Szkoda, że nie posiadam takich mocy, pomyślał z żalem. Wówczas wszystko byłoby dużo prostsze.
– Ustaliliśmy ostatnio, że trzydziestego pierwszego lipca o godzinie dwudziestej spotkał się pan z Katarzyną Bielawą w pubie przy ulicy Czarny Chodnik. Czy widział pan w pubie lub okolicach jeszcze kogoś znajomego?
– Tak – odparł krótko i zamilkł.
Benita niecierpliwym gestem sięgnęła lewą ręką do koka, wbijając weń palce. Zorientowawszy się, co robi, cofnęła dłoń. Wraz z palcami z koka wysunął się kosmyk włosów i miękko spłynął na plecy. Nie zauważyła tego, skupiona na ciągle milczącym mężczyźnie.
– No, słucham – ponagliła go. – Proszę odpowiedzieć na pytanie.
– Już odpowiedziałem – odparł, skrywając uśmiech. – Ale mogę powtórzyć. Tak, spotkałem jeszcze kogoś znajomego.
– Nie zamierza pan powiedzieć, kto to był?
– Nie pytała pani, kogo spotkałem.
Teraz już nie próbował ukrywać rozbawienia, a Herrera z trudem powstrzymała się, by nie zakląć. Powinna była przewidzieć, że nie pójdzie jej łatwo. Zwiodła ją jego uprzejmość i nienaganne maniery, a to przecież był Gojny, wprawiony w potyczkach z policją i organami kontrolnymi. Nie na darmo przez tyle lat wymykał się organom sprawiedliwości.
Zagryzła usta i odetchnęła głęboko, powściągając gniew.
– Proszę podać nazwisko tej osoby.
– Niestety nie mogę – stwierdził z nie całkiem szczerym ubolewaniem. – Nie dlatego, że nie chcę, tylko że nie wiem, jak ten facet się nazywa.
– A to ciekawe – zauważyła z ironią. – Taki znajomy incognito?
– Powiedziałem, że go znam, a nie, że się z nim przyjaźnię – odpowiedział ze zniecierpliwieniem. – Rozpoznaję gościa, bo widziałem go parę razy. To tyle. Nigdy z nim nie rozmawiałem. Nie kłaniamy się sobie na ulicy i nie obdarowujemy prezentami z okazji urodzin. Wiem, że pracuje dla takiego bielskiego paraprzedsiębiorcy.
– Paraprzedsiębiorca, czyli kto?
– Facet, dla którego przedsiębiorstwo jest przykrywką dla różnych ciemnych interesów.
– Aha, czyli ktoś taki jak pan – skwitowała zwięźle.
– Ogólnie rzecz biorąc, tak – odparł, nie dając się wyprowadzić z równowagi. – Z tym że target jest inny. Pastor to kawał sukinsyna. Babrze się w narkotykach i stręczycielstwie, przyjmuje też zlecenia na kasację niewygodnych osób. Łatwo to sprawdzić – dodał, błędnie odczytując przyczyny jej zdziwienia. – Wystarczy zapytać kolegów z Bielska, z tego, co wiem, od lat próbują go dorwać.
– Ten Pastor działa w Bielsku-Białej?
Aleksander kiwnął głową, a przypomniawszy sobie o konieczności werbalnego potwierdzenia, uczynił to głośno i wyraźnie.
Herrera nieznacznie zerknęła na Formana, potem na Szota. Obaj wyglądali na zbitych z tropu informacjami o bielskim gangsterze. Tak jak ona. Bo to, co właśnie powiedział Podżorski, nie rozbiło wprawdzie w pył jej teorii, ale mocno ją nadwątliło.
Przesłuchiwany, nie zwróciwszy uwagi na to nieme porozumienie, kontynuował opowieść o bielskim przestępcy.
– Mówią o nim Pastor, bo przewodzi swoim ludziom jak ksiądz wiernym ze swojej parafii. Wskazuje drogę działania i zapewnia wsparcie.
– Podobnie jak pan. – Szot po raz pierwszy zabrał głos.
– Owszem, podobnie jak ja, lecz ja nie odwracam się od tych, którym się nie powiodło. A jego ludzie są jak saperzy. Mogą pomylić się tylko raz, drugiej szansy nie dostają. Niewygodne owieczki Pastor wysyła na rzeź.
– W takim razie dziwię się, że są chętni do składania CV w jego dziale kadr – mruknął Forman pod nosem. – To mi wygląda na krótkoterminową