W Trójkącie Beskidzkim. Hanna GreńЧитать онлайн книгу.
gruntów rolnych na tereny pod zabudowę. Korczykowie, w przeciwieństwie do sąsiadów, wstrzymali się ze sprzedażą, mimo że ofert kupna było sporo. Cierpliwie czekali i sprzedali podzielony na działki grunt dopiero wówczas, gdy na innych parcelach stały już budynki, a teren zyskał opinię atrakcyjnego i modnego, co oczywiście bardzo podniosło cenę ziemi.
– Ciekawe, kto wpadł na pomysł, żeby nie spieszyć się ze zbyciem gruntu? – zastanawiała się głośno Benita. – Jeżeli „przystojny nierób”, to być może Aleksander, prócz fizycznego podobieństwa, odziedziczył po ojcu również zmysł do interesów?
Mówiąc te słowa, odłożyła notatki zawierające dalsze informacje o Korczyku. Lubiła w trakcie rozwiązywania problemów mówić do siebie i chociaż koledzy w pracy kpili z niej niemiłosiernie, nie zamierzała rezygnować z tego przyzwyczajenia. Pomagało jej, gdy wypowiadała na głos swoje spostrzeżenia, a w domu z kolei nieraz mówiła do siebie, by przełamać panującą ciszę.
Sięgnęła po kolejne zapiski, zauważywszy przy tym, że stosik nieprzeczytanych kartek bardzo zmalał. Czyżby koniec notatek? Tak było w istocie, historia Korczyków kończyła zbiór zapisanych odręcznie oraz na maszynie do pisania informacji o Podżorskim, pozostała tylko notatka informująca o tym, że reszta danych znajduje się w folderze „Gojny”. Ponieważ Korczyk i pochodzenie jego majątku nie miało nic wspólnego z osobowością Aleksandra, Benita nie zamierzała tracić czasu na rozczytywanie się o tym. Władowała papiery z powrotem do pudła i przeszła do komputera.
Folder był obszerny, zawierał kilka podfolderów. Jeden z nich nosił nazwę „ALDA” i dowiedziała się z niego, że młody przedsiębiorca już w pierwszym roku działalności uzyskał kolosalny dochód, głównie ze świadczenia usług ochroniarskich i windykacyjnych. Działalności produkcyjnej wówczas jeszcze nie podjął. Następne lata wyglądały podobnie.
Zasada działania Podżorskiego była prosta. Zalecał klientom, by nie wierzyli w zapewnienia dłużników, iż zwłoka w uregulowaniu płatności jest spowodowana przejściowymi trudnościami i że na pewno wkrótce zapłacą. Tłumaczył, że takie postępowanie daje nieuczciwym kontrahentom czas potrzebny na przepisanie majątku na osoby trzecie, załatwienie rozdzielności majątkowej czy zwyczajne zniknięcie. Należy wyegzekwować dług, dopóki jeszcze jest z czego. Klienci szybko dawali się przekonać i zlecali mu odzyskanie pieniędzy, a wtedy wysyłał do opornych dłużników swoich ludzi. Ci ostatni musieli być bardzo skuteczni i bardzo ostrożni, bo przez te wszystkie lata utarła się opinia, że dla Gojnego nie istnieje dług nie do odzyskania, natomiast tylko cztery osoby złożyły zawiadomienie o wymuszeniu spłaty długu. Żeby było ciekawiej, wszystkie te osoby po kilku dniach wycofały swoje zgłoszenia, tłumacząc sprawę zwykłym nieporozumieniem, nadmierną nerwowością i niezrozumieniem intencji. Długi oczywiście zostały natychmiast spłacone. Plotka mówiła o zastosowaniu przez ludzi Podżorskiego środków przymusu w postaci obicia kilku gęb i paru rzuconych od niechcenia pogróżek.
Faktycznie dziwny ten gangster, pomyślała, gdy szukając w systemie śladów kryminalnej przeszłości Podżorskiego, niczego takiego nie znalazła. Przeszła do folderu „Ludzie Gojnego” i tam również spotkała ją niespodzianka. Owszem, zatrudniał osoby mające kryminalną przeszłość, ale żadna z nich nie weszła w konflikt z prawem po podjęciu u niego pracy. Z jednym wyjątkiem.
Jan Legierski, znany również jako Koal, najbardziej zaufany człowiek Aleksandra, w 2011 roku został zatrzymany w związku z bójką w barze. Podczas przeszukania znaleziono przy nim pistolet i policjanci już myśleli, że wreszcie udało im się zrobić wyłom w zwartej formacji wroga, lecz w trakcie czynności sprawdzających ustalono, iż Legierski ma pozwolenie na posiadanie broni. Prócz tego okazało się, że w trakcie zajścia w barze nie on był agresorem. Stanął w obronie zaczepianej kobiety, a potem po prostu się bronił.
Wobec takiego obrotu sprawy próbowano wmanewrować go w przekroczenie obrony koniecznej. Legierski odmówił dobrowolnego poddania się karze, a w sądzie wynajęty przez Podżorskiego adwokat w mig rozprawił się z aktem oskarżenia. Przed podjęciem pracy u Gojnego Jan Legierski był żołnierzem. Dwukrotnie uczestniczył w misjach w Afganistanie, został odznaczony i okrzyknięty bohaterem. Adwokat nie musiał długo się rozwodzić nad skutkami wojennych przeżyć, o tym, jaki wpływ na zachowanie byłego żołnierza mógł mieć widok pijanego mężczyzny bezpardonowo atakującego bezbronną kobietę. Koal wyszedł z budynku sądu jako wolny człowiek.
I znów Benita nie mogła nie przyznać, iż całym sercem jest po stronie mężczyzny uważanego za przestępcę. Myśląc o tym, spojrzała na zegarek i ze zdziwieniem stwierdziła, że jest już po dziewiątej. Odkrywanie przeszłości Podżorskiego zaabsorbowało ją do tego stopnia, że nie zauważyła upływu czasu. Dopiero teraz poczuła, jak bardzo jest zmęczona. Wyłączywszy komputer, wyprostowała zgarbione plecy, starając się zignorować ból mięśni zastygłych od siedzenia w niewygodnej pozycji.
– Starzejesz się, Herrera – oznajmiła głośno, wkładając ręce w rękawy żakietu. – Jeszcze parę lat, a będziesz chodzić z laseczką i z bólu stawów wróżyć zmianę pogody!
Jakby w odpowiedzi na jej słowa, za oknami błysnęło. Potem rozległ się huk grzmotu i prawie jednocześnie o parapet zaczęły bębnić krople deszczu. Wydobyła z biurka parasolkę, z niechęcią myśląc o czekającej ją jeździe w trakcie burzy. Mieszkała w Ustroniu na Manhatanie, odległość nie była więc bardzo duża, ale nie było to również bliskie sąsiedztwo Cieszyna. W ogóle nie lubiła prowadzić w nocy, a już szczególnie podczas deszczu, kiedy to miała wrażenie, że światła innych samochodów, odbijając się od lśniącej nawierzchni, atakują ją, wbijając się w oczy i sięgając mózgu. Zawsze po takiej jeździe odczuwała długotrwały, intensywny ból głowy i mdłości.
Wyczytała kiedyś w jakimś piśmie, że jest to rodzaj schorzenia i ma nawet swoją nazwę, ale podczas rzadkich wizyt u lekarza nigdy o tym nie wspomniała. Nie sądziła, by od samego zdiagnozowania ból minął, a zawsze brakowało jej cierpliwości, by przeprowadzić kurację do końca. Jeśli już zdarzyło jej się niedomagać, spokojnie czekała, aż choroba przejdzie samoistnie. Samo wlazło, samo wylezie, mawiała, a gdy nie wyłaziło, niechętnie szła do lekarza, wykupywała lekarstwa i nawet przez kilka dni je zażywała. Po uzyskaniu jakiej takiej poprawy natychmiast rzucała medykamenty w kąt.
Istniał jeszcze jeden powód, dla którego przed nikim nie przyznawała się do swej dolegliwości. Nie była pewna, czy tego rodzaju schorzenie nie zdyskwalifikowałoby jej jako policjantki.
Zgodnie z przewidywaniami jazda ją wykończyła. Nie miała już siły, by wstąpić do sklepu i kupić coś do jedzenia, wolała udać się prosto do domu. Dopiero stojąc przed pustą lodówką, uświadomiła sobie, że ostatni raz robiła zakupy spożywcze ponad tydzień temu. Z obrzydzeniem przyjrzała się nadpleśniałym plastrom sera i obwąchała obślizgłą kiełbasę. Kawałek zeschniętego chleba, leżący w pojemniku na pieczywo, także nie wyglądał zachęcająco. Poza tymi produktami niczym więcej nie dysponowała. Sklęła się za tę niefrasobliwość i wyrzuciła wszystko do kubła. Mdliło ją z głodu. Uprzytomniła sobie, iż jej ostatnim posiłkiem była zapiekanka, zjedzona poprzedniego dnia koło południa. Nic dziwnego, że ból głowy dokuczał jej mocniej niż zazwyczaj.
Zaparzywszy herbatę, chcąc oszukać pusty żołądek, mocno ją posłodziła. To był błąd. Od dawna nie używała cukru i teraz obrzydliwie słodki smak wywołał tak gwałtowny odruch wymiotny, iż ledwo zdążyła dobiec do łazienki. Torsje wyczerpały ją do tego stopnia, że miała siłę jedynie dowlec się do łóżka. Padła jak ścięta, zapadając natychmiast w ciężki, kamienny sen.
Obudził ją jakiś natrętny, powtarzający się dźwięk. Półprzytomna nakryła głowę poduszką, lecz ten dalej wwiercał się w uszy. Dopiero po dłuższej chwili uświadomiła sobie, że to sygnał telefonu. Zerwała się z łóżka, stwierdzając przy tym ze zdziwieniem, iż spała w ubraniu. Telefon umilkł.